Inspiracją do powstania filmu może być absolutnie wszystko – wydarzenia z dzieciństwa, szalona wyprawa, długie stanie w kolejce, czy chociażby atrakcja z parku rozrywki. „Wyprawa do dżungli” powstała dzięki ostatniej z wymienionych. Disney wykorzystał jedną z ulubionych atrakcji odwiedzających, by zaserwować fanom kina przygodowego wyjątkowe widowisko. Co z tego wyszło?
Kiedy do kin wszedł „Ralph Demolka”, przed właściwymi seansami wyświetlany był krótkometrażowy film Disneya pod tytułem „Paperman”. Nad subtelnością tej produkcji czuwał John Kahrs, jej reżyser i pomysłodawca. O tym, że udało mu się stworzyć dzieło niesamowite świadczy nominacja „Papermana” do Oscara w kategorii „Najlepszy krótkometrażowy film animowany”.
WSPÓŁCZESNE TOY STORY, CZYLI RODZINNE KINO O GRACH
„Ralph Demolka” nie miał łatwego debiutu – nawet produkcje Disneya we frekwencyjnym starciu z Quentinem Tarantino nie mogą liczyć na łatwy sukces. A w styczniu 2013 roku premierę miały i „Wreck-It Ralph”, i zrecenzowany już u nas „Django”. Być może właśnie dlatego przez repertuary kin wspomniana animacja Richa Moore’a przemknęła jakoś bez większego echa, mimo że jest to animacja świetna, co warto podkreślić już na wstępie.
Film o szajce kosmicznych rozbójników, w skład której wchodzi m.in. gadający szop oraz – z braku lepszego odniesienia – „ent” nieustannie się przedstawiający (prawie jak pokémon). Jak niby taka historia miałaby wpisać się w świat, w którym funkcjonują superbohaterowie Marvela?! Otóż jest to możliwe, o czym widzowie mieli okazję przekonać się w roku 2014 (a czytelnicy komiksów nawet wcześniej) dzięki „Strażnikom Galaktyki”. Filmowa kontynuacja przygód tej szajki była tylko kwestią czasu.
Już kiedy film „Książę Persji: Piaski Czasu” w reżyserii Mike’a Newella wszedł na ekrany polskich kin, nie mogłem odmówić sobie wizyty w multipleksie. W towarzystwie dwójki znajomych udaliśmy się na seans w nadziei na lekką, przyjemną i nieabsorbującą rozrywkę. Nie dość, że chodziło o ekranizację platformowej, w gruncie rzeczy nieskomplikowanej gry komputerowej, to jeszcze za film odpowiada wytwórnia Disneya, która za target obrała sobie oczywiście nie tylko graczy, ale i rodziny z dziećmi.
Oglądając takie filmy, jak „Toy Story 3”, „Wielka szóstka” czy „Lego Batman: Film” można odnieść wrażenie, że twórcy kina familijnego coraz częściej robią wszystko, by to rodzic – zamiast dziecka – nie zasnął w kinie. Niestety, nierzadko zapominają przy tym o pierwotnym targecie. Tak rodzą się bajki pełne podtekstów i nawiązań, których dzieci nie rozumieją – a co za tym idzie: które dzieci nie bawią. „Mój przyjaciel smok” w reżyserii Davida Lowery’ego, będący aktorskim remakiem disneyowskiej animacji z 1977 roku, wraca do czasów, gdy adresatów podobnych obrazów stanowiły przede wszystkim dzieci.
Świat zmierza do nieuchronnej zagłady, czyż nie? Topniejące lodowce, wycinane lasy, zanieczyszczenie gleb i powietrza, skażenia radioaktywne, pożary, ginące gatunki. Jesteśmy odpowiedzialni za degenerację natury. Przez swoją pazerność, chciwość i samolubność. A gdyby tak zebrać wizjonerów? Wolnych od ideologii pieniądza i nieskażonych polityką? Gdyby stworzyć im świat i poddać go eksperymentowi, gromadząc w nim tylko patrzących dalej? Czy to cokolwiek mogłoby zmienić? „Kraina jutra” w reżyserii Brada Birda stara się odpowiedzieć na to pytanie.
Kubuś Puchatek jaki jest, każdy widzi. A jeśli nie widzi/nie widział, to może żałować. Dotyczy to także najnowszych animacji przedstawiających losy tego kultowego bohatera, w tym tej z 2011 roku, zatytułowanej po prostu „Kubuś i przyjaciele”.
Doświadczone w familijnych produkcjach studio Disneya, materiał bazowy w postaci powieści utalentowanego autora Roalda Dahla i nagrodzony trzema Oscarami reżyser, Steven Spielberg, za sterami. Ten projekt musiał się udać! „BFG. Bardzo Fajny Gigant” wydawał się wręcz skazany na sukces. Rzeczywistość pokazała jednak, że nawet z tak dobrymi warunkami można się przeliczyć.
Wybierając się na „Doktora Strange’a” byłem pełen obaw, ale i nadziei. Obawy dotyczyły głównie tego, czy do rzeczywistości wykreowanej przez Marvel Studios na potrzeby wcześniejszych filmów o superbohaterach uda się wprowadzić postać tak silnie związaną ze światem magii. Nadzieja natomiast była wynikiem moich dotychczasowych doświadczeń z rzeczonymi filmami – po prostu dotąd Marvel wychodził z podobnych innowacji obronną ręką.
„Tajemnice lasu” prezentują nieułagodzone wersje baśni. Krew może z ekranu nie spływa, ale wiadomo, że przyrodnie siostry Kopciuszka ucinają sobie pięty i palce, że ptaki tym czy tamtym wydziobują oczy, a jeden z książąt traci wzrok z powodu wbijających się w gałki cierni.