moja walka 2NIEZWYKŁE ZWYKŁE ŻYCIE
Są takie powieści – i „Moja walka” do nich należy – które czyta się z rosnącą fascynacją, chociaż obiektywnie nie posiadają w sobie nic niezwykłego i nieprzeciętnego. Sposób prowadzenia narracji Knausgårda powinien mieć w sobie usypiającą moc. Autor niemal każdą czynność rozkłada na czynniki pierwsze, opisuje swoją codzienność, która z rzadka tylko różni się od tej przeciętnego Kowalskiego. Jednak Norweg bierze ów Kowalskiego-siebie w całości. Nie cenzuruje myśli, wrażeń i emocji. Naturalnie, bez robienia z tego wielkiej rzeczy, przyznaje się do błędów i wewnętrznego okrucieństwa, do wszystkiego, co nie przystoi i nie powinno znaleźć się w naszej głowie, ale jednak tam jest, bo za nic ma odgórne, sztuczne zakazy i nakazy.

Po pierwszym spotkaniu z Knausgårdem, okładka jego drugiej powieści nie wydaje mi się już tak pozbawiona znaczenia. Przecięta w połowie obwoluta, rozdzielona na wyraźny świat barw (zapewne teraźniejszy) oraz zasnuty szarością (przeszłość), to ewidentne wskazanie na stosunek autora do upływu czasu, a także przeplatania się w jego narracji względnego teraz z minionym już czasem. Fotografia wykorzystana na okładce odnosi najpewniej do rodzinnego domu dziadków autora ze strony ojca – a przynajmniej to pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi do głowy, kiedy nań spojrzałam.

moja walka 2W drugim tomie „Mojej walki”, autobiograficznej czy też quasi-autobiograficznej (wciąż nie jestem pewna, jak pisać o tym tytule) powieści, Knausgård skupia się przede wszystkim na relacjach międzyludzkich. Opowiada o kolejnych związkach; o tym, jak poznał żonę oraz jak układała się ich znajomość. Bardzo dużo miejsca poświęca dzieciom i zamętowi, jaki ich pojawienie się wprowadziło. Nie mniej stron przeznacza na analizę zawieranych przyjaźni, jego alienacji i wewnętrznych przemian po „ustabilizowaniu” życia rodzinnego. Najbardziej wartościowymi fragmentami wydają się jednak te autotematyczne, kiedy Knausgård obala mit „wielkości” autora i zderza go z codziennością; kiedy praca autora koliduje z obowiązkami domowymi; kiedy słowa rosną w nim, aż w końcu przejmują nad nim kontrolę i doprowadzają do swoistej destrukcji.

Trudno nazwać norweskiego pisarza i jego styl poetycznym, bo niemal pozbawiony (poza kilkoma fragmentami) emocjonalnych ekspresji język, wydaje się prawie ascetyczny i wyraźnie skupiony na faktach – jak wskazuje jeden z przyjaciół Knausgårda: „Ty potrafisz zająć dwadzieścia stron opisem pójścia do kibla i doprowadzić do tego, że ludziom oczy wilgotnieją” – jednak drugi tom „Mojej walki” w moim odczuciu jest jeszcze bardziej mniej „artystyczny” niż tom pierwszy. Jest trochę tak, jakby poruszanie tematu otoczenia i relacji z nim zamykało Knausgårda na swoje wnętrze. Autor wyraźnie nie potrafi opowiadać o świecie z emocjonalnym zaangażowaniem, jego cień widać jedynie wtedy, gdy skupia się na swoich doświadczeniach i przepracowuje własne przemyślenia. Zewnętrzne wydarzenia, dwustronnie skomplikowane relacje, odbiera pragmatycznie, co z jednej strony może wydawać się szokujące, a z drugiej – w jakiś sposób wyzwalające. Bo czy nie byłoby nam wszystkim łatwiej, gdyby w podejmowaniu decyzji odciąć się od warstwy uczuciowej i móc ją na chłodno przekalkulować?

