UMROCZNIENIE, UMAGICZNIENIE
Podobno krytyka filmów blockbusterowych nie ma sensu. Tak przynajmniej wyczytałam w jednej z pokonferencyjnych antologii, traktującej o rozwoju i stanie krytyki polskiej oraz światowej. Według zawartych w tej książce koncepcji, wysokobudżetowe produkcje z natury muszą być złe z perspektywy wartości kinematograficznej (kładzie się w nich nacisk raczej na wartość rozrywkową i „lekkość” przekazu), więc ich ekspercką oceną nikt się nie przejmuje. Myślę sobie, że może to i dobrze, bo gdybym brała pod uwagę głosy krytyki w odniesieniu do „Suicide Squad”, ominęłoby mnie niesamowite doświadczenie estetyczne, muzyczne oraz rozrywkowe i humorystyczne.
Amanda Waller (Viola Davis) to szara eminencja tajnych oddziałów amerykańskich sił zbrojnych. Zajmuje się wyjątkowymi przypadkami i proponuje rządowi Stanów Zjednoczonych nieszablonowe rozwiązania obronne. Jej kolejnym projektem (w odpowiedzi na zniknięcie Supermana) ma być „Task Force X”, opierający się na wykorzystaniu potencjału jaki zawierają w sobie umiejętności największych przestępców na globie. Wkrótce więc do życia zostaje powołana jednostka nazwana przez jej członków Suicide Squad. Okazuje się, że szantażowani groźbą natychmiastowej dekapitacji złoczyńcy – Harley Quinn (Margot Robbie), Deadshot (Will Smith), Kapitan Boomerang (Jai Courtney), Killer Croc (Adewale Akinnuoye-Agbaje), Diablo (Jay Hernandez) – bardzo szybko muszą stanąć do walki z zagrożeniem ze strony metaludzi, które przewyższa możliwości bojowe standardowej grupy wojskowej USA.
Skąd ostra krytyka „Suicide Squad”? Nie mam pojęcia. Być może specjalistom od filmu i odbiorcom przejadł się już nieco komiksowy świat, być może oczekiwania wszystkich poszły w górę, być może to kwestia przedstawienia w produkcji świata z grupy DC, cieszącego się mniejszą popularność i sympatią niż Marvel, który swoje obrazy – a właściwie ich strategię marketingową i seryjność jako taką – przemyślał zdecydowanie sensowniej. Dla mnie jednak film Davida Ayera to istna bomba i jedna z lepszych, jeżeli nie najlepsza, blockbusterowych premier tego roku. Familijne kino superbohaterskie przeszło wreszcie przemianę i wykorzystało mrok czający się w fabułach i światach adaptowanych komiksów, nie zapominając jednocześnie o warstwie humorystycznej, acz (tu również: wreszcie!) dla dojrzalszych a nie najmłodszych odbiorców.
Na poziomie przesłania czy morału film Ayera nie oferuje prostych, oczywistych prawd. Do tej pory złoczyńcy pozostawali złoczyńcami, ich motywacje – nawet, jeżeli nosiły znamiona działania w imię „wyższego dobra” – z miejsca można było określić „psychopatycznymi”. Zazwyczaj bowiem nie dostrzegali zła w swoich działaniach. Zupełnie inaczej rzecz wygląda w „Suicide Squad”, gdzie kolejne postaci nie udają owiec przebranych za wilki, a po prostu są źli i cieszą się z tego. Jednocześnie mają swoje kodeksy, zasady i poczucie sprawiedliwości. Zwłaszcza w zestawieniu z reprezentantami sił specjalnych USA czy Amandą Waller – postaciami uważanymi za „tych dobrych” – okazują się, o dziwo, moralnie poprawni i w niczym (poza nieukrywaniem prawdy o swojej naturze) nie różnią się od „bohaterów”. Szczególnie, gdy – nieważne już z jakiego powodu – ruszają do boju, by ocalić świat.
Od pewnego czasu Will Smith nie figuruje wysoko na mojej liście utalentowanych i wartościowych aktorów, których karierę należałoby śledzić. Gwiazdor zaliczył w ostatnich latach kilka poważnych wpadek, zarabiając na konto kolosalnych rozmiarów minusy. Z kolei Jai Courtney funkcjonował dla mnie raczej jako żywy żart – to bezbarwny aktor, który jeszcze nigdy pozytywnie się nie zaprezentował, a mimo to wciąż dostawał role w wysokobudżetowych produkcjach. W „Suicide Squad” i Smithowi, i Courtney’owi udało się zrehabilitować, na nowo zapisując w mojej pamięci. Nie muszę chyba wspominać o charakterystycznej Margot Robbie i Jaredzie Leto – filmowym Jokerze – który chociaż wydaje się wciśnięty do obrazu nieco na siłę, a przy tym w zbyt małej ilości, to zdecydowanie zapisuje się na korze mózgowej jako jeden z najciekawszych odtwórców tej roli.
„Suicide Squad” aż pęka od efektów specjalnych i wizualnych bajerów, ale pozostaje na poziomie efektowności, a nie efekciarstwa. Wysokie kontrasty, jadowite barwy, pulsujące i lepkie tekstury; bogactwo nawiązań do kultury meksykańskiej i Ameryki Południowej, jak na moje działają na plus. Tak w ogóle, to nie rozumiem zarzutów o nadmiar tej kultury w filmie. Gdy twórcy eksploatują kulturę europejską czy ideę amerykańskiego snu, nikt nie zgłasza sprzeciwu. Na uznanie zasługują stylizacje bohaterów, które zaprojektowano na tyle sugestywnie, że nie mam wątpliwości, iż podczas nadchodzącego Halloween i karnawału przyjdzie nam zmierzyć się z armią Harley Quinn i Jokerów. Najmocniejszym punktem filmu z perspektywy postprodukcyjnej jest jednak płaszczyzna dźwiękowa. Soundtrack po prostu wbija w fotel, dyktując nowy poziom jakości w kategorii muzyki filmowej. Przyznaję, że składanki utworów z „Suicide Squad” słucham codziennie. Jest sensualnie, energetycznie i niebezpiecznie – mieszanka wybuchowa!
Po dramatycznie złym „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości” naprawdę bałam się filmu Ayera. Tymczasem „Suicide Squad” okazało się balsamem na me zbolałe serce. To fantastycznie zrealizowana, zabawna, a przy tym mroczna produkcja, która wnosi do świata komiksowych adaptacji wyraźnie odczuwalny powiew świeżości. Oczywiście, można tutaj wskazać kilka błędów czy niedociągnięć; kilka wprowadzonych na siłę rozwiązań. Niemniej całość – z jej dopracowanymi kreacjami postaci, fantastyczną warstwą muzyczną i nietypowym „umagicznieniem” fabuły oraz elementów wizualnych – wypada niesamowicie. Jak dotąd film widziałam dwa razy i jestem pewna, że na tym się nie skończy. Panie Ayer, czekam na więcej!