WSPÓŁCZESNE TOY STORY, CZYLI RODZINNE KINO O GRACH
„Ralph Demolka” nie miał łatwego debiutu – nawet produkcje Disneya we frekwencyjnym starciu z Quentinem Tarantino nie mogą liczyć na łatwy sukces. A w styczniu 2013 roku premierę miały i „Wreck-It Ralph”, i zrecenzowany już u nas „Django”. Być może właśnie dlatego przez repertuary kin wspomniana animacja Richa Moore’a przemknęła jakoś bez większego echa, mimo że jest to animacja świetna, co warto podkreślić już na wstępie.
Dzieciaki wychowujące się w XXI wieku nie mają powodów do narzekań, jeśli chodzi o kino animowane. Również ich rodzice, dorastający w ostatnich dekadach wieku poprzedniego, mogą czuć się rozpieszczani liczbą tytułów tego typu, które bazują na nostalgii. Najwyraźniej dla tego nowego typu kina familijnego – to nawet lepsze określenie, niż dziecięcego – trwa właśnie dobra passa, czego świetnym przykładem był m.in. właśnie „Ralph Demolka”. Walt Disney Pictures zawiesiło tym tytułem poprzeczkę bardzo wysoko. Na tyle wysoko, że wśród kolejnych animacji, niewielu udało się mu dorównać, a jeszcze mniej licznym ten poziom przeskoczyć.
Ileż to niestworzonych rzeczy można było wyczytać na temat „Ralpha Demolki” przed premierą. Większość polskich mediów albo nie interesowała się tą produkcją wcale, albo snuła niesłychane historie na temat fabuły nadchodzącego filmu. Wiadomo było tylko jedno: że motywem przewodnim będą w nim gry komputerowe. Pod tym względem wszystko się zgadza i warto zaznaczyć, że najwidoczniej nie jest to podyktowane jedynie modą na rzeczone wirtualną rozrywkę. Gry nie służą tu bowiem jedynie za pretekst do ukazania na ekranie zabawnej opowieści w nowych realiach, „bo gracze na to pójdą”. Na szczęście również fabuła nie jest w „Ralphie…” pretekstowa, a więc i osoby nieobeznane z grami znajdą w filmie coś dla siebie.
Jedną z wątpliwości, wiążących się z najnowszym dziełem studia Disneya budziło to, do kogo jest ono właściwie adresowane. Główny koncept tego utworu opiera się bowiem na ukazaniu historii jednego z czarnych charakterów gry komputerowej w świecie złożonym z elementów charakterystycznych dla gier. Poza tym, wśród tych ostatnich znalazły się zarówno marki wymyślone na potrzeby filmu, jak i znane, klasyczne tytuły, głównie z lat osiemdziesiątych. Teoretycznie więc target stanowią tu raczej dorośli widzowie, którzy wychowali się na grach. Rzecz w tym, że zarówno fabuła, jak i estetyka „Ralpha Demolki” wyraźnie stworzone zostały z myślą o młodszych odbiorcach, którzy większości odniesień mogą nawet nie znać. Do tego dochodzą jeszcze elementy dekonstrukcji schematów znanych z wirtualnej rozrywki, co zdecydowanie sugeruje dojrzalszą widownię. Pytanie „dla kogo jest to film?” pozostaje więc bez prostej odpowiedzi.
Na szczęście ten dysonans okazuje się niegroźny. Obserwując reakcje młodszej i nieco starszej części osób zgromadzonych w salach kinowych – oraz wsłuchując się w ich opinie po seansie – można zauważyć, że choć często z różnych powodów, to większość z nich bawi się na „Ralphie…” wyśmienicie. Tym samym, film wpisuje się w tendencję obecną na rynku od lat, a w której przodują takie hity, jak „Shrek” (cała seria) czy „Toy Story 3”. Chodzi o takie tworzenie filmów, by zarówno dzieci, jak ich opiekunowie znajdowali w nich coś dla siebie. We „Wreck-It Ralph” ten schemat działa bez zarzutów. Co więcej, widzowie nie mający wiele wspólnego z grami także nie powinni czuć się zawiedzeni przynajmniej z trzech powodów.
