TONĄCY BRZYTWY SIĘ CHWYTA
Był wrzesień 2017 roku, gdy pisałam recenzję „Friendzone” debiutującej Sandry Nowaczyk i szczerze życzyłam Jej powodzenia. Był wrzesień, gdy ubierałam w słowa kilkugodzinny powrót do czasów młodzieńczych miłosnych uniesień i przyjacielskich nieporozumień. Jest styczeń 2018 roku, gdy próbuję pozbierać wrażenia po kolejnej powieści autorki – „Fake it”. Jeżeli jednak spodziewacie się, że mój rozpad jest efektem zachwytu, to… jesteście w błędzie.

Pogrążona w depresyjnych odcieniach niebieskiego metropolia, dwie dziewczęce twarze w skali szarości i czerwone przerywane linie – ta okładka z pewnością nie nastraja optymistycznie. Co oznacza kontrastowa czerwień krzyżujących się kresek? To symbol przecięcia się dwóch losów? A może instrukcja zagięcia i rozdzielenia fotografii? To zderzenie dwóch światów? A może sugestia, że światy te rozdzielone są tylko pozornie? Jest w tym pierwszym okładkowym spotkaniu z „Fake it” coś niepokojącego i przejmującego, lecz trudnego do uchwycenia. Coś nienacechowanego konkretnym wiekiem odbiorcy, ale uniwersalnym przeżywaniem. Coś takiego, co zachęca, by książkę najpierw zobaczyć, później dotknąć, a wreszcie otworzyć i przeczytać.

fake itDla nastoletniej Sparks wszystko jest jasne. Od lat kieruje się wyłącznie suchymi faktami i wykalkulowaną logiką. Teraz nadszedł czas, by zrealizować ostatni z planów. Ale dlaczego wcześniej nie miałaby obnażyć jeszcze jednego z fałszerstw tego świata? Dlaczego nie miałaby jeszcze raz przekonać się, że ludzie dają mamić się iluzji intuicji, przewidywania, być może nawet magii? Sparks, pewna swojego, staje przed drzwiami wróżki, by ostatecznie udowodnić, że prawda stoi wyłącznie po stronie nauk ścisłych. Tymczasem… słowa wróżki budzą w niej lęk, ale dopiero to, co wydarza się później zmienia jej życie na zawsze. Może przeznaczone sobie dusze jednak istnieją naprawdę? Może ta jej przeznaczona zdoła jeszcze Sparks ocalić? A może je obie doprowadzi do destrukcji?

„Fake it” otrzymałam z rekomendacją, która niemal obiecywała głębokie, wręcz dotkliwe wrażenia i emocje. Nie zawsze daję się złapać na podobny haczyk, ale jest kilka osób i wydawnictw, w których zapewnienia wierzę na ślepo. Gdy zaczęłam lekturę, byłam niemal przekonana, że i tym razem nie popełniłam błędu, wybierając zachwalany tytuł. Niestety, z czasem dotarło do mnie, że jestem obok emocjonalności „Fake it”. Sandra Nowaczyk pisze o wielu ważnych i trudnych elementach, zwłaszcza chaotycznego młodzieńczego serca, które zmagać się musi z cierpieniem większym niż powinno, ale nie są to opisy i sposób przeżywania bliski moim uczuciom. Jest w tym wszystkim jakiś fałsz, infantylność pozbawiona filtra. Jakby opisywanie przewidywanych uczuć, a nie ich przeżywanie. To nie jest ból, w który wierzę. To ból z nastoletnich pamiętników, wyolbrzymiony i egoistyczny. To ból ludzi nieznających jeszcze prawdziwego okrucieństwa świata.

To nie tak, że uważam problemy i motywacje pewnych gestów, zgromadzone w „Fake it” za bezzasadne. Sądzę jednak, iż są one efektem eskalowania uczuć, a do podobnej eskalacji emocji trzeba mieć specyficzne predyspozycje. Wiedzieliście, że jeżeli płacz trwa dłużej niż 10 minut to nie jest już „prawdziwy”, a jest efektem decyzji o pogrążaniu się w rozpaczy? Nastolatki mają predyspozycje do tego, by swój płacz przedłużać. Mają jeszcze inny poziom wrażliwości, zbyt mało wiedzą o życiu i świecie, zbyt silnie są przekonani/przekonane o swojej wyjątkowości i odrębności. Nastolatki wierzą jeszcze – najczęściej bez świadomości tej wiary – że znajdują się w centrum kosmosu. Wszystko, co ich/je dotyka musi więc boleć bardziej. Każdy problem, tak naprawdę bez względu na swój poziom skomplikowania, może być powodem wrażenia znalezienia się w punkcie bez rozwiązania. A w zasadzie w punkcie, z którego droga jest już tylko jedna.

