NIE TAKI DIABEŁ STRASZNY
Kiedy byłam dzieckiem przed pójściem spać, układałam wszystkie swoje pluszaki. Potrafiłam wstać w środku nocy tylko dlatego, że robiło mi się żal przytulanki, która spadła z łóżka na podłogę. Kiedy przyszedł czas wynoszenia zabawek na strych, pakowałam pluszaki do worka ze łzami w oczach. Chciałam robić nawet dziurki w workach (powstrzymało mnie tylko powtarzanie sobie, że jestem już dużą dziewczynką) z obawy, że zabawki się poduszą. Ale miałam też przytulanki, których się bałam. Tak, jak Funia, bohaterka książki Lissy Evans, obawiała się Celwonego Klólika.
Ciśnięta niedbale w kąt, pozornie niczym się niewyróżniająca zabawka, rzuca agresywny cień. Czerwony królik o nieco zagubionym spojrzeniu wygląda jakby miał zaraz zostać pożarty przez to jednowymiarowe widmo. Utrzymana w animowanej estetyce mimo wszystko wydaje się więc dość mroczna. Wystarczy przypomnieć sobie taki tytuł, jak „Happy Tree Friends”, by zrozumieć dlaczego. Bazując na doświadczeniu i gdyby nie jasny w przekazie blurb można by mieć, co do targetu „Celwonego Klólika” pewne wątpliwości.
Wątpliwości za to mieć żadnych nie można, gdy już się z akcją powieści czytelnik zapozna. Chociaż początek tej historii jest dość mroczny, to ogólny wydźwięk pozostaje dostosowany do młodego odbiorcy. Dziesięcioletnia Funia i czteroletnia Misia mieszkają wyłącznie z mamą. Ich tata niedawno zmarł i każda radzi z tym sobie na własny sposób. Starsza z sióstr przestała się do kogokolwiek przytulać, zaś młodsza przeniosła intensywność uczuć na pluszową zabawkę – czerwonego królika (zwanego w książce Celwonym Klólikiem), którego dotkniętej tragedią rodzinie udało się wypatrzyć na witrynie jednego z second handów. Funia nie przepada za zabawką Misi niemal tak bardzo, jak za ulubionymi historyjkami siostry o niejakich Blobkach. Wkrótce dzieje się coś strasznego i Misia trafia do szpitala. Funia obwinia o wypadek Celwonego Klólika. To jednak dopiero początek przykrych wydarzeń z udziałem używanej maskotki…
Trzeba przyznać, że gdyby ktoś chciał, bez problemu mógłby powieść Lissy Evans zmienić z opowiastki dla dzieci w rasowy horror w stylu „Five Nights at Fredy’s”. Aura jaką wykreowała wokół tytułowego pluszaka pisarka w niczym nie ustępuje tej z powieści Stephena Kinga (a może to tylko moja wyobraźnia?). Widmo prawdziwego doświadczenia grozy bardzo szybko się jednak ulatnia i czytelnik zostaje wtłoczony w tryby typowej historii dla dzieci, w której prym wiodą kolory, cukierki oraz rymowanki. Nie sprawia to jednak, że „Celwony Klólik” staje się mniej atrakcyjny. Akcja od początku do końca z pewnością wyda się młodszym odbiorcom atrakcyjna i bardzo dynamiczna. Z kolei dojrzalsi czytelnicy… No cóż, nie każda powieść musi być uniwersalna (choć z tej pośrednio i rodzice mogą coś wyciągnąć dla polepszenia komunikacji ze swoimi pociechami).
Książka Lissy Evans dotyka pewnych trudnych tematów, jak radzenie sobie ze śmiercią i strachem, lecz robi to bardzo subtelnie. Pisarka prezentuje różne oblicza obaw oraz poprzez działania fantastycznych, lecz wyraźnie bardziej dojrzałych niż protagoniści, postaci podsuwa sposoby radzenia sobie z nimi. „Dorośli” bohaterowie Evans, jak Doktor Marchewka albo personalna trenerka Słonica Sonia, nie zmuszają Funi czy jej kuzyna Grahama (zmagającego się z licznymi fobiami) do natychmiastowego pokonywania swoich granic, lecz najpierw racjonalizują ich obawy, zachęcając bohaterów do samodzielnego podjęcia decyzji o zrobieniu pierwszego, odważnego kroku w walce ze strachem. Zresztą już sam pomysł, by wcielić „dorosłych” przewodników w zabawki wydaje się świetny – skraca bowiem dystans nie tylko między młodymi bohaterami i ich opiekunami na czas przygód, ale również między czytelnikami i tymiż opiekunami. Odbiorcy tekstu w Doktor Marchewce czy Słonicy Sonii nie widzą zdystansowanych wiekiem dorosłych, lecz mądrych (niemal) rówieśników. Ta bliskość doświadczeń pozwala na gładsze przyjmowanie dojrzałych osądów i wskazówek.
Jedyną rzeczą, którą można by w „Celwonym Klóliku” postrzegać jako wadę, jest zbyt dosadne posługiwanie się przez Evans stereotypami. O ile w przypadku kreowania wizerunku Blopków ma to jakiś cel i ostatecznie doprowadza do pewnej przemiany obalającej zasadność kierowania się pozorami, o tyle w przypadku prezentacji „choroby”, jak dotyka krainę wspomnianych Blopków już nieszczególnie można by wskazać zalety podobnego podejścia. Kiedy świat fantastycznych postaci zaczyna tracić kolor, obecni w nich mieszkańcy i bohaterowie zaczynają cierpieć na koszmarną nudę i potrzebę robienia nudnych rzeczy. Całe zajście – co nie dziwi – prezentowane jest jako pejoratywne. Sęk w tym, że przejawem tej tragedii nudy są sprzątanie czy czytanie ulotek z ofertami bankowymi. To raczej niezbyt pedagogiczne, nie mówiąc już o tworzeniu krzywdzącego obrazu specjalistów od ekonomii itp., co może być szkodliwe zwłaszcza dla relacji z rodzicami, którzy działają w podobnych dziedzinach.
„Celwony Klólik” został pięknie wydany i pod względem prezencji wyraźnie przemyślany. W powieści zmieniają się kroje i wielkości czcionek (w zależności od głośności wypowiedzi lub tego, kto mówi lub na czym zapisane są dane słowa według fabuły), a typowy prozatorski tekst przeplatają rymowane wypowiedzi części bohaterów. Osobiście nie przepadam za podobnymi zabiegiem, bo najczęściej odbija się on na jakości dialogów (dążenie do rymów kosztem sensu), ale tutaj zostało to ciekawie ograne.
Pełna wyzwań – tak fizycznych, emocjonalnych, jak i intelektualnych – historia z pewnością przekona do siebie wielu młodych czytelników. Ze względu na silnych bohaterów obu płci oraz zrównoważenie dynamiki i swoistego sentymentalizmu „Celwony Klólik” wydaje się raczej bezpiecznym pomysłem na prezent dla brzdąca lubiącego literaturę, niezależnie od jego płci czy gatunkowych preferencji. Powieść Lissy Evans, mimo pewnych wad, to mądra historia, która może pomóc najmłodszym przejść przez trudniejszy okres i zrozumieć, że choć na niektóre wydarzenia nie mamy wpływu, to wciąż możemy zdecydować, jak się w ich obliczu podobnych wyzwań zachować.
Za egzemplarz dziękujemy: Wydawnictwo Literackie