majorBRUTALNIE ESTETYCZNY ABSURD
Podejście do służb porządkowych, które zakłada, że nadużywają one swoich praw, nie jest niczym nowym. O brutalności policji mówi się lub mawia na całym świecie. Swoisty rodzaj władzy, którą daje mundur, na wybrane jednostki działa bowiem, o ironio, deprawująco. Eskalację problemu wspomina się ostatnio przede wszystkim w kontekście realiów rosyjskich, gdzie do nadużyć dochodzi nie w obrębie pojedynczych przypadków, a całych oddziałów policyjnych, które tworzą „organizacje” półświatka – balansujące na granicy pomiędzy prawem i porządkiem a zwykłą gangsterką.

Film Jurija Bykowa „Major”, mający swoją premierę w 2013 roku opowiada właśnie o – nieco groteskowych, choć niezmiennie brutalnych – wydarzeniach związanych z nadużywaniem swoich uprawnień przez rosyjską policję. Film wyróżniono, między innymi, trzema głównymi nagrodami podczas forum filmowego w Szanghaju, dwiema nagrodami Festiwalu Młodej Kinematografii Europejskiej Voices w rosyjskiej Wołogdzie oraz dwiema nominacjami i nagrodą na Festiwalach Filmów Rosyjskich Sputnik.majorTego dnia Sergey Sobolev (Denis Shvedov), major lokalnej policji, miał zostać – po długich staraniach i wielu komplikacjach – najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Informacja o rozpoczęciu akcji porodowej żony wprawia go w taką euforię, że gdy tylko policjant znajduje się w samochodzie, dociska gaz do dechy – nie chce stracić ani sekundy – i pędzi do szpitala. Pech chce, że tego dnia przekroczenie prędkości kończy się tragicznie. Oblodzona i ośnieżona nawierzchnia w połączeniu z szybką jazdą nie pozwala Sergeyowi na właściwą reakcję. Gdy na drogę wybiega dziecko, dochodzi do śmiertelnego w skutkach wypadku. Ale od czego są przyjaciele z jednostki? Wkrótce, nim major zdąży się chociaż zastanowić nad tym, co się stało, Pavel Kroshunov (Jurij Bykow) wszystkim się zajmuje. Wykorzystując wypracowane triki i przemoc bezpośrednią stara się zatuszować tragedię. Jej rozmiary jednak, za sprawą nieprzewidzianych wydarzeń, zaczynają się powiększać z każdą minutą, wciągając w swoje kleszcze coraz więcej ofiar.

Intryga, na której opiera się scenariusz „Majora”, okazuje się bardziej skomplikowana, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. W filmie kilkukrotnie dochodzi do przewartościowania systemu motywacji (bo przecież nie moralności). Bohaterowie zaczynają od działania w imię w wykrzywiony sposób pojmowanej lojalności, by później za główny powód swoich poczynań przyjąć dobro całego policyjnego oddziału i jego reprezentacji na najwyższym z lokalnych szczebli; a ostatecznie – podejmować kolejne decyzje w oparciu jedynie o niechęć do znalezienia się za więziennymi kratami na resztę swojego życia. Sęk w tym, że – chociaż powyższe przemiany uatrakcyjniają fabułę – to namnażanie się krwawych zwrotów akcji i swoista groteskowość kolejnych decyzji bohaterów sprawiają, iż na całość nie patrzy się jak na naturalistyczne i brutalne przedstawienie prawdziwego problemu, a po prostu nieśmieszną kaskadę absurdów. W wielu przypadkach podobny mechanizm się sprawdził, chociażby w filmach Smarzowskiego – „Domie złym” i „Drogówce” – niestety, tutaj trudno było wczuć się we właściwe, w założeniu przytłaczające i przerażające swoją skrajnością, tony.

Wiele film traci z powodu kreacji bohaterów. Niewiele można tutaj zarzucić samym aktorom, którzy prezentują poprawną grę aktorską. Już na poziomie scenariusza widoczne musiały być rysy w rozpisanych postaciach. Sobolev, zwłaszcza gdy wziąć pod uwagę wszystkie jego decyzje, wydaje się po prostu nazbyt wyidealizowany. W obliczu kierunku, w jakim podążył wątek majora, należałoby uznać, że szereg decyzji policjanta był jedynie następstwem szoku powypadkowego, na krótko zmieniającego jego cechy charakteru i kompas moralny. Kroshunov to z kolei przykład przegięcia w drugą stronę – jednowymiarowy, pozbawiony głębszych uczuć, skłonny do beznamiętnego wykonywania wszystkich, nawet najbardziej brutalnych rozkazów.

Estetycznie „Major” przypadł mi jednak do gustu. Realizacja zaskakuje surowością scenografii podczas ujęć kręconych w plenerze oraz jej chaosem i brudem fragmentów zaplanowanych we wnętrzach, zwłaszcza komisariatu. Na tej płaszczyźnie też jednak dostrzec można pewną niespójność. Podczas, gdy u wspomnianego już Smarzowskiego konstrukcja przestrzeni kadru koresponduje estetycznie z przesłaniem i charakterem samego filmu, o tyle u Bykowa dochodzi do wyraźnego rozdzielenia warstwy realizacyjnej i fabularnej. Brutalna, niemalże karykaturalna w swojej amoralności akcja kłóci się z symetrycznie zaplanowaną przestrzenią ujęć, gładkimi najazdami i niemal malowniczymi panoramami. Chwilami łapałam się nawet na tym, że kontemplowałam staranność kompozycji w taki sposób, jak gdybym patrzyła nie na film, a na – głównie miejskie i podmiejskie – pejzaże malarskie.

Nie uważam „Majora” za stratę czasu, bo chociaż ostatecznie realizacja filmu okazała się słaba, to sam koncept kaskady zdarzeń wynikającej ze zbytniej pewności siebie bohaterów w połączeniu z ich skrajnie pojmowaną lojalnością i skłonnością do nadużywania posiadanej władzy, wydaje mi się ciekawy. Być może Bykowowi – młodemu jeszcze twórcy – zabrakło nieco umiejętności, ale te wypracowuje się przecież z czasem. Z pewnością warto obserwować dalsze jego poczynania. Być może bowiem za wschodnią granicą rodzi nam się właśnie drugi Wojciech Smarzowski – z okiem wyczulonym na brudy realności, choć jeszcze nieumiejący przenieść na soczewkę obiektywu obrazu zapisanego na własnej siatkówce.

 

Tekst ukazał się w: „Ińskie Point” 2016

Alicja Górska