Wrażliwość postaci „Fake it” jest mi więc obca, bo nie jestem już nastolatką, a ludzka pamięć działa tak, że chętnie wracamy do rzeczy miłych, a te złe pamiętamy wybiórczo. Nie chcę pamiętać tej „złej” nadwrażliwości z czasów licealnych, choć chętnie wspominam zauroczenia i pierwszego papierosa (mimo, że kaszlałam jak głupia). Z tego powodu najnowsza powieść Nowaczyk trafi przede wszystkim, na poziomie emocjonalnego utożsamienia się, do osób w podobnym wieku, co autorka i jej postaci. Ale czy to oznacza, że dla innych „Fake it” jest bezwartościowe?

-Ludzie polegający na intuicji – zaczynam – są niebezpieczni. Kierują się emocjami. A to właśnie emocje zasłaniają prawdziwy obraz sytuacji.

Absolutnie. Być może starszych czytelników nie zaskoczy finał tej opowieści, a nawet uznają go za przejaskrawiony, ale to tylko (mam nadzieję) w pierwszym odruchu. Później przyjdzie jednak refleksja związana z tym, kto i jak zawiódł. Kto i co zbagatelizował. Emocje „Fake it”, choć dla mnie trącą fałszem, dla wielu nastolatek byłyby (są) realne. Kiedy piszę „realne” to nie mam na myśli bezkrytycznej wiarę w bzdurę, ale przekonanie, że jest tak, a nie inaczej. Podobne emocje nie są na pokaz. Są tak samo trudne, jak mniej – choć też nie zawsze – ekspresyjne przeżywanie osób dorosłych. Młodzi bohaterowie „Fake it” wołają o pomoc, a ich wołanie pozostaje bez odpowiedzi. Dorośli ich zawiedli, bo byli ślepi, samolubni, zbyt przerażeni albo zwyczajnie okrutni. Nie ma zresztą znaczenia, dlaczego ich zawiedli. Ważne jest wyłącznie, że do tego doszło.

Nie chcę zdradzać konkretów dotyczących wątków poruszanych przez autorkę, bo są elementem suspensu, do puenty którego czytelnik dąży przez prawie 300 stron. Mam jednak mieszane uczucia względem wyborów autorki. Z jednej strony wydaje mi się, że nagłe wywrócenie oczekiwań czytelnika skupia jego uwagę bardziej na elemencie rozrywkowym – zaskoczeniu, szoku – niż na samym problemie. Po zamknięciu powieści samo wydarzenie wieńczące pozostaje mgliste, w przeciwieństwie do zaistnienia twistu jako takiego. Z drugiej jednak strony sam wybór finałowej problematyki, chęć zmierzenia się z nią (nawet tak pobieżnie, jak w przypadku „Fake it”, w którym przez większą część czasu pozostaje tajemnicą, aż w końcu zostaje ujawniona prosto i bez zagłębiania się w temat) świadczy o pewnej dojrzałości autorki i nastraja pozytywnie na przyszłość, jeżeli chodzi o przyszłe dzieła młodej pisarki.

Z mojej perspektywy „Fake it” jest rozwlekłe, męczące i przegadane. Autorka maniakalnie powraca do niektórych zwrotów i nieco zbyt nachalnie podrzuca tropy sprawiając, że zakończenie jest przewidywalne (co wcale nie osłabia jego wydźwięku), a niektóre konstatacje – nawet jak na tak młodą osobę – są zbyt proste i rażą powtórzeniami sprawdzonych rozwiązań. Nie podobał mi się ani język tej historii, ani sama historia. Jestem jednak przekonana, że – zwłaszcza zagubione – młode dusze bez trudu utożsamią się z postaciami i znajdą w „Fake it” jakiś rodzaj wsparcia. Właśnie tak (choć może nie zawsze równie depresyjnie) – z młodymi bohaterami, ich językiem, mniej oraz bardziej skomplikowanymi i poważnymi problemami – powinny wyglądać lektury traktujące i przeznaczone dla nastolatek/nastolatków.

Za egzemplarz dziękujemy: Feeria Young. Premiera książki już 17 stycznia 2018! 🙂

 

Alicja Górska