Codzienność z jej obowiązkami i rutynowymi czynnościami wytrzymywałem, lecz nie czerpałem z niej radości, nie przydawała ona sensu mojemu życiu ani mnie nie uszczęśliwiała. Nie chodziło o brak ochoty do umycia podłogi, czy zmienienia dziecku pieluchy, tylko o coś bardziej zasadniczego, o to, że nie przeżywałem wartości codziennego życia, lecz chciałem się od niego oderwać; tak było zawsze. Życie, które wiodłem, nie było więc moim życiem. Starałem się uczynić je swoim, toczyłem o to ze sobą walkę, bo przecież chciałem tego, ale mi się nie udawało, tęsknota za czymś innym dziurawiła na wylot wszystko, co robiłem.

Knausgård kreuje się na niekoniecznie najlepszego człowieka, męża i ojca. Zapomina o lub ignoruje istotne z emocjonalnego punktu widzenia sytuacje; opisuje chwile poddawania się słabościom, gdy wrzeszczy na niewiele rozumiejące dziecko czy… zabija nietoperza. Z drugiej jednak strony, gdzieś pomiędzy ekshibicjonizmem wad, pojawiają się promienie zalet – niespotykanej (introwertycznej) emocjonalności, skłonności do autokrytyki, dostrzegania swoich wad i próby walki z nimi oraz, mimo wszystkich niechęci i wewnętrznego cierpienia, bycia dobrym i zaangażowanym ojcem. Pytanie tylko, czy owo zaangażowanie nie wynika ze świadomości zbliżania się do modelu ze swojej młodości. Knausgård ewidentnie obawia się powtórzenia błędów swojego ojca i zdystansowania do rodziny, trwania w niej jako wzbudzający trwogę duch. Co więcej, po traumatycznej obecności ojca w pierwszym tomie, w drugim ta nieco zanika. Jakby autor wypierał jego widmo w świecie spraw rodzinnych i związanych z własnym rodzicielstwem.

Tak więc, podczas, gdy w pierwszym tomie „Mojej walki” nad Knausgårdem unosił się mrok w postaci ojca, w drugim tomie jest nim Knausgård-pisarz – cierpiący na twórczą niemoc, wymagający bardzo wyjątkowych sytuacji by stać się autorem płodnym, wpadający w stany manii i podczas nich destrukcyjny dla każdego, kto mógłby zagrozić jego pisarskiemu „ja”. Tworzenie literatury wydaje się z jednej strony ostatnim bastionem Knausgårda, w którym pozostaje sam; z drugiej zaś, to jedyna zewnętrzna siła, gotowa go zniszczyć. Opisy tych wewnętrznych sprzeczności i poszukiwanie autorskiej drogi to nie lada gratka dla każdego pisarza, który chciałby porównać swoje doświadczenia z przeżyciami innych twórców, ale także dla każdego zafascynowanego procesem narodzin dzieł literackich.

Niezwykłość Knausgårda wydaje się niemożliwą do opisania, bowiem – co podkreślę po raz kolejny – w „Mojej walce” de facto „nic się nie dzieje”. Chwilami wydaje się nawet, że norweski pisarz to taki bloger lifestylowy, tylko w wersji analogowej, bez bloga. Pisarz nie kładzie nacisku ani na warstwę językową, którą najprościej byłoby nazwać po prostu „czystą”; ani na warstwę emocjonalną, która ze względu na charakter autora wydaje się poza drobnymi wyjątkami dość uboga; ani także na warstwę fabularną/akcji, która tutaj jest niemal przezroczysta, gotowa do nałożenia na codzienność czytelnika. Dlaczego więc Knausgård tak hipnotyzuje? Może w świecie fałszu, fikcji i przekraczania kolejnych formalnych granic brakuje nam… prawdy?

Za ebooka dziękuję: woblink.com

Alicja Górska