WSZYSCY POPEŁNIAMY BŁĘDY
„Tajemnice lasu” prezentują nieułagodzone wersje baśni. Krew może z ekranu nie spływa, ale wiadomo, że przyrodnie siostry Kopciuszka ucinają sobie pięty i palce, że ptaki tym czy tamtym wydziobują oczy, a jeden z książąt traci wzrok z powodu wbijających się w gałki cierni.
Z pewnością nie trzeba nikomu przypominać baśni o Kopciuszku, Roszpunce czy Czerwonym Kapturku. Wszystkie te historie istnieją jakby równolegle z nami samymi i towarzyszą nam niezmiennie od lat dziecięcych. Nie sposób się przed nimi schronić, uciec, czy ich odepchnąć. Zwłaszcza, że najczęściej to właśnie te historie stają się podstawą naszej późniejszej moralności. Uczymy się odróżniać dobro od zła, uroczych książąt i piękne księżniczki od mrocznych wiedźm; otwieramy usta z zachwytu na opisy i działania pozytywnych bohaterów i krzywimy w niezadowolonym grymasie wargi na wieść o bezeceństwach czarownic. Szkoda tylko, że życie nie bywa równie czarno-białe. A może to baśnie nie są wcale takie jednoznaczne?
Dawno, dawno temu… Żył sobie bezdzietny piekarz (James Corden) z żoną (Emily Blunt). Pewnego dnia do ich niewielkiego sklepiku, wyrywając drzwi z zawiasów, wpadła czarownica (Meryl Streep) i poinformowała parę, że nie urodzi się im potomek dopóki nie zdejmą klątwy, którą na rodzinę sprowadził ojciec piekarza. Czarownica obiecuje nawet pomoc. Wystarczy, że małżeństwo dostarczy jej cztery rzeczy – mlecznobiałą krowę, złoty pantofelek, włosy żółte jak kukurydza oraz kaptur czerwony jak krew. Tak oto, w tajemniczym lesie, splatają się losy najbardziej rozpoznawalnych baśniowych postaci świata: Kopciuszka (Anna Kendrick), Roszpunki (Mackenzie Mauzy), Czerwonego Kapturka (Lilla Crawford) i Wilka (Johnny Depp), Jasia (Daniel Huttlestone) oraz, oczywiście, uroczych książąt (Chris Pine, Billy Magnussen).
„Tajemnice lasu” to komediowy musical fantasy wykorzystujący popularny ostatnimi czasy motyw crossovera (spotkania postaci pierwotnie nienależących do jednego świata), a konkretnie crossovera bohaterów baśni, chociaż znaleźć można także kilka wtrętów spoza tego kręgu zainteresowań, a nawiązujących do sławnych produkcji Disneya (np. babcia wierzba z „Pocahontas”). Przyznaję, że jest to spotkanie udane, przemyślane i logicznie rozegrane. Praktycznie każda z postaci zyskała na owej konfrontacji, stając się tworem pełnokrwistym i wyraźnym, niepozbawionym motywacji, ale i wątpliwości. Jedynie Roszpunka mogłaby zostać uznana za nieco pokrzywdzoną w tej kwestii. Historia nosi znamiona oryginalności, kolejne zwroty akcji chwilami zaskakują, a całość bawi. Nie te cechy stanowią jednak o wysokim poziomie produkcji. Gdyby przy nich zostać „Tajemnice lasu” byłby jedynie kolejnym słodkim musicalem dla najmłodszych, a tymczasem…
Jesteście tacy mili.
Nie jesteście dobrzy,
Nie jesteście źli.
Jesteście po prostu mili.
Nie jestem dobra,
Nie jestem miła,
Mam po prostu rację.
