sprawiedliwy2
PRZYZWOITOŚĆ BEZ POKLASKU
Poza obiegiem festiwalowym, trudno było usłyszeć o „Sprawiedliwym” w reżyserii Michała Szczerbica. Trafił wprawdzie do kin, ale wyłącznie studyjnych, a szerszej dystrybucji doczekał się dopiero na DVD. Szkoda, że przeszedł w zasadzie „bez echa”, ponieważ to naprawdę ciekawy i godny uwagi film, zwłaszcza jeśli zestawimy go z innymi tytułami podejmującymi podobne problemy.

Ostatnie lata przyzwyczaiły nas do dwóch głównych sposobów realizowania filmów o tematyce historycznej w polskiej kinematografii: albo uderzamy w patos i robimy „epickie” martyrologiczne laurki o heroizmie, albo krytycznie rozliczamy się z przeszłością w duchu bolesnego naturalizmu. Ten pierwszy nurt reprezentują „wielkie widowiska” pokroju „Katynia” Andrzeja Wajdy czy „Bitwy Warszawskiej 1920” Jerzego Hoffmana, a przykładami drugiego podejścia mogą być „Pokłosie” Władysława Pasikowskiego albo „Róża” Wojciecha Smarzowskiego.

sprawiedliwyNajnowszy film Michała Szczerbica (swoją drogą człowieka odpowiedzialnego za scenariusz do „Róży) mieści się gdzieś pośrodku. Z jednej strony w opowiadanej historii pojawiają się „niewygodne” wątki z niechlubnej historii Polski i Polaków, z drugiej zaś tematyzowane jest bohaterstwo – tym donioślejsze, że zwykłe, ludzkie. Fabuła skupia się bowiem na losach Hani, młodej Żydówki, która powraca do wioski, gdzie jako dziecko w czasie drugiej wojny światowej ukrywana była przed nazistami przez dwie polskie rodziny. Pretekstem do powrotu w rodzinne strony jest chęć wręczenia im medalu „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata”, czyli najwyższego izraelskiego odznaczenia cywilnego nadawanego nie-Żydom, przyznawanego przez Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu Jad Waszem w Jerozolimie.

Reżyser, a jednocześnie scenarzysta „Sprawiedliwego” nie szczędzi widzom przykrych obrazów polskiego donosicielstwa czy cwaniactwa, ale jednocześnie ukazuje przykłady ciepła i szlachetności. Nie epatuje przy tym zanadto krwawymi, naturalistycznymi obrazami przemocy, a mimo to wciąż wyraźnie wyczuwalne jest wypaczenie, jakiemu w czasie wojny uległa rzeczywistość oraz zagrożenie, niepokój i inne bolesne emocje towarzyszące Hani i jej opiekunom. Michał Szczerbic nie rości sobie prawa do stawiania oceny, ukazuje za to różne oblicza zachowań Polaków w czasie kryzysu, różne postawy i czynniki je kształtujące.

Co więcej, choć każda z postaci jest inna, te kluczowe nie dają się raczej sprowadzić do jednej charakteryzującej je cechy. Pod tym względem najciekawiej wypadają moim zdaniem grany przez Jacka Braciaka Pajtek (jego szacunek do życia zasadza się na więcej niż jednym poziomie, a przy tym wrażliwość nie wyklucza siły charakteru) oraz Dziunia (w tę wciela się Katarzyna Dąbrowska), bodaj najbardziej ambiwalentnie ukazana bohaterka, prezentująca na poziomie wartości i charakteru różne odcienie w skali szarości. Zarówno jej postać, jak i większość pozostałych stanowiła dobrą okazję do wykazania się umiejętnościami aktorskimi. W większości przypadków aktorzy tę szansę wykorzystali, niezależnie od przypadającego im czasu ekranowego (swoją drogą szkoda, że Beata Tyszkiewicz pojawia się na ekranie wyłącznie w jednej króciutkiej scenie). W moim odczuciu, poza już wspomnianymi, najlepiej zaprezentowali się Jan Wieczorkowski, Anna Kaczmarczyk, Tomasz Borkowski, Lech Dyblik i Maja Komorowska.

– Nie myślałam, że tu wrócę. Proszę cię, abyś przyjęła ten medal.

– Nie mogę.

