mroczne wizjePRZERAŻAJĄCE MEBLE
Filmów ze słowem „wizja” – w różnej formie gramatycznej – nakręcono niemało. W sumie nie ma się czemu dziwić, to dobre słowo. Z jednej strony odwołuje się do wartości i znaczenia samego obrazu, z drugiej strony stawia go nieco pod znakiem zapytania. „Wizje” mogą dotyczyć przyszłości albo przeszłości; mogą nakładać się na teraźniejszość; mogą być prawdziwe lub fałszywe albo nawet szczycić się niejasnym statusem ontologicznym. Być może właśnie z tego powodu, owej zawiłości, gdy tylko zobaczyłam tytuł „Mroczne wizje”, musiałam zapoznać się z jego treścią. Szczególnie, że reżyserem filmu okazał się Kevin Greutert, współtwórca serii „Piła”.

Po traumatycznych doświadczeniach Eveleigh (Isla Fisher) wraz z mężem wyprowadza się do wymarzonej przez niego winnicy. Mają rozpocząć nowe życie. Oni i ich nienarodzone jeszcze dziecko. Sąsiedzi przyjmują ich ciepło, okolica jest piękna, a spokój i senność miasteczka idealnie pasują do wizji budowania nowej rzeczywistości. Sprawy komplikują się jednak, gdy Eveleigh zaczyna doświadczać najpierw dziwnych snów, a później – przywidzeń. Jaką tajemnicę skrywa winnica? A może to traumy z przeszłości dają o sobie znać?

mroczne wizjeChociaż plakat produkcji oraz opakowanie DVD wyglądają bardzo zachęcająco i nieprzekombinowanie, to sam film nie spełnia konotowanych przez nieruchomą stronę wizualności nadziei. Od początku widać, że ma się styczność z niskobudżetowym produktem taśmowym, w którym próżno szukać będzie nie tyle jakości, co w ogóle „zajmowalności czasu”. „Mroczne wizje” nawet przy założeniu funkcjonowania jako niewyszukana rozrywka na weekend wypadają po prostu słabo. Roi się w nich od błędów logicznych (co jest jednak do wybaczenia, bo większość da się wytłumaczyć gatunkowością), operator absolutnie nie wykorzystuje potencjału filmowanej przestrzeni, a poziom umiejętności aktorskich – zwłaszcza głównej postaci żeńskiej – woła o pomstę do nieba.

A wcale nie musiało tak być. Psychologiczny wątek niepewności, co do statusu ontologicznego dostrzeganych przez bohaterkę zjawisk, stanowiący główną oś akcji, zdecydowanie mógłby – pomimo wielokrotnego już wykorzystania w innych produkcjach – widza zaintrygować i nie pozwolić mu na ani sekundę nudy. Szczególnie, że postaci drugo- i trzecioplanowe pomyślano na jednoznacznie sceptyczne, myślące logicznie (nawet w wymiarze oceny pozafilmowej; reagują tak, jak najprawdopodobniej zareagowałby widz, ignorując możliwość wykorzystania licentia poetica gatunku), a przy tym w pewien tajemniczy sposób podejrzane. Finał wykorzystuje jeden z tych motywów, który został spalony w chwili, gdy pojawił się na srebrnym ekranie po raz pierwszy, rodzaj twistu, który nie robi wrażenia, jeżeli widziało się go już gdzieś wcześniej. Zwłaszcza, gdy – tak jak w „Mrocznych wizjach” – droga do niego nie jest szczególnie intrygująca.

Najsłabszym punktem produkcji jest jednak przesadnie reagująca Isla Fisher, filmowa Eveleigh, która ilością pisków i jęków na minutę obrazu pobiła zapewne jakiś rekord. Każde paranormalne (czy aby na pewno?) zjawisko wywołuje u niej serię krzyków, co w pewnym momencie zaczyna przybierać raczej wymiar pastiszu horroru niż horroru. Zwłaszcza w scenie, w której krzesła samodzielnie odskakują od stołu, jedno po drugim, a aktorka po każdym takim ruchu zaczyna krzyczeć. Śmieszy to zwłaszcza, że krzesła zdają się czekać aż poprzedni wrzask Fisher wybrzmi i dopiero wtedy kolejne z nich zostaje odrzucone od stołu. Jeżeli powstanie sequel, to twórcy powinni zastanowić się nad umieszczeniem akcji w Ikei. Najwyraźniej to meble bowiem wyzwalają największe przerażenie.

W sferze wizualnej „Mroczne wizje” to po prostu pokaz niewykorzystanych możliwości. Senne miasteczko, niepokojąca z natury stara winnica i specyficzny dom, mogłyby się stać miejscem akcji dla naprawdę przerażającej produkcji. Tutaj jednak ewidentnie zabrakło na to chęci i finansów, a skupiono się na wykorzystaniu typowych zagrywek – atrakcyjnej aktorki w tarapatach i mało oryginalnych, naskakujących na widza przerażaczy. Film może jednak okazać się pewnym zaskoczeniem i przeżyciem dla „niedzielnego widza”, który nie zna na wyrywki horrorowego i thrillerowego repertuaru. I tym właśnie odbiorcom mogę ewentualnie seans „Mrocznych wizji” zasugerować. Starzy wyjadacze, trzymajcie się z daleka – szkoda czasu.

Publikowano również na: duzeka.pl

Alicja Górska