PRZEKRACZAJĄC GRANICE
Postawieni przed zadaniem wskazania przykładu kina autorskiego w rodzimej kinematografii, polscy filmoznawcy często przywoływaliby zapewne postać Jana Jakuba Kolskiego. Nie dość, że w przypadku wielu swoich filmów odpowiadał zarówno za reżyserię, jak i za scenariusz, to jeszcze jest autorem zdjęć do części z nich. W tym kontekście ciekawie prezentuje się jego najmłodsze dzieło, „Las 4 rano”.
Najnowszy film Kolskiego to kwintesencja autorskiego podejścia. Reżyser przejął niemal pełną kontrolę nad najważniejszymi aspektami realizacyjnymi, pilnując spójności swojej wizji artystycznej. Wyreżyserował i nakręcił bowiem film według własnego scenariusza (stworzonego przy współpracy z Krzysztofem Majchrzakiem), będącego adaptacją książki, którą również sam napisał. Dopełnieniem holistycznego podejścia do kreacji dzieła jest fakt, że Kolski osobiście zajął się również produkcją „Lasu 4 rano”. Skąd tak duże zaangażowanie w proces twórczy, na tak wielu poziomach? Otóż można odnieść wrażenie, że jest to swego rodzaju utwór terapeutyczny, ewidentnie posiadający szczególne znaczenie dla Kolskiego.
Głównym bohaterem filmu jest mężczyzna imieniem Forst (w tej roli Krzystof Majchrzak) – bogaty mieszkaniec metropolii, pracujący jako wiceprezes w korporacji (o ile pracą można nazwać seks z sekretarką lub oglądanie wideo z wyścigów i walk w klatce), jeżdżący na ścigaczu, bawiący się w klubach, zażywający narkotyki… Słowem, dobrze ustawiony człowiek, prowadzący zgoła dekadencki tryb życia. Przynajmniej taką postać poznajemy w pierwszych kilkunastu minutach seansu. Mężczyzna nagle porzuca bowiem swój dotychczasowy żywot i przenosi się do tytułowego lasu, gdzie rozgrywa się zasadnicza część fabuły. To właśnie tam poznaje trzy postaci, które okażą się dla niego szczególnie ważne – kulawego psa Kroko, prostytutkę Natę (Olga Bołądź) i trzynastoletnią dziewczynkę, Jadzię (Maria Blandzi). Śledząc ich relacje, odkrywamy stopniowo, co skłoniło Forsta do tak dramatycznych zmian w życiu.
„Las 4 rano” to przykład kina nad wyraz oszczędnego, wręcz ascetycznie minimalistycznego i kameralnego, choć nie brakuje w nim estetycznych ozdobników. Dominantą koncepcyjną filmu wydaje się kontrast, wyraźnie akcentowany zarówno w warstwie tematycznej, jak i estetycznej właśnie. Tytułowy las i konotowana z nim natura zestawiane są z miejskim zgiełkiem i (po)nowoczesną cywilizacją (reprezentowaną przez Łódź). Obie te płaszczyzny przenikają się z różnym stopniem nasilenia – to subtelnie, to znów agresywnie i zdecydowanie. Najmocniej czuć to w scenach rozgrywających się w lesie, kiedy to różnego rodzaju gadżety współczesnej cywilizacji, zwłaszcza rozmaite świecidełka (świecące bombki-lampioniki, diody przy słuchawkach Jadzi itd.) szczególnie wyraźnie wyróżniają się na tle surowej przestrzeni lasu i ukrytej w nim chatki z jej skromnym wyposażeniem. Choć „miejska” część fabuły jest znacznie krótsza niż ta „leśna”, to już w tych początkowych fragmentach daje się wyczuć pewnego rodzaju wymieszanie porządków, zogniskowane przede wszystkim w postaci głównego bohatera.
Tatuaż typu tribal („plemienne”, etniczne wzory) na „bicku” dresa w tuningowanym BMW i koszulce z nadrukiem Żołnierzy Wyklętych na klacie byłby zapewne tylko tandetną bezrefleksyjną dziarą, ale w przypadku Forsta taki rodzaj wzoru wydaje się autentyczny i znaczący. Owszem, na pierwszy rzut oka bohater sprawia wrażenie ekscentrycznego, burżuazyjnego buca ze stabilnym, uporządkowanym życiem. Szybko dostrzegamy jednak, że odstaje od świata, w którym udało mu się taką pozycję zająć. I nie chodzi tu wyłącznie o tatuaż (rozciągający się pomiędzy skroniami, przez potylicę), ani o nietypową fryzurę, czy nawet dziwny kolczyk w lewym uchu. Cyniczna rozmowa z pracownikami zdaje się sztuczna, jest jakby wyuczoną gadką „podłego kapitalisty”, w którą nawet on sam nie wierzy. Nietypowy wygląd i zachowanie Forsta w korpo-miejskim świecie są symptomami jego odmienności, nieprzystawalności, znudzenia i/lub zmęczenia byciem częścią światka, do życia w którym się zmuszał. Efekt wyobcowania potęguje sposób filmowania – scena kąpieli w luksusowym basenie, zarówno za sprawą symetrycznego kadrowania, jak i doboru ilustracji dźwiękowej, czy wreszcie przez samo zachowanie bohatera – nabiera znamion rytuału. Rytualny charakter ma też moment podjęcia przez niego decyzji o porzuceniu tego trybu życia, kiedy to goli głowę, wyrywa swój kolczyk i nie bacząc na krwawiące ucho, po prostu odchodzi.
