the do-over recenzjaTYPOWY SANDLER!
Na pewno i wy macie znajomego, który wyróżnia się spośród innych charakterystycznym dowcipem. Być może chodzi o specjalny ton, którym posługuje się wyłącznie podczas opowiadania kawałów; być może ma w sobie to specjalne coś, co sprawia, że uchodzą mu na sucho nawet najbardziej niewybredne żarty; a może chodzi o to, że nikt poza waszą paczką (albo w ogóle nikt) nie rozumie jego poczucia humoru. Gdybyście teraz usłyszeli jak ten ktoś wykorzystuje tę cechę charakterystyczną, z miejsca powiedzielibyście – typowy XYZ! Dla mnie, takim charakterystycznym dowcipnisiem kina (poza Eddym Murphym i Jimem Carreyem) jest Adam Sandler. A „The Do-Over”, to film, na koniec którego nie pozostało mi nic innego, jak zakrzyknąć: Typowy Sandler!

Charlie (David Spade) to typowy naiwniak, który konsekwentnie dąży do zmarnowania sobie życia. Od lat pracuje w tym samym miejscu, pozbawiony widoków nie tylko na awans, ale i wzrost społecznego szacunku. Jego żona ewidentnie ma kogoś na boku, a jej synowie z poprzedniego związku to bachory z piekła rodem. Jednak dopiero, gdy podczas szkolnego zjazdu po latach spotyka Maxa (Adam Sandler) – wiodącego fantastyczne życie tajnego agenta, uświadamia sobie jak wiele go omija. Kiedy więc Max proponuje wspólny wypad swoim nowym jachtem, Charlie natychmiast się zgadza. Nie wie wtedy jeszcze, że łódź wybuchnie. Max bowiem zaplanował sfingowanie śmierci ich obu, by mogli uwolnić się od doskwierających im wad w życiorysie… A przynajmniej tak, początkowo, tłumaczy swoją decyzję.

the do-over recenzjaAdam Sandler, jak dotąd, wyprodukował czterdzieści cztery filmy. Przeważającą ich część stanowią obrazy podobne do „The Do-Over”, czyli komedie z niewyszukanym rodzajem kloacznego dowcipu, który jednych bawi swoim prymitywizmem, a innych zwyczajnie obrzydza. Jeżeli o mnie chodzi, to na seansach z Sandlerem w roli głównej (bo w przeważającej większości gra on też w swoich produkcjach pierwszoplanowych bohaterów), częściej jest mi niedobrze, niż chce się śmiać. Niemniej, z jakiegoś totalnie irracjonalnego powodu, bardzo aktora lubię i raz za razem daję mu kolejną szansę. W końcu z „Klik: I robisz, co chcesz” oraz „50 pierwszych randek” się udało, prawda?

„The Do-Over” znajduje się jednak po zupełnie innej stronie komediowego świata. To bazująca na schemacie kina akcji, bardzo wtórna fabuła – wykorzystująca chyba wszystkie możliwe klisze. Dodatkowo, „wzbogacona” została o niemal dramatyczny wątek, który, niestety, w zestawieniu z resztą – często absurdalnej, pozbawionej logiki przyczynowo-skutkowej – akcji, w ogóle nie robi wrażenia. A, o dziwo, mógłby to wrażenie robić. Część dowcipów w „The Do-Over” wydaje się bowiem chwilami całkiem znośna i nie obraża (zanadto) inteligencji widza. Sęk w tym, że te lepsze sceny poprzetykane są najzwyczajniej na świecie głupimi lub absolutnie obrzydliwymi gagami. Mamy tutaj wymioty, fekalia i mroczne strony seksu w trójkącie; są zbliżenia na jądra i niewybredne żarty z homoseksualistów. Po prostu pełny pakiet „typowego Sandlera”.

Chwilami wydaje się, że to świadoma gra z widzem; że Sandler nie stworzył kolejnego kiepskiego filmu z sobą w roli głównej przypadkiem; że wszystkie te żarty, to nie efekt zaangażowania słabego scenarzysty, a celowy zabieg. W końcu ludzie czegoś konkretnego od aktora wymagają, mają już jakiś wyrobiony jego obraz. Może więc nie jest tak, że Sandler nie ma drygu do tworzenia dobrego kina, a po prostu zdaje sobie sprawę, kto stanowi jego docelową grupę odbiorców i to ich, a nie krytyków, pragnie zadowolić?

Tak czy siak, „The Do-Over” to po prostu… kolejny słaby film Sandlera z Sandlerem i w sandlerowskim stylu. Jeżeli przepadacie za tego typu poczuciem humoru, powinniście być zadowoleni. Kloaczny dowcip wam urąga? No to szukajcie dalej. Tutaj nie znajdziecie bowiem niczego ponad prymitywne żarty, ogrywanie i tak już do bólu ogranych schematów oraz kilka miernych scen, które starają się naśladować kino akcji.

Alicja Górska