chemikBEZ CHEMII
Naprawdę chciałabym zacząć tę recenzję inaczej, ale to chyba po prostu niemożliwe. Pamiętacie jeszcze Stephenie Meyer? Pisarka, która uwiodła serca nastoletnich (i nie tylko) dziewcząt na całym świecie historią trójkąta miłosnego wampir-człowiek-wilkołak, ponownie wkroczyła do akcji. I tym razem miała być to akcja całkiem serio, bo dla dorosłych i z tajnymi organizacjami rządowymi oraz ich spiskami w tle.

Na półce „Chemik” prezentuje się dość przeciętnie. Okładka niby należy do stylowo minimalistycznych, ale z drugiej strony brakuje w niej elementu intrygującego. Gładka, srebrna obwoluta z grafiką niewielkich rozmiarów strzykawki ma z pewnością budzić skojarzenia z metalowym stołem wykorzystywanym przez główną bohaterkę podczas swoich działań, niemniej całość nie okazuje się na tyle chwytliwa, by zatrzymać wzrok. Bo ja wiem, może jakaś plama krwi załatwiłaby sprawę? Kilka kropel na sterylnej srebrzystości?

chemikSama historia wydaje się interesująca, choć nie da się ukryć, że brzmi bardzo znajomo. „Chemik” skupia się na kobiecej postaci (nazwijmy ją Alex, choć imię wydaje się tutaj mało istotne), która przed laty pracowała dla supertajnej agencji rządowej, o której oczywiście nikt nie słyszał, jako specjalistka od przesłuchiwań. Niestety, ktoś z góry uznał w pewnym momencie, że za dużo wie. Tylko przypadek uratował ją przed straszliwą śmiercią, której jednak doświadczył jej laboratoryjny partner. Od tamtego momentu kobieta zmienia tożsamości i miejsca pobytu. Lata ukrywania się robią z niej nerwową, smutną istotę. Gdy więc pojawia się opcja, by zniknąć z radaru, Alex nie potrafi – mimo wyraźnych powodów do wątpliwości – natychmiast z niej zrezygnować. Ale może propozycja byłego przełożonego to tylko kolejny blef, by ostatecznie pozbawić ją życia?

Czytałam sagę „Zmierzch” dwukrotnie. Raz, gdy przeżywała czasy świetności (jako nastolatka) i wtedy byłam powieścią oczarowana oraz drugi, gdy pisałam pracę magisterską i wtedy mój stosunek do cyklu był już zdecydowanie mniej pozytywny. „Intruza” z kolei uważam za powieść niedocenioną i najlepszą w dorobku autorki (także przy uwzględnieniu „Chemika”). Dlaczego pisarka postanowiła nagle odejść od fantastycznych światów dla młodzieży i nastolatek, a skupiła się na czymś realnym i dla dorosłych? Pojęcia nie mam. Ale wybór był to raczej nietrafiony.

Czuję się, jakbym umarł, ale dalej musiał żyć.

Nie dlatego jednak, że „Chemik” to książka do cna zła i niewarta przeczytania, ale dlatego, że jej podstawowym problemem jest słabo przemyślany target. Z jednej strony mamy całkiem poważną intrygę i sytuacje. Ludzie są oszukiwani, torturowani, zabijani z zimną krwią. Wybuchają granaty, ulatniają się toksyczne gazy, wstrzykiwane zostają rozliczne trucizny, a kule bez mrugnięcia okiem trzymającego broń są wystrzeliwane w kierunku czaszek przeciwników. Całkiem ciekawie (do czasu) prezentuje się też psychologiczna strona głównej bohaterki. Z drugiej strony Meyer znowu zaserwowała czytelnikom okrutnie tandetny i niewiarygodny (nawet bardziej niż zwykle) romans, a ponadto – i to dziwi mnie najbardziej – wulgaryzmy w mowie zależnej. Kilka rzuconych wprost soczystych przekleństw z pewnością podkręciłoby atmosferę.

Drugim problemem „Chemika” jest jego gatunkowość. Obiecywany thriller okazał się ostatecznie romansem ze scenami szpiegowskiej akcji. Nie chodzi nawet o natężenie miłosnych scen względem tych sensacyjnych, ale o rozłożenie akcentów i skoncentrowanie się autorki na fragmentach uczuciowych. Meyer zadbała o to, by w dzikiej pogoni bohaterowie mieli kilka chwil dla siebie – by zjeść romantyczną kolację, pouprawiać seks (chyba seks, bo brak jednoznacznego opisu może wskazywać na to, że tylko się całowali czy coś), popatrzeć sobie czule w oczy. W kontekście psychologicznych rysów bohaterów wszystko to wydawało się mało wiarygodne dla thrillera, za to absolutnie normalne w romansie.

