white christmasŚWIĄTECZNY PATRIOTYZM

„Białe Boże Narodzenie” (ang. „White Christmas”) z 1954 roku w reżyserii Michaela Curtiza to w Stanach Zjednoczonych produkcja kultowa. Rzesze Amerykanów zasiadają w Święta przed telewizorami, by oddać się tradycji wspólnego oglądania przeboju z Bingiem Crosbym. W Polsce  musical ten nie jest szczególnie adorowany, choć przebój „White Christmas” można usłyszeć od połowy listopada w każdym supermarkecie.

Fabuła tego liczącego ponad pół wieku filmu rozpoczyna się podczas II wojny światowej. W czasie jednego z ataków Phil Davis (Danny Kaye) ratuje przed śmiercią pod zwałami walącego się budynku Boba Wallace’a (Bing Crosby). W ten sposób zawiązuje się między bohaterami dozgonna przyjaźń. Kiedy wracają do kraju, Wallace kontynuuje przerwaną wcześniej karierę muzyczną, tym razem z Davisem u boku. Duet odnosi kolejne sukcesy i wspina się po drabinie sławy na sam szczyt. Prawdziwa przygoda zaczyna się jednak dopiero, gdy mężczyźni poznają śpiewające siostry – Betty (Rosemary Clooney) i Judy Haynes (Vera-Ellen) – przez które w Święta trafiają do Vermontu. Na miejscu okazuje się, że dowódca dawnej jednostki bohaterów zmaga się z kłopotami finansowymi. Muzycy postanawiają mu pomóc.

white christmasNiełatwo oceniać podobne produkcje. Przede wszystkim dlatego, że filmy kultowe w ogóle trudno się ocenia z powodu emocjonalnego podejścia do nich widza; podejścia pozbawionego racjonalnego wartościowania artystycznej jakości samego tytułu. Nierzadko widz ma zresztą świadomość słabości filmu, a i tak gotów jest bronić go do ostatniej kropli krwi. „White Christmas”, na co wskazuje skala jego popularności w stosunku do jakości, ewidentnie należy do grona produkcji „kultowych, ale niekoniecznie dobrych”.

Już sama opowiedziana w filmie historia – miałka i nijaka – wydaje się jedynie pretekstem do prezentowania feerii, często w ogóle niepołączonych ze sobą, kawałków musicalowych. Sytuacje, w których bohaterowie zaczynają śpiewać, najczęściej są albo naciągane, albo zupełnie niezwiązane z postępującą akcją. Co więcej, bardzo często związku tego nie ma również w tekstach piosenek. Trzeba jednak przyznać, że wzięcie fabuły w nawias poczynań grupy artystów zaciera nieco to wrażenie niedopasowania (nie ma w końcu nic dziwnego w piosenkarzach śpiewających piosenki ot tak, prawda?). Nie ratuje to mimo wszystko scenariusza, ten pęka bowiem w szwach od wątków rodem z oper mydlanych oraz – i to moim zdaniem największa wada „White Christmas” – skandalicznej grze na sentymencie oraz patriotyzmie. Zdarza się też sporo wpadek montażowych (znikające kanapki, świeczki i inne takie).

Film posiada też wiele świetnych momentów. Przebrani za kobiety Crosby i Kaye w swoich pasach do skarpet i przesadnie umalowanych twarzach naprawdę bawią. Z perspektywy dzisiejszych czasów rozczulające wydaje się też lekkie podejście do płciowych przebieranek. „White Christmas” w ogóle roztacza wokół siebie taką aurę „nieskandaliczności”; nawet gdy porusza tematy trudne i pozornie niebezpieczne, to robi to w niewinny i pełen uroku sposób. Na uwagę oraz ogromne uznanie zasługują również niektóre sceny oparte na dynamice dialogu. Komediowe napięcie między Crosbym i Kayem najwyraźniej uwydatnia się w jednej z pierwszych scen, gdy panowie dyskutują w garderobie po którymś z występów. Mówią dużo i szybko. Tak szybko, że napisy nie nadążają, a lektor dostaje zadyszki. Wydaje się to jednocześnie karykaturalne i naturalne, a poza tym naprawdę bawi.

Warto wiedzieć, że sławny utwór „White Christmas” tak naprawdę nie powstał na potrzeby filmu Curtiza. Po raz pierwszy wykorzystano go w „Holiday Inn” w 1942 roku – piosenka zdobyła wtedy Oscara. Poza nim, śpiewanym na początku i na końcu, niewiele piosenek może pochwalić się po latach jakąś dozą uroku. Jedną z nich jest „The Best Things Happen While You’re Dancing”, którą śpiewa Kaye i Vera-Ellen (a tak naprawdę Trudy Stevens, która dubbingowała aktorkę w częściach wokalnych). Inną – „Count Your Blessings Instead of Sheep”, która otrzymała nominację do Oscara. Kultowa świąteczna produkcja Amerykanów powinna zainteresować również wszystkich hobbystów technologii zapisu filmu. „White Christmas” to bowiem pierwsza produkcja zrealizowana w technologii VistaVision. Był to alternatywny dla CinemaScope system produkcji obrazu, w którym rejestracji kadrów dokonywano poziomo w celu zachowania wysokiej jakości materiału.

Jak na równie bezpośredni w przekazie tytuł, „White Christmas” wyjątkowo mało miejsca poświęca samym Świętom. Akcja filmu co prawda rozgrywa się w czasie Bożego Narodzenia, ale równie dobrze mogłaby mieć miejsce dowolnego dnia. Kultowy dla mieszkańców USA film, choć ma więc w sobie pewien urok, z pewnością nie trafi na moją listę produkcji, do których chciałabym wracać w okresie świątecznym, ponieważ jest… za mało świąteczny. Jeżeli jednak macie w sobie patriotycznego ducha podobnego do Amerykanów, z pewnością produkcja uderzy w Wasze czułe struny.

Alicja Górska