NIE JESTEŚMY CYWILIZOWANI
Kiedy ruszasz w Bieszczady, każą ci uważać na niedźwiedzie. Nie wchodź im w drogę, nie uciekaj, nawet nie próbuj rzucać przekąsek – mówią. Kiedy idziesz na imprezę, masz uważać na facetów. Nie ubierać się zbyt seksownie, nie malować zbyt wyzywająco, nie mówić za dużo miłego i niemiłego zbyt wielu chłopakom. Bo jeszcze zaatakuje – niedźwiedź albo facet. Tylko czy to znaczy, że każdy mężczyzna to napalony, gnany popędami dzikus, który jak dziki zwierz nie umie się opanować, gdy widzi łakomy kąsek w postaci kawałka nagiego ciała? I czy to faktycznie wina kobiety, gdy ją taki dzikus dopadnie? Czy Emma z powieści Louise O’Neill „Sama się prosiła” faktycznie sama się prosiła?
Twarz na okładce jest ładna. Nie widać jej w pełni, raptem jedno oko, usta, nos; piegi na policzku, luźny kosmyk włosów ciągnący się do dolnej wargi. Ale to ładna twarz. Czysta. Jest jednak w tej ładnej twarzy coś nieprzyjemnego. Jakaś desperacja kryjąca się w oczach, jakaś niechęć istnienia w rozwartych – być może wypuszczających właśnie ciężki oddech – ustach. Monochromatyczna kolorystyka grafiki przywołuje na myśl tragedię, może depresję; jakieś zamknięcie w czterech ścianach własnego umysłu. W zestawieniu z ilustracją z tylnej części okładki – maleńkim człowiekiem między wielkimi budynkami – rzecz robi jeszcze większe wrażenie. Czy ta wielka, smutna twarz z frontu należy do tej małej ludzkiej kropki z drugiej strony książki? Bez lektury nie do końca wiadomo, co oznacza ta konfrontacja detalu i planu ogólnego. Po lekturze zestawienie po prostu boli.
Ballinatoom to małe miasteczko gdzieś w Irlandii, a Emma O’Donovan to jego nastoletnia królowa. Jest piękna, inteligentna i lubiana, choć bardzo próżna i materialistyczna. Ma grono przyjaciół, kochających rodziców i powodzenie u chłopców. Do czasu. Wystarczy jedna impreza, by całe jej poukładane życie rozpadło się na kawałki. Podczas jednej z domówek „urywa się jej film”. Rodzice znajdują Emmę z poparzeniami słonecznymi, śpiącą na przydomowym ganku. Boli ją ciało, wymiotuje, niezbyt długo pozostaje przytomna. Ale to wszystko nic w zestawieniu z tym, że przyjaciele nie opowiadają na telefony, a ona za nic nie może przypomnieć sobie ostatniego wieczoru. Najgorsze przychodzi jednak dopiero, gdy dowiaduje się o swoich zdjęciach w Internecie. Zdjęciach, które już zawsze będą zastępowały jej nieistniejące wspomnienia. Zdjęciach, które zrujnowały jej życie.
Jedno z nielicznych wspomnień, jakie posiadam z okresu podstawówki; jedyne, które jest naprawdę wyraźne, to zabawa z dużo starszym sąsiadem. Ja byłam dzieciakiem, on… Nawet nie wiem. Wiem za to, że mama wparowała kiedyś w sam środek jego pokazu karate i zaciągnęła mnie do domu. W mieszkaniu położyła ręce na moich ramionach, zacisnęła je lekko i podnosząc głos powiedziała: „A gdyby włożył ci rękę w majtki, co byś zrobiła?”. Miałam osiem czy dziewięć lat i szczerze powiedziawszy raczej nie zastanawiałam się nad rękami w moich majtkach. Ale od tamtego dnia, od tamtej pogawędki, zaczęłam patrzeć na mężczyzn – zwłaszcza tych nieco ode mnie starszych i głośnych – z większym respektem. Słowo „gwałt” sunęło za mną jak cień, a moja seksualność, której jeszcze nie byłam do końca świadoma, odebrała mi jakąś część beztroski.
To słowo jest jak bicz, który smaga mnie po policzkach. Wypełnia pokój, aż nic nie zostaje, a ja oddycham tym słowem (gwałt), słyszę wyłącznie to słowo (gwałt), czuję wyłącznie to słowo (gwałt) i smakuję wyłącznie to słowo (gwałt).