– Ile masz lat?
– A na ile wyglądam?
– Siedemdziesiąt trzy.
– Blisko. Trzynaście.
W lesie nie tylko czuje się znacznie lepiej, ale też staje się innym człowiekiem. Agresja ustępuje miejsca łagodności i poszanowaniu życia. Tu Forst odnajduje ład i poczucie bezpieczeństwa, utożsamiane z prostotą i ascezą. Można wręcz odnieść wrażenie, że ucieczka z miasta i rozpoczęcie życia pośród przyrody jest dla niego powrotem do znanego, do domu. Leśne schronienie okazuje się odtrutką na miejski przesyt, zaś samotność i bezinteresowność pojedynczych nawiązywanych tu relacji – z Natą i Jadzią – lekarstwem na gorzką sztuczność miejskich znajomości, uzależnionych od zajmowanej przez niego pozycji. W odludnym pozornie miejscu nie brakuje jednak niebezpieczeństw. Ich źródeł nie stanowią natomiast ani mróz, ani nieprzeniknione, pokryte glonami stawy i mokradła, ani nawet dzika zwierzyna, tylko cywilizacja. Z jednej strony groźna jest patologia stręczycielstwa, rozgrywająca się przy drogach, przeszywających leśne tereny niczym złowieszcza bestia wbijająca swoje szpony w tkankę przyrody. Z drugiej zaś – Forsta nachodzą wciąż wspomnienia pewnego traumatycznego przeżycia, którego istota pozostaje tajemnicą aż do finału.
Trzeba przyznać, że Kolski z niesamowitym wyczuciem dostosowuje formę do treści opowiadanej historii. Naturalizm i surowość zdjęć obrazujących zwyczajny bieg wydarzeń kontrastuje z chwilami refleksyjnego zawieszenia, ukazywanymi w przeestetyzowany wręcz sposób (co mnie osobiście początkowo nieco raziło, Alicji zaś przypadło od razu do gustu). Nie przeszkadza nawet – może nieco zbyt nachalny i oczywisty – symbolizm, odwołania religijne do Księgi Hioba ani zakrawająca o kicz romantyczna perspektywa. Podane bez smaku, aspekty te mogłyby być uznane za ewidentne wady, świadcząc o pretensjonalności. Tymczasem tu, o dziwo, działają. Uchwycenie zmiennych nastrojów, balansowanie między humorem i ciepłem a grozą i mrokiem – to wszystko zasługa wyraźnie udanej współpracy. Z jednej strony chodzi oczywiście o autora i ekipę realizacyjną, odpowiedzialną np. za świetne montaż, scenografię, charakteryzację czy kostiumy. Z drugiej zaś spore uznanie należy się również obsadzie aktorskiej, sprawnie poprowadzonej i rozumiejącej grane postaci.
O ile w przypadku Majchrzaka i Bołądź (a także sporej części aktorów drugoplanowych) można mówić o doświadczeniu, które pozwoliło im stworzyć na ekranie odpowiednie kreacje, o tyle zaskakująco dobrze wypadła Maria Blandzi. Śmiem twierdzić, że zaprezentowała się ona w filmie co najmniej równie dobrze (jeśli nie lepiej), jak jej starsze koleżanki i koledzy – zwłaszcza koledzy – z planu. Być może młody wiek i brak wieloletniego obycia z pracą na planie równoważy w jej przypadku fakt, że całkiem niedawno miała okazję zadebiutować rolą w innym filmie Kolskiego, „Serce serduszko”.
Szczerze mówiąc, „Las 4 rano” okazał się dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Nie chodzi nawet o to, że wybrałem się na seans, nie do końca wiedząc, czego się spodziewać. Owszem, wcześniejsza twórczość Jana Jakuba Kolskiego nie była mi obca, ale praktycznie zerowa obecność informacji o jego najnowszym filmie w głównym nurcie sprawiła, że przemknąłby on niechybnie obok mojej świadomości i zniknął z repertuaru, gdyby nie zaproszenie na pokaz od Wrocławskiej Fundacji Filmowej. Nie tylko na tym poziomie zasadza się jednak moje zaskoczenie. Otóż nie spodziewałem się, że tytuł ten wywrze na mnie aż tak pozytywne wrażenie, pozostawiając w pamięci trwałe ślady wyjątkowego, na swój sposób bajkowego nastroju, a nawet wybrane sceny, czy wręcz konkretne ujęcia i kadry. Nie jest to wprawdzie dzieło wybitne, bo zarówno w szeroko rozumianej polskiej kinematografii, jak i w dorobku samego Kolskiego wskazać można filmy ciekawsze i ważniejsze, ale z pewnością warto poświęcić nieco ponad półtorej godziny, by poznać historię Forsta i, być może, wyciągnąć z niej jakieś wnioski.