Po pierwsze, historia opowiedziana w filmie jest ciekawa i umiejętnie skonstruowana. Znalazło się w niej miejsce dla humoru, wzruszenia i ekscytacji. Nie zabrakło również morału. Po drugie, świat przedstawiony w „Ralphie Demolce” zbudowany jest w oparciu o łatwy do wyobrażenia model i pod tym względem przypomina nieco klasyczny disneyowski „TRON”. Po trzecie, nawiązaniom do klasyków wirtualnej rozrywki towarzyszą też cytaty z filmów, na przykład z cyklu o „Obcym”. Dzięki polskim tłumaczom, w naszej wersji językowej pojawiają się dodatkowe odniesienia (również do kina, ale i literatury). Fani intertekstualności powinni więc czuć się dopieszczeni.
– Jak Felix się spisze, to dostaje medal. A czy ja dostaję medal za fachową demolkę? Ta, jasne, dwa medale! W sensie: nie dostaję. 30 lat w tym robię. Sporo się już automatów wykruszyło, przykra sprawa w sumie. Pamięta ktoś jeszcze „Plasteroidsy”? Poszły! „Konkey Donk”? Wieki gościa nie widziałem. Nie, jasne, stałą fucha w salonie to przecież coś. Ja nie narzekam, gdzie tam! Ale faktem jest, że latka lecą. A jak lubisz taką robotę, co cię przez nią wszyscy nie lubią?
Wspomniana wcześniej analogia „Ralpha Demolki” do „Toy Story” wydaje się znamienna. Owa starsza seria pokazywała świat zabawek, które ożywały, kiedy dzieci na nie nie patrzą. W najnowszym filmie sytuacja jest podobna, choć mamy do czynienia z bardziej aktualnymi „zabawkami”. Oprócz tego, czego nie widać (przestrzeń pozakadrowa w grach oraz życie światów wirtualnych poza czasem grania), ukazano tym razem również fantazje na temat tego, jak działają gry.
Twórcy „Ralpha Demolki” odwołali się do komputerowej rozrywki na różne sposoby. Przede wszystkim wykorzystali estetykę gier, zbudowali w oparciu o wyobrażenie na ich temat świat przedstawiony i posłużyli się licznymi cytatami ze znanych tytułów. Stworzyli więc filmową opowieść, w której zremiksowali kino z elementami nowszego medium, zarówno na poziomie treści, jak i środków wyrazu. Przy tym wszystkim nie zapomnieli jednak o historii, którą chcieli opowiedzieć. Pamiętali o bohaterach, emocjach, zwrotach akcji… słowem, o wszystkim tym, co w filmach Disneya zawsze było ważne.
Linearna narracja, biegnąca od punktu A do punktu B, typowa dla starszych mediów, sama w sobie jest dość wymagająca. Na szczęście scenarzystom (Phil Johnston, Jennifer Lee) i reżyserowi (Rich Moore) „Ralpha Demolki” udało się nie tylko naszpikować film elementami zaczerpniętymi z gier, ale też umiejętnie opowiedzieć fajną, ciekawą i mądrą historię. Opowieść o poszukiwaniu własnego „ja”, tęsknocie za wolnością, potrzebie współdziałania, ambicjach i ich wpływie na nasze decyzje. Przygody tytułowego „Ralpha…” stają się metaforą ról społecznych i miejsca zajmowanego przez jednostkę w systemie. Co ciekawe, nawet dzieci są w stanie odczytać te znaczenia i właśnie to świadczy o sile omawianego filmu.
Głównym bohaterem jest tytułowy Ralph Demolka, czarny charakter w grze „Feliks Zaradzisz”. W głębi duszy to miły facet, ale z uwagi na swoją rolę w rozgrywce jest powszechnie nielubiany, zarówno przez graczy, jak i towarzyszy z wirtualnego świata. Marząc o szacunku i uznaniu, postanawia zdobyć Medal Bohatera, zarezerwowany dla postaci pozytywnych. W tym celu opuszcza swój automat i wyrusza na podbój innych tytułów. Na swojej drodze spotyka Wandelopę, energiczną dziewczynkę, która również została odrzucona przez społeczność swojej gry. Kiedy w wyniku nagłych okoliczności zaczną ze sobą współpracować, oboje odkryją wartość cenniejszą niż sława i nagrody: prawdziwą przyjaźń.
