heaven-miasto-elfow2ZAAKCEPTOWAĆ KOSMOS
„Heaven” okazuje się historią przede wszystkim nastrojową. Można zarzucić jej wtórność w wielu aspektach, niemniej niecodzienna atmosfera przedstawionego w powieści zimnego i tajemniczego Londynu sprawia, że warto sięgnąć po ten utwór, a nie inny z konkurencyjnych tytułów.

Ja i Kosmos jesteśmy silnie związani. W mieście najbardziej boli mnie to, że patrząc w niebo zwykle nie widzę gwiazd – łuna świateł aglomeracji tłumi ich blask i rozjaśnia kosmiczny mrok, który powinien pozwalać na zgubienie się w swoich ciemnościach. Słowo „kosmos”, które używam w codziennych wypowiedziach jako zamiennik „siły wyższej” jest dla mnie także równoznaczny z losem, przeznaczeniem, a nawet swoistą opieką. Kosmos rozumiany jako spoglądanie w przeszłość i jej akceptacja (pewnie to wiecie, ale większość widzianych z Ziemi gwiazd już nie istnieje, ale były tak daleko, że ich dawne światło dopiero przebywa „do nas” drogę; znikną one z naszego nieba dopiero z czasem) znalazł nawet miejsce na moim ciele w formie tatuażu. Być może dlatego właśnie powieść Christopha Marzi „Heaven. Miasto elfów” okazała się dla mnie ostatecznie ważniejsza niż pierwotnie przypuszczałam, że będzie.

heaven-miasto-elfowBaśniowa, ale i nieco mroczna (po raz kolejny przybijam mentalną piątkę braciom Grimm), okładka tej książki w sposób wyważony łączy magiczny nastrój fantasy z współczesnym chłodem wielkich miast. Nowoczesna architektura pogrążona w mroku nocy została nieco rozświetlona blaskiem nienaturalnie dużych rozmiarów księżyca. Stonowane fiolety, błękity i zielenie mają w sobie coś niepokojącego, ale i eterycznego. Całość podkreśla okalająca grafikę okładki, misternie zdobiona brama, której ulokowanie każe zastanowić się nad tym do wkroczenia, na jaką drogę właściwie zachęca ów portal – nieba czy ziemi? A może jednego i drugiego?

David ma osiemnaście lat i bagaż doświadczeń za sobą. Pewnego dnia po prostu uciekł z domu w Cardiff, nie informując przy tym nikogo gdzie i dlaczego się udał. Schronienie znalazł w londyńskim antykwariacie, gdzie przygarnęła go starsza panna Trodwood. Chłopak tylko na otwartych przestrzeniach czuje się wolny. Co więcej, najlepiej, gdy owe otwarte przestrzenne ulokowane są odpowiednio wysoko. David z przyjemnością przemieszcza się po Londynie skacząc po dachach. Pewnej nocy na jednym z nich spotyka Heaven, dziewczynę, której chwilę wcześniej wyrwano serce. Żywą dziewczynę, dodajmy. To przypadkowe, niezwykłe poznanie się bohaterów dopiero rozpoczyna serię tajemniczych, magicznych i momentami bardzo brutalnych zdarzeń.

Początkowo „Heaven. Miasto elfów” działało mi na nerwy. Sposób kreowania bohaterów, ich stereotypowe potraktowanie zarówno w zakresie zachowań jak i samego wyglądu, był po prostu nie do zniesienia. Podobnie jak próby odnalezienia się postaci w sytuacji równie niesamowitej jak brak serca, który nie kończy się zgonem. Z czasem jednak wady powieści zginęły pod pokładami zalet i tylko czasami – zwłaszcza w momentach, w których rozwiązania fabularne do złudzenia przypominały te z innych, zdecydowanie bardziej popularnych powieści – wybijałam się z rytmu i zamiast tkwić w spreparowanym dla czytelników świecie, zerkałam na trzymany w rękach tom z ukosa.

A jednak kiedyś nadejdzie ten dzień, gdy jedno z was będzie musiało odejść. I wtedy drugiemu pęknie serce i uzna, że lepiej było nigdy nie kochać.

