SOBOWTÓRY ZMARŁYCH
Cykl „Program” autorstwa Suzanne Young od początku mnie zaskakiwał. Pierwszy tom robił wrażenie dzięki dojrzałemu podejściu do tematu depresji, wpisującemu się nie tylko w aktualną, alarmującą sytuację kiepskiej kondycji psychicznej społeczeństw na całym globie, ale również w popkulturowe zainteresowania świata – literaturę dystopijną. Drugi tom również mnie zaskoczył, ale już niekoniecznie pozytywnie. Zdziwił mnie kierunek, w jakim podążyła fabuła oraz niewykorzystany potencjał części wątków. Z kolei tom trzeci… No właśnie, już tutaj pojawiają się wątpliwości – chociaż „Remedium” ukazało się po „Pladze samobójców” oraz „Kuracji samobójców” opatrzone jest wskazówką „część 0”.
Okładka najnowszego dzieła Suzanne Young utrzymana jest w tym samym kluczu estetycznym, co poprzednie tomy. Kolorystyka obwoluty zamyka się w kręgu bieli, czerni i szarości. Tym razem wykorzystano grafikę przedstawiającą kobiecą twarz z profilu, uciętą jednak na wysokości połowy nosa, tak, że nie widać oczu prezentowanej postaci. O dziwo, mimo to fotografia prezentuje się dość dynamicznie – kadr został najwyraźniej uchwycony w momencie odwracania głowy i wilgotne włosy kobiety wirują wokół jej twarzy. Rodzą się pytania skąd ten nagły gest oraz dlaczego postać z okładki jest przemoczona. Nie brzmi to może nad wyraz dramatycznie, ale w każdej zagadce jest coś intrygującego – tutaj zostawiono sporo miejsca dla wyobraźni.
Świat nie zmaga się jeszcze z plagą samobójstw, a Program najprawdopodobniej dopiero rodzi się w głowie Artura Pritcharda, który w „Remedium” zajmuje się zupełnie odmiennym projektem, mającym na celu pomaganie w zakończeniu żałoby. Siedemnastoletnia Quinlan McKee jest jedną z realizatorek pomysłu naukowca i pełni rolę tak zwanego sobowtóra – wciela się w zmarłych bliskich, pozwalając rodzinie na domknięcie wszystkich niedokończonych spraw (powiedzenie ostatnich ważnych słów czy uświadomienie sobie, że nie jest się odpowiedzialnym za śmierć zmarłego). Dodatkowo, dziewczyna jest jednym z najbardziej utalentowanych sobowtórów. Z tego powodu otrzymuje nie tylko więcej zleceń od innych, ale także powierza się jej szczególnie skomplikowane przypadki. Okazuje się jednak, że najtrudniejsze zadanie dopiero przed nią. Gdy przejmuje osobowość tajemniczej Cataliny, zaczyna żałować, że nie może stać się nią tak naprawdę… A jeżeli mogłaby?
Nie można powiedzieć, że „Remedium” to tytuł nudny czy mało oryginalny, jednak fani „Programu” mogą poczuć się zawiedzeni. I nie chodzi wyłącznie o to, że część 0 cyklu Suzanne Young na pierwszy rzut oka niewiele wspólnego ma z dotychczas prezentowaną fabułą, ale raczej o to, że kiedy już wyczekiwane powiązania wychodzą na jaw, zamiast cokolwiek tłumaczyć – mnożą tajemnice. Miałam nadzieję, że Young nakreśli wreszcie obraz początku epidemii, wskaże punkt zapalny problemu, a tymczasem znowu… zmarnowała potencjał fantastycznego konceptu.
Staraliśmy się na nowo złożyć w jedną całość różne fragmenty nas, udając przy tym, że nie widzimy, jak bardzo jesteśmy pogruchotani w środku.
Musicie przyznać, że idea projektu pracy, która miałaby polegać na wcielaniu się w role zmarłych osób, by przynieść ukojenie pogrążonej w żałobie rodzinie, jest niesamowita i daje ogromne pole do popisu. Świat, w którym istnienie podobnego zawodu i jego obecność w życiu codziennym jest akceptowane (w kontekście powieści pasowałoby raczej słowo: tolerowane), tylko pozornie przypominałby ten, który znamy z własnej egzystencji. W powieści zostało zresztą subtelnie zasugerowane, iż zasady panujące w świecie „Remedium” różnią się w zakresie polityczno-społecznym od tych z realnej rzeczywistości. Bohaterowie podpisują np. niemożliwe do zerwania umowy, które zmuszają ich do wykonywania zleceń niezależnie od własnych pragnień i wątpliwości. Ponadto wydaje się, że dokumenty sprawiają, iż postaci przechodzą niejako na własność państwa. Czyżby autorka sugerowała w ten sposób istnienie nowej formy niewolnictwa? Koncept wydaje się do tego stopnia ciekawy, że w moich oczach zasługuje na pogłębienie poprzez opracowanie niezależnego cyklu powieściowego, a nie podpinanie go pod „Program” (w dość naciągany i zupełnie niepotrzebny sposób).
Ludzie zwykle uważają, że najbardziej boli złamane serce. Brzmi to chyba bardziej romantycznie, ale tak naprawdę za cierpienie odpowiada umysł, a ten da się oszukać.
„Remedium” zawiera w sobie sporo wad oraz punktów dyskusyjnych. Po pierwsze kreacje postaci pozostawiają wiele do życzenia – są niespójne (i nie ma to nic wspólnego z chwiejnością ich stanów psychicznych), początkowo mdłe i niewyraźne, a w finalnej części nazbyt ckliwe i romantycznie przerysowane. Jednak największą wadą powieści wydaje się niedopracowanie motywu sobowtórów. Chętnie dowiedziałabym się więcej o ich szkoleniach oraz doborze postaci do zlecenia. Z tekstu wynika bowiem, że postaci mogą wcielić się w każdego niezależnie od realnego podobieństwa (a otoczenie zachowuje się jakby faktycznie miało do czynienia z klonem zmarłej osoby). Jak to możliwe? Suzanne Young nie sądzi chyba, że uwierzę, iż podobne problemy rozwiązuje dobrej jakości peruka i makijaż, prawda? Raz jeszcze powtórzę – moim zdaniem cały pomysł z „Remedium” świetnie sprawdziłby się w nowej, odrębnej odsłonie w – być może – konwencji dystopijnego, nieco twardszego science fiction.
Nie mogę powiedzieć, że przemknęłam przez tę odsłonę „Programu” niczym wicher. Prawda jest taka, że to odkładałam książkę na bok, to podczytywałam ją w wolnej chwili, nie do końca dając się porwać rzeczywistości wykreowanej przez Suzanne Young. Ascetyczny język, który wcześniej wpisywał się w depresyjny klimat (a nawet go podkreślał), teraz wydał mi się nieco zbyt prosty, mało wyszukany i nieszczególnie porywający. Niezależnie jednak od tego zestawu wad, pozostaję zachwycona ogólnym konceptem – zarówno samego „Remedium”, jak i całej serii „Program”.
Za egzemplarz dziękujemy: Feeria Young