HIPOTERMIA UCZUĆ
Po zakończeniu tetralogii i dwuletnim odpoczynku Becca Fitzpatrick powróciła z nową pozycją – „Black Ice”. Należałoby się spodziewać, że będzie kontynuowała owocną drogę paranormalnego romansu, tymczasem rozszerzyła młodzieżowy target na inne rodzaje literatury i w ten sposób powstało coś, co należałoby nazwać młodzieżowym thriller-romansem lub Young Adult Thriller. Chociaż Fitzpatrick nie kreuje w ten sposób niczego nowego, a jedynie wpisuje się w nieliczną grupę podobnych tekstów.

Becca Fitzpatrick jest jedną z najpopularniejszych amerykańskich autorek paranormalnego romansu. A przynajmniej jedną z najpopularniejszych w Polsce, co potwierdzają liczne grupy fanowskie, facebookowe like’i liczone w dziesiątkach tysięcy oraz to, że autorka zdecydowała się przyjechać do Polski. Sławę przyniosła jej seria „Szeptem”, którą jeszcze do niedawna planowano zekranizować, ale projekt poległ z przyczyn finansowych.

black iceTytuł powieści nie został przetłumaczony, co jest najpewniej wynikiem braku konstruktywnego pomysłu w obliczu niemożności przełożenia go w stosunku 1:1. Czy mi to przeszkadza? Nieszczególnie. Aczkolwiek miałam nadzieję, że tytułowe pojęcie okaże się dla powieści w jakiś sposób znaczące. Tymczasem nawet, gdyby wymyślić dla tekstu Fitzpatrick absolutnie nowe, nic by się nie stało.

Okładka jest urzekająca. Muszę przyznać, że Moondrive (Wydawnictwo Otwarte, Znak) wyjątkowo dokładnie przemyślał do tej pory wszystkie okładki powieści Fitzpatrick (obwoluty z serii „Szeptem” również wydawały mi się urzekające). Stylistyka czarno-biała, prószący śnieg, w tle turnie (tylna część okładki). Mężczyzna w planie bliskim, jego twarz otoczona futrzanym wykończeniem kaptura. Spojrzenie trudne do zrozumienia bez kontekstu – groźne, ale i stanowcze. Cała uwaga patrzącego na okładkę skupia się właśnie na tych oczach, bo jako jedyne mają kolor – ostry, wpadający nawet nieco w czerwień, brąz. Jest nastrój, jest przyciąganie, jest to, co być powinno.

Britt od niespełna roku planowała wycieczkę w góry, wzdłuż górskiego łańcucha Teton. Udało jej się nawet przekonać do wyjazdu przyjaciółkę, Korbie, która zrezygnowała dla niej ze słonecznego Haiti. Jednak nawet najdokładniej przemyślaną wyprawę mogą zrujnować niezależne czynniki zewnętrzne. Najpierw Britt dowiaduje się, że do ekipy – w postaci opiekunki – dołącza brat Korbie, Calvin. Nie byłoby to może tak przygnębiające, gdyby nie fakt, że Calvin jest byłym chłopakiem Britt, a zostawił ją w nieszczególnie przyjemnych okolicznościach. Nie to jednak jest dla wyprawy gwoździem do trumny. Dziewczynom nie udaje się nawet dotrzeć na miejsce, bo niespodziewane opady śniegu unieruchamiają ich auto na środku drogi, w połowie wysokości góry. Gdy jest już pewne, że warunki atmosferyczne się nie poprawią, przyjaciółki ruszają na poszukiwanie pomocy. Ci, których znajdują, stają się dopiero powodem ich problemów. Mająca być sielanką wyprawa zamienia się w koszmar i walkę o życie. Czasami jednak pozory mylą…

Mówią, że kiedy umierasz, całe życie przebiega ci przed oczami. Nikt nie mówi jednak o tym, że kiedy patrzysz, jak umiera osoba, którą kiedyś kochałeś, doświadczenie to jest podwójnie bolesne, ponieważ przeżywasz na nowo dwa życia, które niegdyś podążały tą samą drogą.