– Wiem, napisałaś w liście, że nie zasługujesz, że… nie jesteś godna, ale ja nie rozumiem. Dlaczego?

– Nie wzięłam cię z własnej woli.

– I dlatego?

– Ne tylko. To nie było żadne bohaterstwo. To, że ktoś się zachował przyzwoicie nie znaczy, że należy mu się jakiś medal. Wybacz, nie możemy inaczej.

– Myślicie tylko o sobie.

– A o kim mamy myśleć?

– O mnie.

Niestety, nie wszystkie decyzje obsadowe okazały się równie udane. O ile niewykorzystanie możliwości zbudowanych za sprawą zatrudnienia tak utalentowanych aktorek, jak Urszula Grabowska czy wspomniana już Beata Tyszkiewicz można jeszcze jakoś wybaczyć, o tyle dobór aktorek do roli kluczowej dla fabuły postaci, czyli Hani, jest co najmniej zastanawiający. Wcielająca się w dorosłą Hanię Aleksandra Hamkało wypadła wprawdzie lepiej niż np. w „7 rzeczach, których nie wiecie o facetach”, ale o to akurat nietrudno, zważywszy na ogólną beznadzieję, jaką reprezentował sobą tamten film na każdym niemal poziomie. Aktorsko, jej kreacja sprawia wrażenie zbyt teatralnej i sztucznej, zwłaszcza w zestawieniu ze stonowaną grą bardziej utalentowanych koleżanek i kolegów z planu. Ba, nawet młodsza wersja Hani, w którą wcieliła się sześcio-siedmioletnia w czasie kręcenia „Sprawiedliwego” Ewelina Zawistowska, wypada bardziej wiarygodnie. Braki doświadczenia w pracy aktorskiej dziewczynka ta nadrabia bowiem urodą – zupełnie jakby na jej twarzy wymalowany był odpowiedni zakres emocji do tej postaci (pod tym względem przypomina nieco Julię Wróblewską w „Tylko mnie kochaj”). Rzecz w tym, że twórcy nie zadbali nawet o tak podstawowe detale, jak zgodność na poziomie cech wizualnych odtwórczyń tej samej roli – zmianę koloru włosów może da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, ale zmiana koloru siatkówki? Ktoś tu się nie postarał.

Podobnie nierównie prezentuje się oprawa audiowizualna „Sprawiedliwego”. Zarówno zdjęcia, za które odpowiada Jacek Petrycki, jak i muzyka autorstwa Roberta Wasilewskiego są… nijakie, niemalże przezroczyste. Momentami wydaje się wręcz, jakby była to produkcja sprzed wielu lat, na swój sposób po prostu staroświecka. Nie jest to zasadniczo wadą – bywa przecież, że nadmierne skupienie na stylu prowadzi do przeestetyzowania, przysłaniającego sensy i wymowę filmów. Tym niemniej, twórcy „Sprawiedliwego” próbowali nadać filmowi nieco artystyczny sznyt, wprowadzając np. onirycznie poetyckie ujęcia wody w zaroślach czy bawiąc się montażem (często powracają nagłe cięcia po krótkich dialogach, urywające sceny niczym „kropki nad i” puentujące tezy, a zarazem co jakiś czas pojawiają się ujęcia ewidentnie celowo przeciągnięte). W efekcie, koncepcja estetyczna całości traci swoją klarowność i zakrawa o stylistyczną pretensjonalność.

Na szczęście wszystko to nie umniejsza dramatycznej wartości całego filmu. Czy będzie to mój ulubiony tytuł traktujący o niełatwej przecież historii Polski i polskich Żydów w okresie drugiej wojny światowej? Na pewno nie, ale zdecydowanie warto dać mu szansę. To poruszająca opowieść o bezinteresownej dobroczynności w czasach terroru i strachu. Może posłużyć za źródło otuchy, ale przede wszystkim informacji, wiedzy. Próżno szukać tu politycznej, „jedynej prawdziwej historii”, ukazującej Polaków wyłącznie w dobrym lub złym świetle. Szczerbic obrazuje konkretny wycinek drugiej wojny światowej, konkretne wątki i problemy, nakreślając dla tegoż wycinka, wątków i problemów szerszy kontekst, bez oczywistej i jednoznacznej oceny. To od widza zależy, jakie wnioski uda mu się z seansu wyciągnąć.

66

Kamil Jędrasiak