Oglądacie czasami stand-up? Na początku takich występów bardzo często pojawia się swoiste intro, takie „wideo zza kulis”, zwykle fabularyzowane, wyreżyserowane. Niby od niechcenia, wręcz zbędne, a jednak pełni ono interesującą funkcję – stanowi zapowiedź rodzaju humoru, którego możemy się spodziewać na scenie. Jeśli miałbym do czegoś porównać „A Very Murray Christmas”, to właśnie do takich standupowych prologów.
Świat zmierza do nieuchronnej zagłady, czyż nie? Topniejące lodowce, wycinane lasy, zanieczyszczenie gleb i powietrza, skażenia radioaktywne, pożary, ginące gatunki. Jesteśmy odpowiedzialni za degenerację natury. Przez swoją pazerność, chciwość i samolubność. A gdyby tak zebrać wizjonerów? Wolnych od ideologii pieniądza i nieskażonych polityką? Gdyby stworzyć im świat i poddać go eksperymentowi, gromadząc w nim tylko patrzących dalej? Czy to cokolwiek mogłoby zmienić? „Kraina jutra” w reżyserii Brada Birda stara się odpowiedzieć na to pytanie.
„Ave, Cezar!”, chociaż bawi, jest przede wszystkim swoistego rodzaju hołdem złożonym złotej erze Hollywood i czasom około lat 50., kiedy to nie tylko wykształcił się system gwiazd, ale i narodziło najwięcej ze schematów filmowych gatunków.