Strażnicy Galaktyki vol. 2KO(S)MICZNA PRZYGODA W RYTMIE FUNKU
Film o szajce kosmicznych rozbójników, w skład której wchodzi m.in. gadający szop oraz – z braku lepszego odniesienia – „ent” nieustannie się przedstawiający (prawie jak pokémon). Jak niby taka historia miałaby wpisać się w świat, w którym funkcjonują superbohaterowie Marvela?! Otóż jest to możliwe, o czym widzowie mieli okazję przekonać się w roku 2014 (a czytelnicy komiksów nawet wcześniej) dzięki „Strażnikom Galaktyki”. Filmowa kontynuacja przygód tej szajki była tylko kwestią czasu.

„Iron Man” z 2008 roku oraz kolejne filmowe historie składające się na Marvel Cinematic Universe wyznaczyły pewien spójny standard dla konwencji superhero w Marvelowskim wydaniu. Dotyczy to zarówno kolejnych serii poświęconych poszczególnym herosom, jak i mash-up’ów pokroju „Avengers”, w których się oni spotykają. Oczywiście stopniowo konwencja ta poszerzana była o różne nowe elementy, takie jak wątek kosmitów (od pierwszego „Thora”) czy magii (wprowadzony w ubiegłorocznym „Doktorze Strange’u”). Również seriale – z jednej strony te produkcji ABC, z drugiej zaś Netfixa – stanowiły specyficzne urozmaicenie MCU. W rezultacie wytworzyła się gęsta sieć powiązań pomiędzy poszczególnymi częściami tej rozbudowanej narracji oraz pomiędzy poszczególnymi bohaterami i wydarzeniami.

Nawet na tle wewnętrznego zróżnicowania MCU, „Strażnicy Galaktyki” nieco się jednak wyróżniają. Przede wszystkim, przygody tytułowej grupy nie rozgrywają się na Ziemi, mimo że jeden z głównych bohaterów, Peter Quill/Star-Lord pochodzi z naszej planety. W drugim filmie kinowym dowiadujemy się zresztą znacznie więcej o jego pochodzeniu, co zdradzał już jeden ze zwiastunów. I choć to na Quillu skupia się główny wątek, lepiej poznajemy również pozostałych bohaterów. Nie obyło się, rzecz jasna, bez pewnych zaskoczeń. Myślicie, że znacie już Groota, Gamorę, Draksa, Rocketa, Yondu czy Nebulę? Sequel „Strażników Galaktyki” pięknie odsłania nieznane oblicza każdego z nich, nie przekreślając zarazem tego, co już wiemy. O tym, jak niełatwa to sztuka, przekonać mogliśmy się – by nie sięgać za daleko – przy okazji rozczarowującego „Iron Mana 3”, którego fabuła świadczyła o braku zrozumienia twórców dla franczyzy, z którą przyszło im się mierzyć. Na szczęście „Guardians of the Galaxy vol. 2” to zupełnie inna bajka – film nie tylko pięknie rozwija wątki z pierwszej części, ale też umiejętnie kontynuuje subtelne „ukorzenianie” historii Strażników w świecie MCU.

Strażnicy Galaktyki vol. 2Widać, że marka pozostała w dobrych rękach. Odpowiedzialny za scenariusz i reżyserię James Gunn doskonale wie, co robi, czego dowodzi perfekcyjnie żonglując humorem i dramaturgią, ironią i patosem, starym i nowym. Zgodnie z logiką Kina Nowej Przygody w kosmicznym settingu, przez ekran przewijają się rozmaite rasy kosmitów, fantazyjne lokacje i wymyślne obce technologie. Wszystko to stanowi pole do popisu dla speców od CGI, charakteryzacji, kostiumów, scenografii i innych dziedzin, dzięki którym rodzi się prawdziwa magia kina. Do tego dochodzi, rzecz jasna, kolejna świetna ścieżka dźwiękowa znana jako „Awesome Mix vol. 2”, na której zgodnie z oczekiwaniami króluje funk. Oprawa audiowizualna, wraz z ogromną popkulturową samoświadomością filmu Gunna, składa się na charakterystyczną estetykę, łączącą nowoczesne rozwiązania z silnymi akcentami retro (lata 80. wciąż na topie!). W konsekwencji, zaś, znów daje się wyczuć ten niesamowity, unikatowy nastrój, dzięki któremu pierwsza odsłona „Strażników Galaktyki” stała się światowym fenomenem.

