kuracja samobójcówLICZY SIĘ TYLKO TERAŹNIEJSZOŚĆ
Pierwszy tom „Programu” Suzanne Young, „Plaga samobójców”, zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Może była to kwestia jesiennej aury, może niełatwego tematu, a może po prostu umiejętności autorki do wykreowania powieści młodzieżowej, traktującej o czymś więcej niż problemach z doborem kiecki na bal maturalny czy spotykaniu się z największym draniem w mieście. Naturalność relacji międzyludzkich przedstawionych w powieści rekompensowała pewne niedoinformowanie w sferze szczegółowości świata, zwłaszcza jego dystopijnej strony. Przede wszystkim jednak to moralno-etyczna niejasność tej historii zaintrygowała mnie do tego stopnia, że na kolejny tom „Programu” czekałam tak niecierpliwie, jak rzadko mi się zdarza.

Okładka „Kuracji samobójców” pozostaje w minorowym tonie, chociaż z powodu pewnej reklamy jednego z popularnych leków przeciwbólowych oraz jej parodii, która zdobyła w Internecie sporą popularność, nie umiem na nią patrzeć z wcześniejszą nastrojowością. Szarości, biel i czerń zostały utrzymane, tak samo jako motyw rozpadania się słowa, którym tym razem jest „kuracja”. Czy to znaczy, że leczenie to tylko mrzonka? Czy powrót do stanu z przeszłości nie istnieje? Czy może zgodnie z podejściem bohaterów, Program nie jest formą terapii, a przyspiesza i potęguje epidemię?

kuracja samobójcówSloan i James uciekają przed agentami Programu, dziękując w duchu za pomoc Realmowi. Jednak wsparcie chłopaka ma dwie strony. Wręczona Sloan tabletka powoduje u pary gonitwę myśli. Kto powinien ją zażyć? I czy w ogóle powinni próbować? Jakie konsekwencje może przynieść jej zastosowanie? A może spowoduje to nawrót choroby? Tymczasem na ich drodze staje grupa buntowników, przeciwników Programu i jego ofiar. Pomimo nieufności Sloan i James postanawiają do nich dołączyć. Czy to właściwa decyzja? Wkrótce sprawy przybierają jeszcze bardziej dramatyczny obrót. Okazuje się, że najbardziej opornych na leczenie pacjentów poddaje się lobotomii… A jak najprościej udowodnić światu skuteczność Programu, gdy ten nie mówi o nikim innym, tylko zbiegłej parze? Czyż nie byłoby najłatwiej znaleźć ich i poddać „właściwemu” leczeniu, które nigdy jeszcze nie zawiodło?

Mogłoby się wydawać, że kontynuacja „Plagi samobójców”, nie powinna przysporzyć autorce żadnych problemów. Właściwie wszystko miała podane na tacy. Idealne rozwinięcie historii o wspomnieniach i przeżyciach wpisanych w człowieka, w bliżej nieokreślone coś w jego wnętrzu; zorganizowany bunt oraz dualność osądów względem epidemii – czy to Program jest zły, czy to wykrzywione chorobą umysły nie potrafią pojąć jego dobrych stron? Tymczasem „Kuracja samobójców” okazała się zupełnie inną powieścią. Z ogromną przykrością muszę stwierdzić, że nie rozpoznaje w niej tych zalet, które bez problemu wymieniałam przy pierwszej części serii.

Odtwarzałam to wspomnienie raz za razem w moim umyśle, jakby było smutną piosenką, która choć rani, to dodaje otuchy i wydaje się znajoma.

Zaskoczeniem było już kilka początkowych stron od momentu napotkania rebeliantów. Niby poważna organizacja, niby przemyślana i zaplanowana ucieczka oraz ochrona każdego, kto tego potrzebuje, a jednak infantylna i nieodpowiedzialna strona nastoletnich wybryków musiała się przebić. Ja rozumiem, że dojrzałość ponad swój wiek a dojrzałość w znaczeniu ogólnym to dwie różne sprawy, ale… Po pierwsze. Kto dzień po ucieczce, gdy jego podobizna wyświetlana jest w całym kraju, wybiera się do klubu? Ot tak, dla zabawy? Po drugie. Kto zwiewając przed całym światem rozpacza przede wszystkim nad tym, że nie może mieć szczeniaczka? I po trzecie – jak te dziwaczne zmiany i dodatkowo jeszcze zwrot w kierunku utartego „kogo kocham tak naprawdę z tegoż miłosnego trójkąta” znalazły się w tak obiecującej powieści? Co się stało, Suzanne Young?

Sporo żalu żywię do autorki również z powodu niewykorzystania potencjału niektórych wątków. Przemiany bohaterów pod koniec tomu nie zostały odpowiednio wyeksponowane, a szkoda, bo mogłyby wnieść naprawdę wartościowy ładunek do całości. Sam finał jest zresztą dla mnie nieco niejasny, przekombinowany i egoistycznie pozbawiony sensu.

Czasami łatwo zapomnieć o całym pięknie,jakie kryje w sobie świat.

Jedynym wartościowym elementem, który w drugim tomie „Programu” pozostał, jest niejasny status kuracji. W teorii wiadomo, kto jest zły, a kto dobry; kto odważny, a kto tchórzliwy. W praktyce jednak z tyłu głowy wciąż tlą się wątpliwości. Autorka zadbała o to, by przedstawić różne punkty widzenia i zreinterpretowała znaczenie poświęcenia, odchodząc od oddawania życia do trwania w skorupie pozbawionej wspomnień, charakteru i generalnie umiejętności funkcjonowania w społeczeństwie. Czy stworzenie armii ludzi w stanie wegetatywnym, by ochronić przed epidemią pozostałą część ludzkość, jest naprawdę bardziej humanitarne niż pozwolenie im na samobójstwo? Już dla samych tych przemyśleń, pomimo rozlicznych wad, warto było przeczytać „Kurację samobójców”.

Czułam, jak pochłania mnie nicość. Stawałam się czarną dziurą, w której nie istniało nic poza rozterkami i poczuciem rezygnacji.

Niezmiennie interesująco w tym cyklu wypada język – ascetyczny, prosty, niemal pozbawiony ozdobników. Co prawda drugi tom przynosi nieco przesłodzonych, nazbyt infantylnych wyznań miłosnych i dziwacznych wylewów żalu w sferze dialogowej, które wybijają z tegoż depresyjnego rytmu, aczkolwiek „Kuracja samobójców” wciąż wyróżnia się na tle utworów o podobnej gatunkowości.

Chociaż wymieniłam więcej wad niż zalet powieści Suzanne Young, to nieustająco twierdzę, że z serią warto się zapoznać. W tak trudnej tematyce łatwo jest się zagubić. Autorka bardziej zachęca do własnych przemyśleń, staje się inspiracją do snucia wewnętrznych historii niż je przedstawia, ale czy nie jest to jakaś pisarska strategia? Pominąć na papierze to, co ważne, by móc wypalić to w czytelniku? Jeżeli tylko pozostaniecie otwarci na interpretację wrażeń, sytuacji i uczuć, dostrzeżecie wartościową stronę zarówno „Plagi samobójców” jak i „Kuracji samobójców”.

Za egzemplarz dziękujemy: Feeria Young

Alicja Górska