Przygody bohaterów prowadzą widza przez światy różnych gier, spośród których trzy najważniejsze stworzono specjalnie na potrzeby filmu: „Feliks Zaradzisz” (ojczyzna Ralpha), „Ku Polu Chwały” (gdzie Ralph zawalczy o medal) i „Mistrz Cukiernicy” („rodzinna” kraina Wandelopy). Wszystkie one wzorowane są na różnych gatunkach gier wideo – kolejno: platformówka, FPS, wyścigi gokartowe. Twórcy zadbali o to, by były one wzajemnie różnorodne i w ciekawy sposób bazowały na konwencjach, na kanwie których powstały. Wyraźnie widać więc znajomość tematu, przekładającą się nie tylko na warstwę wizualną, ale i mechanizmy rządzące tymi światami i na przykład typy występujących w nich postaci.
Przejścia pomiędzy uniwersami zachodzą w przestrzeni zwanej Centralną Stacją Gier. Można w niej spotkać wizerunki bohaterów różnych znanych tytułów, jak choćby Sonica („Sonic The Hedgehock”, Sega) czy Q-berta („Q-bert”, Gottlieb). Poza tym pojawiają się tam „wejścia” prowadzące do automatów z licznymi, bardziej lub mniej znanymi hitami wirtualnej rozrywki. Wystarczy wspomnieć takie tytuły, jak „Street Fighter”, „Pac-Man” albo „Tapper”, których bohaterowie również pojawiają się w filmie.
Choć „Ralph Demolka” to bardzo interesujący film animowany, nie jest też pozbawiony wad. Jako tytuł adresowany do widzów w każdym wieku, musi się liczyć z krytyką z bardzo wielu stron. Nawet przy założeniu, że priorytetową grupą docelową tej animacji są dzieci, pewne elementy fabuły mogą nieco razić. Żeby nie przekroczyć granicy, za którą musiałbym ostrzec przed spoilerem, wspomnę tylko o niekonsekwencji działań głównego antagonisty, Króla Kandyza. Poza tym, wygląd przeciwnika „Ralpha…” podczas finałowego pojedynku budzi pewne zastrzeżenia: jak na obraz, który oglądać mogą również nieletni, wygląda on bardzo przerażająco.
– Może bym się nie przejmował, gdyby po robocie było inaczej. Ale jest, jak jest. Codziennie lokatorzy zapraszają Felixa do domu. W końcu im go ładnie naprawił i, no wiecie… Eh, dobra, nieważne. Tamci idą do domu, a ja idę… na śmietnik. Dosłownie, to nie żarty, ja mieszkam na śmietniku! Normalnie, na kupie cegieł, resztek i porozwalanych rzeczy. Bez jaj! To mój dom. Nie, żeby mi tam jakoś źle było. Mam cegły, mam pieniek. Może nie wygląda wygodnie, ale nie jest źle. Dobrze, dobrze jest. Ale… jak mam być szczery… Jak tak patrzę na Felixa, jak go wszyscy tak chwalą, pieką mu różne ciasta i w ogóle cieszą się, że go widzą, to se czasem myślę: „W mordę! Pobyłby se człowiek raz tym dobrym…”.
Dorosłym widzom część żartów może wydać się dość żałosna, ale sądząc po reakcjach dzieci, dla nich były one zabawne. Poza tym, pomijając kilka wyjątków, humor stoi tu na całkiem niezłym poziomie. Z pewnością natomiast niektóre treści okażą się nieczytelne dla najmłodszych, ale to tłumaczyć można tendencją obecną w filmach animowanych od dawna (a ocenę tej najlepiej pozostawić indywidualnym odbiorcom). Niestety, również w polskim tłumaczeniu pojawia się parę gagów, których zrozumienie wymaga przynajmniej dwóch-trzech dekad obcowania z popkulturą. Skoro już o polonizacji mowa, część kwestii wypowiadanych przez postaci jest dość niewyraźna, co w natłoku pędzących dialogów owocuje chwilami chaosu.