Pokolenie, które w swojej książce opisuje Louise O’Neill jest zupełnie inne od mojego. Lekkość z jaką bohaterki „Sama się prosiła” opowiadają o seksie, ich materializm i umiłowanie marek, chęć odkrywania jak największej ilości ciała i zwrócenia uwagi nie jednego, a całej grupy chłopaków, to coś zupełnie mi obcego. Nie da się ukryć, że świat się zmienił. Społeczeństwa z każdego zakątka globu dążą do amerykanizacji, do wcielenia w życie obrazów, które widują w telewizji – postaw z programów z krainy marzeń, USA. Postaw, które często wcale nie są prawdziwe; które w świecie pojawiają się marginalnie, ale i tak są symbolem pewnej wolności, nawet wyzwolenia i pewności siebie. Ja ze swoim pierwszym razem czekałam długo (a i tak mam wrażenie, że za krótko), one przed osiemnastką odhaczają przynajmniej kilka stosunków z różnymi partnerami. I nie ma w tym nic złego. Nie podoba mi się to, nie pochwalam tego, ale nie ma w tym nic złego. O ile nie chodzi o pedofilię, o ile rozumieją ewentualne konsekwencje, o ile się zabezpieczają i naprawdę tego chcą – nie ma w tym nic złego. Zakodujmy to sobie wszyscy – nie ma w tym nic złego, że ludzie wcześniej stają się aktywni seksualnie, to nie czyni ich „szmatami”, „łatwymi” czy „puszczalskimi”. Bohaterka „Sama się prosiła” nie prosiła się o gwałt z powodu swojej seksualnej aktywności.
Nie podobają mi się kuse sukienki i spódniczki u nastolatek (ale też kobiet po prostu), jakie widuję w weekendowe wieczory na ciałach większości imprezujących dziewczyn. Nie aprobuję widocznych majtek albo dekoltów, dzięki którym więcej widać niż nie widać. Sama nigdy nie pokazałabym się publicznie w czymś, w czym nie mogę się schylić nie pokazując przy tym każdego skrawka ciała. Sukienka Emmy, sądząc z jej opisu, z pewnością nie znalazłaby się w mojej szafie. Niemniej skromność i umiejętne dobieranie garderoby, tak by wyglądać seksownie, ale nie wulgarnie, to jedno, a „prowokowanie” i „dawanie przyzwolenia na gwałt” czy „proszenie się o gwałt” to drugie. To drugie, które tak naprawdę nie istnieje. Nie istnieje usprawiedliwienie gwałtu. Za krótka sukienka nie jest argumentem rozgrzeszającym gwałciciela. Podobno jesteśmy lepsi od zwierząt, bo mamy cywilizację i umiejętność hamowania popędów. Chyba najwyższa pora to udowodnić.
Teraz wiem, że nie będę miała dzieci. Nie pozwolę im rosnąć w moim brzuchu, gdzie mogłabym je zarazić. Nie pozwolę im dorastać w świecie, gdzie mogłoby im się przydarzyć tak wiele złych rzeczy, a ja nie byłabym w stanie ich ochronić.
I to nie tylko na płaszczyźnie usprawiedliwiania gwałtów nieskromnym ubraniem ofiary, ale również wykształceniem w sobie jakiegoś rodzaju empatii, współczucia, umiejętności wspierania pokrzywdzonych. Tym, co najbardziej przeraziło mnie w „Sama się prosiła” nie był wcale sam gwałt, ale to jak zareagowało na niego społeczeństwo. Zawistne, zazdrosne dzieciaki, które patrząc na poniżające zdjęcia Emmy zamieszczone w Internecie przez jej oprawców, nie widziały przestępstwa, wykorzystania czy cierpienia, ale dziwaczną sprawiedliwość losu, według której ktoś atrakcyjny i lubiany ma w życiu za dużo szczęścia, więc dobrze, gdy ktoś pokaże takiej osobie gdzie jej miejsce. Niech będzie, bohaterka tej historii jest egoistyczna, pusta i próżna. Czy to właśnie zagwarantowało jej popularność, uwagę i bycie lubianą? Nie, to zagwarantowali jej ludzie, którzy do niej lgnęli mimo wyraźnych skaz na charakterze. To ludzie ją stworzyli, to oni zrobili z niej królową, to oni uczynili ją próżną, a później… Emma jako ofiara została wykluczona ze społeczeństwa i obarczona odpowiedzialnością za zrujnowanie oskarżeniem życia swoim oprawcom, a nawet rodzinie. Czy to się dzieje? A może to niewiarygodna literacka fikcja?
