POKOCHAĆ SIEBIE
Hiromasa Yonebayashi to nieszczególnie płodny reżyser. Na swoim koncie ma zaledwie dwie produkcje: „Tajemniczy świat Arrietty” (tacy „Pożyczalscy” w wersji anime” we współpracy scenariuszowej z mistrzem, Hayao Miyazakim) oraz „Marnie. Przyjaciółka ze snów”. Pierwszy z obrazów nie przypadł mi szczególnie do gustu, ale na drugi z tytułów czekałam niemal od jego premiery w lipcu zeszłego roku. Anime dramaty psychologiczne z wątkiem fantastyczno-paranormalny? W to mi graj!
Anna Sasaki jest chorowitym dzieckiem, zmagającym się z astmą. Objawy schorzenia potęgują stresy, których dziewczyna ma w życiu niemało. Sierota, zawsze na uboczu, nieszczególnie akceptowana przez rówieśników wyczulonych na odmienność w grupie. Jej przybrana matka za radą lekarza postanawia wysłać Annę do rodziny na wieś. Oddając się pasji rysowania i szkicując kolejne zapierające dech widoki, dziewczyna trafia na pozornie opuszczoną rezydencję. Wkrótce w jej snach zaczyna pojawiać się blondynka o imieniu Marnie, a dziwna siła każe Annie powracać do odcinanego każdego wieczoru przez przypływ domostwa. Pewnego dnia w oknie posiadłości dziewczynka dostrzega rówieśniczkę ze snów.
„Marnie. Przyjaciółka ze snów” porusza wiele istotnych tematów, zwłaszcza dla dojrzewającej młodzieży. Pragnienie i poszukiwanie akceptacji, trudności ze zrozumieniem swoich zachowań i charakteru, potrzeba bliskiego rozmówcy i przygarnięcia przez grupę rówieśniczą – to tylko garstka problemów poruszanych przez Yonebayashiego. Bohaterowie próbują się także rozliczyć z przeszłością, by móc myśleć o przyszłości; zapomnieć o waśniach i traumach, pozwalając sobie na szczęście i rozwój.
Chociaż od pierwszych minut widz współczuje Annie dramatycznej sytuacji życiowej, społecznego niedopasowania i wyraźnego pogrążania się w depresji, to z czasem uczucia wobec bohaterki zaczynają przekształcać się z ciepłych w nieco nieprzyjemne. Nie da się ukryć, że główna postać produkcji jest dość egocentryczna, zapatrzona w siebie i w wielu sytuacjach pozbawiona wrażliwości. I nie chodzi wyłącznie o to, że bez wyraźnego powodu (chyba, że przyjmiemy, iż pochwała niecodziennego koloru oczu jest obelgą) obraża nowopoznanych ludzi lub też odtrąca tych, którym na niej zależy. Najbardziej irytuje fakt, że nie dostrzega szczęścia, jakie ją spotkało.
Inną sprawą jest, że ta niechęć widza potwierdza tylko to, co wydaje się oczywiste od początku – Annie to postać psychologicznie skomplikowana, złożona i wierna podobnym reprezentacjom w rzeczywistości. Skrzywdzona w przeszłości i krzywdzona przez rówieśników coraz bardziej zamykała się w sobie i skupiła na mechanizmie obronnym, czyniąc z niego odruch bezwarunkowy. Każdy, kto próbuje przebić się przez tę zaporę, zostaje automatycznie zaatakowany, doprowadzając jedynie do błędnego koła samotności i odrzucenia.
Wątek paranormalny tylko pozornie wydaje się w swej fantastyczności jasny od początku. Pojawienie się Marnie nie pozostawia miejsca na wątpliwości, czy jest fikcyjna czy nie, niemniej z czasem ogólna atmosfera produkcji stawia sytuację pod znakiem zapytania. Widz miota się między warstwą realną a fantastyczną, wewnętrznie rozdarty. Jednak nie tylko to konfunduje oglądającego. Japońskie relacje między dziewczynkami są dużo bliższe niż te europejskie. Kolejne sceny przedstawiające rozwijającą się przyjaźń Anny i Marnie każą naszej kulturze rozważać aspekty dojrzewającej seksualności – zwłaszcza, że nawet z perspektywy akcentowania kobiecości obie bohaterki reprezentują skrajnie odmienne podejście do tematu. Tymczasem puenta zupełnie przekreśla tę drogę interpretacyjną.
Wizualnie, podobnie jak „Tajemniczy świat Arrietty”, „Marnie. Przyjaciółka ze snów” wypada naprawdę dobrze. Dynamiczne, dokładne, ale miękkie konturowanie; żywe, ale melancholijne barwy. Anime wyraźnie pozostaje w klimacie baśniowego dramatu. Niemniej całości brakuje jakiegoś szlifu oryginalności, niezwykłego podejścia, podkreślenia przesłania i ogólnej aury historii stroną graficzną. Całość prezentuje się więc profesjonalnie, ale w ogóle nie zapada w pamięć. Szkoda. Nadrabia to nieco warstwa muzyczna, która doskonale koresponduje z emocjonalnością akcji, chociaż wydaje się również nieco widza szantażować i zmuszać do łez.
„Marnie. Przyjaciółka ze snów” to jeden z tych obrazów, który ogląda się z rosnącą przyjemnością i zainteresowaniem, ale następnego dnia już niewiele można o nim powiedzieć. Chociaż porusza ważkie tematy i posiada wyraźne, skomplikowane psychologicznie postacie, to sam w sobie pozbawiony jest oryginalności, która wyróżniłaby go na tle innych produkcji. Sęk w tym, że w dorobku japońskiego anime znajduje się wiele ciekawych i wiarygodnych emocjonalnie fabuł i wiele z nich, chociaż widziane przed laty, silniej wyryły się w mojej świadomości. Niezależnie jednak od ulotności tego tytułu, to obraz, z którym warto się zapoznać. Zwłaszcza, gdy ma się problemy z docenieniem wartości teraźniejszości.