Nie tego się spodziewałam. Liczyłam na szybką akcję, wątek love story i to coś. Tymczasem akcja była równie intensywna, co leniwe opady śniegu; a emocje miłosne bohaterów tak bardzo naciągane i nierealne, że chciałoby się nad nimi gorzko zapłakać z zażenowania. Miałam wrażenie, że akcja trwa przynajmniej na tydzień, tymczasem okazało się, że były to raptem cztery dni. Cztery dni w ciągu, których Britt zdążyła się zauroczyć, potem ten sam obiekt znienawidzić, odczuwać względem niego strach, zacząć go tolerować, potem się w nim zakochać, następnie poczuć doń obrzydzenie i raz jeszcze nienawiść, by ostatecznie pokochać go miłością prawdziwą. A wszystko to na granicy śmierci, z odmrożonymi stopami i dłońmi, w obliczu pierwszych doświadczeń związanych z oglądaniem morderstwa oraz rozkładających się zwłok.

Jednak nie tylko wątek miłosny poległ sromotnie i to w każdym aspekcie. Początkowo wydawało mi się, że autorka nieźle przygotowała się do napisania „Black Ice”. Wszystkie te opisy sprzętu i inne cuda, brzmiały profesjonalnie. Później jednak okazało się, że bohaterki udały się w góry autem na letnich oponach i z rozłożonym dachem (chociaż niebo zapowiadało już opady). A jeszcze później, że polowanie na króliki w śnieżnej zamieci przy pomocy kija i kamienia, nie jest wcale takie trudne i na śniadanie można złapać ich przynajmniej pięć (dla dwóch osób). Im dalej w las, tym było gorzej.

Ja dałem ci kawałek siebie i ty także musiałaś mi podarować część siebie, bo w innym wypadku nie przyjechałabyś tutaj. Dałabyś sobie ze mną spokój. Ale ja nie chcę o tobie zapomnieć, Britt. I nie chcę też, żebyś ty o mnie zapomniała.

Także kreacje bohaterów pozostawiają sporo do życzenia. Praktycznie wszyscy – zwłaszcza Britt, Korbie  Calvin – już od pierwszych stron wydają się niemożliwie irytujący. Rozwydrzone, bogate bachory i ich problemy pierwszego świata. Zakłamane, fałszywe i gotowe zabić się spadając z poziomu swojego ego na poziom IQ. Jestem w stanie przyjąć powody zachowania Calvina w obliczu historii jego dzieciństwa, ale nic ponadto. Nie przemawia do mnie przyjaźń głównych bohaterek, w którą zresztą Britt wątpi od samego początku. Nie przemawia do mnie pustostan w postaci Korbie. Nie przemawia do mnie Britt, panna „raz-umiem-wszystko-a-raz-kompletnie-nic”.

Największe rozczarowanie to jednak sfera językowa. Znaczna część rozdziałów Fitzpatrick zaczyna się od opisów pogody, nudnych i typowych. Wiele metafor i określeń wraca jak bumerang, powtarzając się nawet więcej, niż dwa czy trzy razy. „Black Ice” cierpi również na problem z gatunku „otwarłam-otworzyłam” (to akurat moje czepialstwo). W teorii obie formy są poprawne, ale w praktyce rzecz wydaje się podobna do „zamkłam-zamknęłam”, a w tym zestawieniu pierwsza forma jest błędna.

Jezus kazał przebaczać bliźnim, ale w niektórych przypadkach dopuszczalne są chyba odstępstwa od tego przykazania.

Najnowsza powieść Becca’i Fitzpatrick nie zrobiła na mnie najlepszego wrażenia. Akcja rozwijała się powoli, kolejne zwroty akcji nie angażowały, a bohaterowie byli przede wszystkim irytujący. Trudno mi również znaleźć dobre strony wynikające z samej gatunkowości powieści, bo w ostatecznym rozrachunku opisywany młodzieżowy thriller-romans nie spełnia ani oczekiwań względem thrillera, ani romansu. Dla pierwszego jest zbyt łagodny i mdły, zaś jeżeli chodzi o drugie, to rzecz wydaje się sztuczna i mało realistyczna. Być może jednak dla osoby, która nigdy nie miała do czynienia z pełnokrwistym thrillerem, będzie to dobry wstęp i rodzaj gatunkowego ukierunkowania. Jedno zaś udało się Fitzpatrick doskonale – podczas lektury było mi naprawdę zimno.

Alicja Górska