Fabuła „Guardians of the Galaxy vol. 2” skupia się na dalszych losach tytułowej grupy, w skład której wchodzą Peter Quill/Star-Lord (w tej roli Chris Pratt), Gamora (Zoe Saldana), Drax (Dave Bautista), Rocket (głosu udziela mu ponownie Bradley Cooper) oraz Baby Groot (dubbingowany przez Vina Diesela, którego głos został jednak „odmłodzony” wraz z samą postacią). Bohaterowie podejmują się misji ochrony ogniw energetycznych należących do rasy Suwerennych, ale szybko ściągają na siebie gniew zleceniodawców. Z pomocą przychodzi Strażnikom tajemniczy pilot imieniem Ego, który po wybawieniu ich od śmierci przedstawia się jako ojciec Petera. To zaledwie pierwszy z wielu ważnych zwrotów akcji, których dostarcza blisko dwuipółgodzinny seans. Te ważniejsze dotyczą także relacji pomiędzy tytułową grupą a rzezimieszkiem Yondu (Michael Rooker) oraz między Gamorą a jej siostrą, Nebulą (Karen Gillan). Niemal wszystkie wątki łączy natomiast jeden temat główny – rodzina.

Eskalacja zagrożeń i skali problemów podejmowanych w kolejnych filmach Marvela mogą sprawiać wrażenie, że fabuła staje się w nich jedynie pretekstem do coraz bardziej widowiskowych atrakcji. Tymczasem zarówno „Guardians of the Galaxy vol. 2”, jak też choćby „Doktor Strange” są jak najbardziej historiami – i to nie byle jakimi; stanowią bowiem popkulturowe odbicie współczesnych fascynacji oraz lęków (w obu filmach wybrzmiewa np. echo teorii osobliwości), a na swój sposób pełnią rolę dzisiejszych bajek, adresowanych również do dorosłych. Można więc przyjąć, że to atrakcyjna, rozrywkowa formuła kina akcji służy tu za pretekst do opowiadania: o wartościach, o pragnieniach, o fantazjach. „Strażnicy Galaktyki 2” stanowią tego doskonały przykład, będąc w istocie opowieścią o poszukiwaniu własnej drogi, o znaczeniu rodziny i przyjaźni, o uczuciach. Nie jest to jednak nachalny moralitet, tylko sprawnie zrealizowane kino na pograniczu przygody i komedii.

Dodatkową zaletą „Strażników Galaktyki vol. 2”, o której warto wspomnieć, jest ich względna autonomia. Zresztą, to samo dotyczy części pierwszej. W czasach, gdy skomplikowane powiązania pomiędzy poszczególnymi filmami i serialami składającymi się na Marvel Cinematic Universe są w stanie przyprawić o zawrót głowy każdego, kto chciałby nadgonić swoje zaległości i zrekonstruować wszystkie te zależności, historia Strażników broni się sama. Pomimo zgrabnych łączników z losami grupy Avengers (głównie oczywiście przez postać Thanosa oraz infinity stones), obie części „Strażników Galaktyki” można oglądać jak samodzielne filmy.

Warto było czekać prawie trzy lata na powrót Strażników. Fajnie jest znów zobaczyć niemal screwballową chemię łącząca Star-Lorda i Gamorę. Miło posłuchać złośliwości Rocketa oraz obserwować uroczo nerwowego Baby Groota. Przyjemnie pośmiać się z głupawych kwestii i gromkiego śmiechu Draksa. Ciekawie śledzić pokrętne ścieżki, którymi zmierza Yondu oraz obserwować debiutujących w MCU Kurta Russela (w roli Ego), Pom Klementieff (Mantis, towarzyszka Ego), Elizabeth Debicki (Ayesha, wysoka kapłanka Suwerennych) i paru innych aktorów.  Super jest też oglądać kolejne cameo Stana Lee i wyczekiwać scen towarzyszących napisom końcowym – zwłaszcza że tym razem Marvel zaskoczył chyba wszystkich widzów, umieszczając takich scen w sumie aż pięć! A jeśli dorzucić do tego wszystkiego smaczki nawiązujące do kultowych seriali telewizyjnych, filmów czy automatów arcade… Czego chcieć więcej?!

Najlepsze zaś jest to, że „Guardians of the Galaxy vol.2” nie popada w pułapkę wtórności – przez pomysłowość twórców oraz nieco odmienne rozłożenie akcentów, sequel jest po prostu inny. Jednocześnie, co wypada podkreślić, wciąż pozostaje spójny z częścią pierwszą. Dzięki temu trudno mówić o tym, by najnowsza odsłona była lepsza lub gorsza niż poprzednia, jest z nią raczej komplementarna. 

 

 

Kamil Jędrasiak