deadpool2

ANTYBOHATER ZABURZA SCHEMATY
Deadpool to po prostu bezczelny, chwilami obrzydliwy i prostacki typ. A przy tym wszystkim, o dziwo, nie da się go nie lubić.

Nie będzie przesadą, jeżeli napiszę, że „Deadpool” to jedna z najbardziej wyczekiwanych premier w ostatnim czasie. Szeroko zakrojona strategia marketingowa sprawiła, że informacja o zbliżającej się brutalnej uczcie dla fanów komiksów, wdarła się nie tylko do ich świadomości, ale również do świadomości tych, którzy z komiksem nie mają de facto do czynienia. Szumnie zapowiadana produkcja miała odczarować bajkowy charakter superbohaterów – prawych, działających w imię wyższego dobra, altruistycznych, pozbawionych wad i gładkich jak tafla jeziora podczas flauty. Tymczasem, chociaż „Deadpool” jest zdecydowanie odmienny od dotychczas zekranizowanych komiksów Marvela, nie okazuje się aż tak rewolucyjny. Nie na tyle, by miały spaść głowy monarchów blockbusterowego kina.

deadpoolWade Wilson (Ryan Reynolds) nie jest przykładem idealnego członka społeczeństwa. Były żołnierz oddziałów specjalnych żyje z realizowania zleceń, które opierają się na mniejszej lub większej dawce przemocy. Wolne chwile spędza w pubie, gdzie obstawia, czy podczas kolejnej burdy ktoś kogoś zabije, czy nie. Nieskomplikowany żywot nabiera kolorów dopiero, gdy poznaje Vanessę (Morena Baccarin). Wkrótce specyficzną sielankę zakłóca jednak informacja o zaawansowanej chorobie nowotworowej Wade’a. Gdy w jego życiu pojawia się tajemniczy rekruter, oferując nie tylko uzdrowienie, ale i supermoce, bohater zgadza się, choć po dłuższej chwili wahania. Niestety, niebezpieczny eksperyment nie dość, że okazuje się mieć drugie, mroczne dno, to jeszcze zmienia Wade w niezwykłego, acz okrutnie oszpeconego herosa. Od tej chwili misją jego życia staje się uśmiercenie odpowiedzialnego za tę transformację Francisa (Ed Skrein).

Pod względem scenariusza widzowie nie znajdują tutaj niczego nowego. Ba! Historia jest tak schematyczna i prosta, że gdyby ją spersonifikować, przyjęłaby postać jaskiniowca z maczugą, dłubiącego w zębach kością jakiegoś drobnego stworzenia. Sęk w tym, że w przypadku „Deadpoola” jest to wada kompletnie pozbawiona znaczenia. Nie chodzi o to, czy bohater (a w rzeczywistości antybohater) się zemści, odzyska dawną twarz (kto zna komiksy – albo logicznie myśli ­– wie, że nie jest to możliwe) albo dołączy do X-Menów.

Najważniejsza jest jego charakterystyka – cięty język, luzacki sposób bycia, skłonność do ironii i sarkazmu, nieustające ignorowanie zagrożenia. Deadpool to po prostu bezczelny, chwilami obrzydliwy i prostacki typ. A przy tym wszystkim, o dziwo, nie da się go nie lubić. Trochę zgrzyta w kontekście podobnego opisu momentami nazbyt wyeksponowana emocjonalność postaci, jej popadanie ze skrajności w skrajność, ale w ogólnym rozrachunku można mówić – wreszcie – o odejściu od stereotypowego obrazu superbohatera. Niemniej ten „nowy” heros wymaga innego rodzaju wrogów, o czym twórcy produkcji raczej nie pomyśleli. Wrogowie Deadpoola są bowiem tak nudni i bez wyrazu – zwłaszcza w zestawieniu z niezwykle charakterystyczną główną postacią – że scenarzyści zaburzyli najpewniej odwieczną zasadę równowagi dobra i zła w kosmosie.

Miałem koszmar z Liamem Nessonem. Śniło mi się, że porwałem jego córkę a on chciał mnie rozpierdolić.