Nieuczciwi ludzie nie wierzą w istnienie uczciwych.

Widać to tym wyraźniej, że w początkowej fazie rozwoju akcji i wchodzeniu w świat „Chemika” postać Alex wydaje się zadziwiająco realistyczna. Niepozorna, inteligentna dziewczyna, która ma świadomość swojej paranoi, ale nie potrafi z niej zrezygnować. Rozkładająca i składająca śmiertelne pułapki każdego wieczoru; śpiąca w łazience za uszczelnionymi drzwiami, gdy w jej łóżku znajduje się uformowane specjalnie na jej kształt prześcieradło; unikająca przyzwyczajeń i zawsze podejmująca dodatkowe środki ostrożności. Swoją wiedzę czerpie z doświadczeń, obserwacji, a nawet filmów i powieści szpiegowskich. To nie superagentka, a pracownik laboratorium, który niby trwał w świecie tajniaków, a tak naprawdę znajdował się obok niego i w sytuacji zagrożenia stara się to wykorzystać. Niestety, wygląda to tak ciekawie wyłącznie do momentu, gdy w powieści pojawia się Daniel. To zdecydowanie najmniej wiarygodna postać nie tylko z tej książki Meyer, ale z jej książek w ogóle. Już bardziej byłabym skłonna uwierzyć w istnienie wampirów, niż faceta, który zakochuje się od pierwszego wejrzenia, a jego zauroczenie nie słabnie nawet wtedy, gdy obiekt pożądania serwuje mu specjalistyczne tortury. Przyznaję jednocześnie, że jego argumentacja dlaczego tak się dzieje brzmi logicznie, ale w prawdziwym świecie logika i wiarygodność nie zawsze idą w parze.

Jakieś uczucie próbowało przebić się na powierzchnię, gdy wstrzyknęła do kroplówki substancję chemiczną, która miała ocucić obiekt, ale z łatwością je stłumiła. Podobnie jak Daniel Beach, ona też miała dwa wcielenia. Teraz była tą drugą, tą, którą w departamencie zwano Chemikiem, a Chemik był maszyną. Bezlitosną i bezwzględną. Jej własny potwór właśnie wyrwał się na wolność.

W parze za to z pewnością idzie czas i rozwój, co doskonale widać po ewolucji warsztatu Meyer. Styl autorki wciąż można uznać za lekki i przystępny – który swoją drogą rekompensuje nudniejsze i bardziej rozwlekłe fragmenty tekstu oraz stwarza wrażenie większego niż faktyczne zaangażowania w lekturę – ale nie jest to już prostota ze „Zmierzchu”, gdzie podstawę stanowiły językowe kalki. Dobre wrażenie rujnuje jednak rzucająca się w oczy niespójność (także w warstwie językowej, opisowej) fragmentów dotyczących sensacyjnej intrygi oraz wątku miłosnego. Mariaż brutalności i naiwności, zwłaszcza, gdy pojawia się w obrębie jednego charakteru, bez wprowadzenia elementów szaleństwa, nie mógł się udać na tyle, by można go było uznać za wiarygodny. Powieści nie stałaby się także żadna krzywda, gdyby nieco ją skrócić. Okrojona z dłużyzn nie tylko zyskałaby przystępniejszą objętość, ale też nie pozwoliłaby zapewne dostrzec – jak zwykle przy dynamicznej, porywającej akcji – wielu jej drobniejszych i większych problemów.

Lektura „Chemika” zajęła mi znacznie więcej czasu niż podejrzewałam. Na dłuższą metę trudno było się na nim skupić, a przewidywalna fabuła i nieustające zmiany targetowych rejestrów skutecznie wybijały mnie z rytmu. Pomimo kilku absurdalnych punktów w rozwoju akcji całość czytało się jednak na tyle dobrze, by polecić tę powieść Meyer jako lekturę na plażę czy po prostu weekendowy odpoczynek. Bez większego bólu można też „Chemika” na chwilę (np. tydzień) odłożyć, a nawet o nim zapomnieć, by potem doń wrócić nawet nie zauważając przerwy. Choć pomysł autorka mimo pewnej wtórności miała niezły, to brak zdecydowania w doborze targetu, odbijający się na jakości powieści, nie pozwala uznać „Chemika” za lekturę więcej niż przeciętną.

Alicja Górska