mechanik prawo zemstyPO PIERWSZE: PROSTOTA
„Mechanik: Prawo zemsty” w reżyserii Simona Westa, to remake – podobno klasycznego, ale ja przyznaję, że nigdy wcześniej o nim nie słyszałam – filmu sensacyjnego z 1972 roku o tym samym tytule (reż. Michael Winner). Wtedy w główną rolę zabójcy do wynajęcia wcielił się Charles Bronson. 40 lat później, już z innym podejściem do kina sensacyjnego niż w czasach pierwowzoru „Mechanika”, rolę reinterpretuje Jason Statham. Kto widział jego rozbudowaną klatę, wie, że to dobra zmiana i bez oglądania produkcji z lat 70.

Artur Bishop (Jason Statham) to słynny na całym świecie – w odpowiednich kręgach oczywiście – eliminator zwany w półświatku mechanikiem. Wsławił się ponadprzeciętną umiejętnością tuszowania prawdziwych powodów śmierci swoich ofiar. Chcesz zabić bossa mafii narkotykowej tak, by wyglądało to na wypadek? A może sławnego przywódcę sekty? W takich chwilach dzwonisz po Bishopa. Pasmo sukcesów musi się jednak kiedyś skończyć. Dla Bishopa to moment, w którym dostaje zlecenie na swojego mentora (Donald Sutherland) – rzekomo zdrajcę – i wykonuje je, a później postanawia wdrożyć w świat mechaników jego syna. I to właśnie, ta decyzja, staje się źródłem pierwszych poważnych problemów płatnego zabójcy.

mechanik prawo zemstyKonstrukcja fabularna filmu Westa jest tak prosta i wtórna, że sama w sobie nie byłaby w stanie nikogo przy ekranie zatrzymać. Brakuje jej choćby najkrótszych wątków pobocznych. Całość bez problemu zmierza od punktu A do punktu B nie zaliczając żadnej wpadki. Być może jest to zresztą przepis na sukces. Zwykle bowiem, to właśnie przekombinowanie z dziedziny akcji okazuje się gwoździem do trumny podobnego filmu. Tutaj, gdzie wszystko bazuje na dynamicznej akcji, zwyczajnie trudno coś zepsuć. Innymi słowy: „Mechanik: Prawo zemsty” to półtorej godziny albo rozwałki, albo angażujących wymyślnością przygotowań do niej.

I to naprawdę wymyślnych. Już otwierająca scena zabójstwa w basenie daje widzowi ogląd na to z jakiego rodzaju finezją będzie miał do czynienia. To nie „John Wick”, gdzie wkurzony koleś idzie na solo z całą armią, popisując się ponadprzeciętną celnością. W „Mechaniku” liczy się zdecydowanie i wykorzystywanie luk. Nawet najbardziej obeznani z kinem akcji widzowie znajdą w produkcji kilka nieznanych lub po prostu niewyświechtanych jeszcze sposobów na morderstwo.

Film Simona Westa to jednak tak naprawdę Jason Statham i jego postać. Cała reszta, chociaż przykuwa uwagę, to bez charyzmatycznej postaci wiodącej nie byłaby w stanie porwać widza na dłużej. Bishop jest bohaterem raczej nietypowym – bezwzględny, gotowy wykonać każde zlecenie niezależnie od prywatnych uczuć żywionych wobec ofiary, ale jednocześnie wyznający specyficzny kodeks honorowy. To płatny zabójca, który lubi swoją fuchę, ale w tym samym momencie wydaje się też ostatnim bastionem sprawiedliwości, jedyną osobą posiadającą odpowiednie umiejętności, by ocalić świat przed utonięciem w szambie. Fantastycznie zostało to skontrowane z postacią syna zamordowanego mentora, Stevem (Ben Foster) – porywczym, nieokiełznanym i krnąbrnym dzieciakiem, któremu w ogóle się nie kibicuje, choć przecież morduje on dokładnie tych samych bandziorów, którymi zajmuje się Bishop.

Prostotę i niewymagający charakter produkcji podkreślają również inne z wykorzystanych środków wyrazu. Muzyka to niewyszukane nuty, często typowe dla otoczenia w danej scenie, które zapomina się wraz z nastaniem kolejnego punktu scenariusza. Wizualnie dzieje się sporo, ale nie z powodu wymyślności efektów specjalnych, a raczej ciekawie i z wyczuciem wyreżyserowanych walk, w których próżno szukać przesadzonych reakcji, tak aktualnie popularnych. Jest widowiskowo, ale i naturalnie.

Nie da się ukryć, że „Mechanik: Prawo zemsty” to żadne arcydzieło. Film został zrealizowany jednak na tyle solidnie, że spędzenie z nim półtorej godziny nie jest żadnym wysiłkiem. Wprost przeciwnie, produkcja Westa stanowi doskonały sposób na kompensację codziennych trosk i zmartwień. Ogląda się ją z zaangażowaniem, jakkolwiek bez bardzo intensywnego napięcia. Jest jak ulubione kapcie w chłodny dzień, które ktoś wcześniej położył jednak na grzejniku – niby taki sam jak kino akcji zwykle ostatnio bywa, ale z niespodziewanymi bonusami.

Film jest dostępny na platformie Netflix.

Alicja Górska