Ponieważ jednak film nazywa się „Deadpool”, a jego główny bohater niemal nie znika z ekranu, jestem w stanie zignorować to – nazwijmy je eufemistycznie – niedopatrzenie. Zwłaszcza, że rekompensuje je kilka innych, świetnych rozwiązań. Przede wszystkim komiksowa postać, jako jedna z nielicznych, posiada świadomość występowania w nakreślonej na papierze historii, więc często zwraca się do czytelnika lub wyskakuje z ram (dosłownych) swojej historii. Podobnie dzieje się w filmie – Deadpool zaburza chronologię historii, skacząc w czasie wydarzeń wedle własnego uznania i bardzo często spogląda w oko kamery, zwracając się do widzów (co budzi konsternację u innych bohaterów akcji).

Niemal na każdym poziomie „Deadpoola” można by dookreślić przedrostkiem „meta”. Scenariusz kpi sobie nie tylko z wizerunku superbohaterów, ale w ogóle kinowych twardzieli. Obrywa się – rzecz jasna humorystycznie – Sylvestrowi Stallone, Liamowi Neesonowi, Dolphowi Lundgrenowi czy Melowi Gibsonowi. Ale to nie wszystko. Najsilniej krytykowany jest sam Ryan Reynolds, który wcielając się przed pięciu laty w postać Zielonej Latarni, dał przykład tego, jak nie robić filmów o superbohaterach i jak się w nich aktorsko nie wcielać (wreszcie miał szansę naprawić złe wrażenie). Przyznam szczerze, że miałam pewne wątpliwości, jak Reynolds poradzi sobie z Deadpoolem, jednak już po kilku pierwszych minutach seansu wiedziałam, że nie był to zły wybór. Tak czy siak w filmie znalazło się sporo nawiązań do porażki sprzed lat – zarówno w warstwie dialogowej, jak i wizualnej. Poza tym „Deadpool” zazębia się z „X-Menami”, pozostawiając piękną furtkę dla kolejnych odsłon tej premiery (a przy tym wyśmiewa odmładzanie i postarzanie Xaviera) oraz komentuje wykorzystanie rozwiązań z innych produkcji, niekoniecznie o charakterze komiksowym czy szerzej – kina akcji. Ale przecież nie mogę wszystkiego zdradzić.

Zastanawiacie się pewnie, komu musiałem obciągnąć, żeby dostać własny film. Podpowiem wam: jego imię rymuje się z Polverine.

Koncepcyjnej pracy dopełnia nagromadzenie efektu slow motion, dynamiczne ujęcia i widowiskowe obrazy totalnej demolki. Wszystko to w nieco innej odsłonie i z wykorzystaniem kamery, dokonującej nieprawdopodobnie skomplikowanych, spiralnych jazd (zwłaszcza w pierwszych minutach). Stopklatki, których też w produkcji niemało, to oczywista konsekwencja przekazania władzy nad snuciem historii bohaterowi, który zawiesza niektóre wydarzenia – bez konkretnego klucza. Ponadto: krew leje się bez ograniczeń, kości trzaskają, dziury w ciałach stają się głównymi bohaterami ujęć, a aktorzy chwalą się wyrzeźbionymi ciałami na prawo i lewo. Od strony muzycznej to jeszcze jedna prześmiewcza fala, acz fala bardzo rytmiczna i wpadająca w ucho.

-Pogadasz z Profesorem X.

-McAvoyem, czy Stewartem, bo już mi się pierdoli…

„Deadpool” to świetne kino przede wszystkim dla fanów komiksów – w innym razie trudno będzie widzowi docenić część zastosowanych rozwiązań. Nie polecam też łamania zasady wiekowej i wybierania się na seans całą rodziną – bynajmniej z powodu dbałości o psychikę młodego odbiorcy, który odcinanych głów, nadziewania na ostrza czy rozpluskiwania się na ciał na asfalcie pewnie zdążył się już naoglądać, ale z powodu psychicznego komfortu. Nagromadzenie aluzji (albo obrazów) związanych z seksem w różnej formie jest na tyle duże, że relacji rodzic-dziecko może przynieść tylko i wyłącznie zawstydzenie. Z drugiej strony nie spodziewajcie się też prawdziwej rewolucji w komiksowych adaptacjach, bo pewne stałe elementy – nawet, jeżeli dla ich wyśmiania – pozostały i w tej produkcji. Mimo wszystko, „Deadpool” zachwyci każdego fana ciętego dowcipu, niewybrednych żartów, antypatycznych bohaterów i ogólnej rozwałki. Ja chętnie poszłabym na seans raz jeszcze.

88

Alicja Górska