Trzeba bowiem przyznać, że utwór Marzi’ego może pochwalić się kilkoma rzadko spotykanymi cechami. Przede wszystkim, gdyby nie nachalnie wskazujący rozwiązanie akcji tytuł, odbiorca przez długi czas mógłby tkwić w przeświadczeniu, że obcuje z literaturą z okolic gatunku nie urban fantasy a realizmu magicznego. Niepewność zdarzeń i świata przedstawionego w powieści sprawiają, że przez większą część lektury doświadcza się czegoś mistycznego, a nie bezpośrednio fantastycznego. Nawet utracone serce wydaje się na początku bardziej metaforą niż faktem. Pamiętam, że podobnego napięcia wynikającego z wątpliwości, czy historia będzie zawierała element nadprzyrodzony czy nie (choć w większym natężeniu), doświadczyłam ostatnio przy pierwszym tomie cyklu C. J. Daugherty, „Wybrani”. Do tej pory zresztą myślę o tym tytule bardzo ciepło.

Jest w „Heaven” całkiem sporo metaforycznego potencjału – część udaje się wykorzystać, część nie wychodzi poza ową potencjalność. Przede wszystkim mam tutaj na myśli motyw znikającego fragmentu nieba (w mojej interpretacji stanowiącego symbol pogodzenia się z przeszłością) w kontekście nierozliczonych spraw głównych bohaterów. David wciąż nie może zapomnieć o rodzinnych dramatach i pozostawionej siostrze, więc „nowe życie”, które wiedzie nie jest tak naprawdę nowe. Z kolei Heaven próbuje odciąć się od własnych tragedii poprzez tworzenie dwóch światów do egzystencji. Jej niemożność zdecydowania się na jeden świadczy o niezdolności do ruszenia dalej, a więc braku akceptacji przeszłości. A tylko akceptując to, co było możemy myśleć o tym, co będzie.

Cierpienie wzrasta wraz z miłością. (…) Bo kochać oznacza bać się utraty.

Sama historia wydaje się dość interesująca, niemniej trudno opędzić od wrażenia wykorzystywania przez autora cudzego pomysłu. Nie mogę niestety wskazać konkretnego nawiązania, bowiem powieść, z której czerpie Marzi jest na tyle charakterystyczna i unikalna, że samo przywołanie jej tytułu zdradziłoby najważniejsze dla fabularnego twistu „Heaven” elementy. Muszę przyznać, że – jakkolwiek literatura młodzieżowa chętnie bazuje na istniejących już rozwiązaniach i nierzadko dokonuje po prostu twórczego przetworzenia wyeksploatowanych już tematów, co zwykle mi nie przeszkadza i co uważam raczej za swoistą formę licentia poetica – w tym przypadku podparcie własnego pomysłu już istniejącym wyjątkowo mi przeszkadzało. Myślę, że podobnie byłoby, gdybym czytała historię chłopca z blizną w kształcie błyskawicy na czole, napisaną przez kogoś innego niż J. K. Rowling.

Życie jest nieprzewidywalne. I nikt nie może wiecznie grać. W którymś momencie maska opada, a wtedy trzeba spojrzeć w lustro i zmierzyć się z tym, co w nim widzimy.

Ostatecznie „Heaven. Miasto elfów” to bardzo dynamiczna historia, w której autor bardzo rzadko daje czytelnikowi odsapnąć. Dodatkowo wydała mi się wyjątkowo mroczna, jak na literaturę młodzieżową – wyrywane serca, ożywieńcy, bardzo katastroficzne podejście do ludzkiej egzystencji i miłości – a to uważam za sporą zaletę, świadczącą o zrozumieniu przez Marzi’ego wybranej grupy docelowej. Początkowo niepewny status świata przedstawionego dawał potencjał na znacznie więcej, jednak w finalnej formie „Heaven” okazuje się historią przede wszystkim nastrojową. Można zarzucić jej wtórność w wielu aspektach, niemniej właśnie niecodzienna atmosfera przedstawionego w powieści zimnego i tajemniczego Londynu sprawia, że warto sięgnąć po nią, a nie inny z konkurencyjnych tytułów.

77

Alicja Górska