Na szczęście natomiast same głosy bohaterów prezentują się raczej dobrze. W Ralpha i Wandelopę w oryginalnej wersji wcielili się kolejno John C. Reilly i Sarah Silverman, podczas gdy w polskim dubbingu zastępują ich Olaf Lubaszenko i Jolanta Fraszyńska. Trzeba przyznać, że obydwa duety spisały się na medal. Co więcej, głos Fraszyńskiej przywodzi momentami na myśl Ellen Page w filmie „Super”, co jeszcze bardziej pasuje do charakteru jej bohaterki i czyni ją jeszcze zabawniejszą. Pod względem efektów akustycznych, w filmie dominują wariacje na temat starych, ośmiobitowych gier i dźwięków MIDI. Soundtrack z kolei obfituje zarówno w tego typu stylizacje, utrzymane np. w stylu chiptune, jak i nowsze muzyczne brzmienia. Jako ciekawostkę przytoczyć można fakt, że w filmie pojawia się utwór nagrany przez dj-a o pseudonimie Skrillex, którego avatara zobaczyć można również na ekranie.
Warstwa wizualna „Ralpha…” prezentuje się wyśmienicie, choć w kilku miejscach brakuje jej konsekwencji. Z jednej strony większość postaci, w tym Ralph i Feliks, animowanych jest niezwykle płynnie i dokładnie, z drugiej zaś towarzyszący im NPC z gry „Feliks Zaradzisz” (czy choćby barman z „Tappera”) poruszają się skokowo, jakby z „lagami”, niemal poklatkowo. Jasne, że jest to mrugnięcie okiem ze strony twórców do graczy, ale brak uzasadnienia dla tego zróżnicowania nieco razi. Na szczęście jednak nie jest to wada, która zbyt często dawałaby o sobie znać. Z podobnych „smaczków” pojawiają się w filmie aluzje bugów (błędów systemowych) w postaci jednego z żołnierzy z „Ku Polu Chwały” oraz Wandelopy – i pod tym względem nie ma się do czego przyczepić.
Retrogamingowa stylistyka dotyczy nie tylko muzyki. Choć kontury postaci i pozostałych elementów światów gier są bardzo gładkie, warto zwrócić uwagę na szczegóły, takie jak plamy czy kruszone cegły w „Feliks Zaradzisz”. Jako że jest to stara gra, te pierwsze układają się w kwadratowe łaty na powierzchni tekstur, a te drugie rozdrabniają się na równe prostopadłościany. Sugestia pikseli i poligonów jest wręcz oczywista. Rzecz jasna przy bardziej zaawansowanych graficznie, nowszych produkcjach, jak „Mistrz Cukiernicy” czy „Ku Polu Chwały” ten detal przestaje istnieć.
Choć nie obeszło się bez drobnych niedoskonałości, „Ralph Demolka” to świetny film, który powinien obejrzeć każdy miłośnik animacji. Tematyka gier komputerowych od dawna już wkrada się do kultury popularnej reprezentowanej przez inne media, w tym przez kino. Wystarczy wspomnieć ekranizacje gier, ich adaptacje komiksowe czy całe systemy rozrywkowe. Dopiero w tym utworze jednak motywy związane z wirtualną rozrywką wykorzystano w tak różnorodny sposób. Nigdy przedtem nie czerpano tak obficie z tego potężnego źródła inspiracji (choć „Scott Pilgrim kontra Świat” był blisko tego – nomen omen – poziomu).
Można zaryzykować stwierdzenie, że najnowsze dzieło Disneya stanowi signum temporis bieżącej sytuacji przemysłu rozrywkowego. Dziś tworzenie filmów tak silnie zakotwiczonych w obszarze popkultury wyznaczonym przez gry jest możliwe nawet, jeśli ich odbiorcami mają być między innymi dzieci. Wirtualna rozrywka stała się stałym elementem aktualnej rzeczywistości medialnej. Tak zwane „pokolenie Pac-Mana”, czyli grupa osób, która dorastała w czasach ośmiobitowych automatów, doczekało się własnego potomstwa i może dzielić się z nim swoją pasją.
Być może „Ralpha Demolkę” wspominać będziemy za kilka lat jako pierwszy przykład kina familijnego adresowanego do takich właśnie rodzin. O tym przekonamy się w przyszłości. Tymczasem, jeśli jeszcze nie widzieliście filmu Richa Moore’a, koniecznie obejrzyjcie go w którymś systemie VOD, na DVD lub Blu-rayu, albo przy najbliższej nadarzającej się okazji, gdy będzie emitowany w telewizji. Moim zdaniem zdecydowanie warto!
Publikowano również na: polter.pl