Jestem Czarownicą,
Wy jesteście światem
Obraz niesie za sobą zdecydowanie trudniejsze przesłanie. Z ekranu wciąż padają pytania o relatywizm moralny. Czarownica bez ogródek nazywa bohaterów złodziejami i krętaczami, mówi, że „nie są dobrzy, a jedynie mili”. I trudno nie przyznać jej racji. Owszem, być może zemsty wiedźm są zazwyczaj srogie, ale też nie biorą się znikąd. Czarownice nikogo nie udają – są nieprzystępne i niesympatyczne, strzegą swojej prywatności i nie wyglądają najlepiej; ich poczynań nie tuszuje się tak, jak robi się to w przypadku bohaterów stojących po jasnej stronie mocy. Ci zazwyczaj kradną, ale „w imię większego dobra”, a kara spada zwykle na ograbianych, a nie złodziei – weźmy takiego Jasia, który zakrada się do olbrzymów, podbiera im złoto, a następnie doprowadza do ich śmierci. W „Tajemnicach lasu” mgła idealności zostaje rozwiana. Bohaterowie przerzucają się winą (co świadczy o ich niezdolności do obiektywnej oceny własnych poczynań), ale też dokonują rzeczy obiektywnie złych. Żałują ich później i zasłaniają się tarczą w postaci piosenki, mówiącej „wszyscy popełniamy błędy”, „sami decydujemy o naszym losie”, „nawet wiedźma czy olbrzym mogą mieć rację”. Szkoda jedynie, że to tylko słowa.
„Tajemnice lasu” prezentują nieułagodzone wersje baśni. Krew może z ekranu nie spływa, ale wiadomo, że przyrodnie siostry Kopciuszka ucinają sobie pięty i palce, że ptaki tym czy tamtym wydziobują oczy, a jeden z książąt traci wzrok z powodu wbijających się w gałki cierni. Kilka postaci ginie. Sam obraz jest zresztą mroczny, ciemny i ponury.
Wcale a wcale nie są jednak mroczne melodie płynące z ekranu. Ich natężenie oraz chwilami melorecytacja przywodzi mi na myśl najnowszą wersję „Nędzników”. Podobieństwa zresztą nie kończą się na tym półśpiewie, półmówieniu. Jeden i drugi obraz wydaje się nieco przydługi. O ile w przypadku „Nędzników” była to rzecz uzasadniona (ekranizacja obszernej powieści), o tyle „Tajemnice lasu” nieszczególnie mają możliwość obrony. Zwłaszcza „druga część” wydaje się nieco naciągana czasowo. Nie byłoby to może tak uciążliwe, gdyby nie słodycz wokali płynąca z ekranu. Przyznaję, że przepadam za musicalami, jednak twórcy produkcji przesadzili trochę z baśniowym urokiem. Od połowy śpiewy zaczynają zwyczajnie męczyć. Co więcej nie znalazłam w filmie ani jednego utworu, do którego zamierzałabym później wrócić.
Wrażenie z pewnością robi obsada. Meryl Streep jak dla mnie mogłaby spokojnie przygarnąć kolejną statuetkę, chociaż nie jest to z pewnością ani najlepsza z jej ról, ani najlepsza z ról nominowanych do tegorocznej nagrody Oscara. Cieszę się, że znowu zobaczyłam w musicalowej roli Annę Kendrick. Sporo w moich oczach zyskał również Chris Pine, zwłaszcza w scenie z Billy’im Magnussenem, gdzie obaj aktorzy wypadli przezabawnie, wcielając się w duet/boys band baśniowych książąt, śpiewających nad urokliwym, piętrzącym się strumieniem (będę wracała do tej sceny w chwilach depresji). Zupełnie bez wyrazu byli dla mnie Emily Blunt oraz James Corden, którzy wypadli przeciętnie. Młodzi aktorzy nieco irytowali. Z kolei Johnny Depp przypieczętował swój los aktora jednej twarzy (to może zbyt ogólne określenie, bo kilka ról na tle jego filmografii się wyróżnia, ale od któregoś momentu popadł w rutynę i wciąż zakłada tę samą, przerysowaną maskę).
Film z pewnością nie przypadnie do gustu przeciwnikom musicali, zwłaszcza tych słodkich. Nie poleciłabym go najmłodszym dzieciom. Nie chodzi o ilość brutalności i mrok, ale o pewne skomplikowanie znaczeniowe. Ustanowienie dobra i zła nie jest tu tak typowe, jak w przypadku większości podobnych obrazów, a wymaga pewnego już funkcjonowania w świecie i jego rozumienia. „Tajemnice lasu” z pewnością przypadną za to do gustu wszystkim innym. Nie jest to może film, który wywrze wrażenie nie do zapomnienia, ale z pewnością umili i urozmaici typowe seanse.