WOJNA TRWA, GINIE ŚWIAT
Nie wiem, czy to przypadek, czy los zapisany jakąś nieznaną mi runą, ale jedne mitologie cieszą się większym zainteresowaniem od drugich. W szkołach uparcie omawia się historię wierzeń Greków i Rzymian, parę słów wtrąca o Egipcie, a o Słowianach niemal całkowicie zapomina. Mitologia hebrajska czy krajów azjatyckich może się temu jedynie przyglądać ze smutkiem. Ostatnimi czasy triumfy w popkulturze święcą za to wierzenia nordyckie. I chociaż Loki to postać, która na kartach kolejnych książek fascynuje, to w realnym świecie chyba nikt nie miałby ochoty go spotkać. Niemniej, gdy ostatnia powieść Joanne M. Harris (tak, tej od „Czekolady”) ukazała się na księgarskich półkach, wiedziałam, że muszę ją mieć.
Kto czytał „Kłamcę” autorstwa Jakuba Ćwieka, ten szybko zauważy zbieżność stylu autorów historii o Lokim. W zasadzie, gdyby dostosować niektóre z wątków do faktów przedstawionych przez polskiego pisarza, można by „Ewangelię według Lokiego” potraktować jako prolog „Kłamcy”. To bardzo ciekawe, że mitologiczna postać boga kłamstw budzi tak jednoznaczne skojarzenia i z miejsca nasuwa sposób prowadzenia narracji.
W obu przypadkach czytelnik spotyka się z postacią o relatywnej moralności. Z jednej strony czyny Lokiego są w sposób oczywisty godne potępienia, z drugiej zaś wydaje się, że nie podejmuje zupełnie bezpodstawnych decyzji. Mierząc sprawę późniejszymi konsekwencjami, postępowanie boga kłamstw wypada dramatycznie źle, niemniej czytelnik nie ma pewności, czy w przypadku innego toku wydarzeń rzeczywiście byłoby lepiej.
Ogólne zepsucie po obu stronach barykady rozkłada się w zasadzie w stosunku jeden do jednego. Próżni, zadufani w sobie bogowie Asgardu ze względu na lenistwo i wątpliwe zainteresowanie losem świata od początku są skazani na upadek. Wyraźnie widać, że na przemiany nie ma co liczyć. Zresztą nordyccy władcy to nie nieśmiertelni herosi, a jedynie wyjątkowo atrakcyjni lub biegli w różnych sztukach uzurpatorzy. Kłamliwi, podli i przebiegli. Wydaje się nawet, że jedynie Loki jest tutaj w jakiś sposób prawdziwy, bo przynajmniej nie ukrywa swojej natury.
Joanne M. Harris w sposób dość ścisły korzysta ze znanych podań o bogach Asgardu. Bez problemu wyróżnić można w jej powieści „mitologiczne fakty”. Autorka bez niepotrzebnej rozwlekłości stworzyła trzymającą w napięciu opowieść o zdradzie, przeznaczeniu i pragnieniu przynależności, okraszając wszystko solidną garścią intryg. Charyzmatyczny bohater, który zwraca się bezpośrednio do czytelnika, ze swoim ciętym językiem i niejasnym emocjonalnie wnętrzem, nie pozwala oderwać się od historii. „Ewangelia według Lokiego” to doskonałe wprowadzenie, forma zachęcenia do poznania mitologii nordyckiej.
Przystępny język, doskonały materiał u podstaw historii i bohater-drań, to po prostu przepis na sukces. Nawet ci, którzy za fantastyką nie przepadają, powinni odczuć płynącą z lektury przyjemność rozrywkową oraz intelektualną. Tę drugą w nieco mniejszym stopniu, bo mimo wszystko „Ewangelia według Lokiego” to bardzo popkulturowe podejście do tematu z uproszczoną warstwą filozoficzną, ale jednak. Ja nie mogłam się oderwać. Mam nadzieję, że pozostawiona przez autorkę furtka faktycznie przyniesie jakąś formę kontynuacji tej historii.