Niestety nie. Wygodniej jest dać wiarę słowom kata, który wypiera się bestialstwa, niż ofiary – skażonej, naznaczonej. Po uwierzeniu katu łatwiej się na niego patrzy, przebywa z nim, rozmawia. Gdy uwierzyć ofierze – zbrukanej, zniszczonej, doświadczonej – tworzy się bariera. Brak współdzielenia doświadczeń, ich delikatny charakter, przerażające wizje wydarzeń sprawiają, że ciężko odnaleźć się w podobnej sytuacji. A ludzie nie lubią trudnych spraw. Ludzie tuszują trudne sprawy. Gwałt to trudna sprawa. O gwałcie lepiej nie mówić. Lepiej nie robić afery. Czy powiedziała „nie” wystarczająco głośno? Czy w ogóle powiedziała „nie”? Może to tylko błąd w komunikacji? Przecież nic wielkiego się nie stało. Lepiej zapomnieć. Ta sukienka przecież faktycznie była nieco za krótka, a ona uśmiechnęła się do niego raz czy dwa. Mógł opatrznie zrozumieć. Sama się prosiła, więc niech teraz nie wydziwia. Wypiła za dużo. Wzięła coś. Tańczyła i było jej widać majtki. Prowokowała.
Należę do tamtych chłopaków i czuję się tak,jak gdyby wypalili na mnie swoje piętno.Wycieli swoje imiona w moim sercu.
Niedobrze mi się robi, gdy myślę o historii Emmy z „Sama się prosiła”. Mam ochotę wrzeszczeć, gdy jakiś obwieś na ulicy gwiżdże na dziewczynę w mini, a gdy ta się odwraca, układa palce w kształt litery „V” i wystawia język. Rzygać mi się chce, gdy jakiś koleś w autobusie niby przypadkiem – bo ścisk – sunie palcem po moim pośladku. Krew mnie zalewa, gdy w telewizji informację o gwałcie wciska się między opowieść o papudze, co typuje wyniki meczów i newsa o największym hot-dogu w historii globu. I wszędzie tylko te: sama się prosiła, za krótka spódniczka, za ciemny makijaż, nogi za długie, biust za duży, zbyt obcisłe, wyzywające, to ten brak skromności, jej wina, nie można go winić, to tylko mężczyzna, na pewno prowokowała, uśmiechała się do niego przez cały wieczór, nie powiedziała „nie”, nie była święta, lubiła seks, ostro lubiła. Obrzydzacie mnie, ludzie.
Powinnam pisać o książce. Powinnam przeanalizować literacką warstwę „Sama się prosiła”, wiarygodność psychologiczną postaci, wyrazistość ich rysów na kolejnych stronach tej historii, język jakim ten dramat opisano. Powinnam, ale byłoby to zupełnie bez sensu. Powieść O’Neill nie jest dobra z powodu swojej wartości artystycznej, ale dlatego, że boli. Jasne, to zasługa całej gamy wyborów – uczynienia protagonistką naiwnej, pragnącej akceptacji i pochwał młodej, atrakcyjnej dziewczyny z konkretnego pokolenia; skupienia się na jej stosunku do własnego ciała i ukazania przemian relacji Emma-ciało Emmy przed i po gwałcie; prostoty opisów; nakreślenia kontekstu, otoczenia, świata przedstawionego i bohaterów tak, by wszyscy byli szarzy, dwuznaczni i by słowa „sama się prosiła” nie były z automatu odrzucane, a wprowadziły zamęt w myślach czytelnika – ale wszystkie te wybory miały doprowadzić do cierpienia odbiorcy. I udało się. Brawo, Louise O’Neill. Brawo, bo złamałaś mi serce.
Wszyscy są niewinni, dopóki nie udowodni im się winy. Ale nie ja. Ja jestem kłamczuchą, dopóki nie udowodnią, że mówię prawdę.
„Sama się prosiła” to kolejna książka o gwałcie, którą przeczytałam w ostatnim czasie. Poprzednia, „Co mnie zmieniło na zawsze”, również zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Ogromne, a jednak zupełnie inne. Poprzednio było bardziej subtelnie, kameralnie, cieplej. W poprzedniej książce najgorszy był gwałt i gwałciciel. Nagły pożar w pluszowym, miękkim, bezpiecznym świecie. W tej, tytuł ten należy do ludzi – rzekomych przyjaciół, rówieśników, rodziny, małych i dużych społeczności, telewizyjnych ekspertów, przedstawicieli prawa i porządku. A świat nigdy nie był z pluszu, tylko z markowych krótkich sukienek. „Sama się prosiła” to książka i historia trudna, niejasna, irytująca i przerażająca. Niesympatyczną bohaterkę, którą od początku chce się potrząsnąć, spotyka tragedia i naprawdę trudno nie szepnąć w duchu, że może karma maczała w tym paluszki. I właśnie ten podszept powinien potwierdzić wszystko to, co napisałam wyżej – ludzie są okrutni, podli i egocentryczni. Wychowujemy się w zepsutym świecie i jesteśmy zepsuci. Pragniemy wolności, na którą nie jesteśmy przygotowani. Najwyraźniej nie dojrzeliśmy do krótkich sukienek, do szanowania granic drugiej osoby, do empatii, do prawdy. Nie jesteśmy cywilizowani i dopóki tego nie zrozumiemy, nie będziemy.
Za egzemplarz dziękuję: Feeria Young