uwięzione(NIE)ZAPOMINAJKA

Ile razy rodzice prosili, żebyś pilnowała swoich drinków? Ile razy partner zachęcał Cię byś, zamiast spacerem, wróciła od koleżanki taksówką? Ile raz, podczas buntowniczego powrotu piechotą, spłoszył Cię nagły trzask, tajemniczy dźwięk dobiegający z ciemnego zaułka? Czy uciekałaś? Czy chciałaś uciekać? Czy to był ostatni raz, kiedy buńczucznie odmówiłaś podwózki? Jeżeli wciąż ignorujesz zagrożenie, to „Uwięzione” Natashy Preston mogą Ci wreszcie pomóc zmienić nieodpowiedzialne nawyki.

Rzadko zdarza się, by w centralnej części okładki umieszczono coś równie, przynajmniej pozornie, mało interesującego, jak kobiece nogi. Nie mam tutaj na myśli żadnych seksownych, napiętych z pożądania stóp czy smukłych kończyn w podniecających szpilkach, lecz dziewczęce nogi w najzwyklejszych trampkach. Czy podobna grafika miała w ogóle szansę skusić kogoś spragnionego intensywnej, dramatycznej lektury? Odosobniona zapewne nie, jednak w otoczeniu brudnego betonu/drewna (trudno stwierdzić, niemniej to wyraźne nawiązanie do piwnicy) i z kontrastującą z szarością pomieszczenie krwiście czerwoną różą, już tak. Zwłaszcza, gdy pod tytułem widnieje jeszcze intrygujące hasło: „Przeczytaj, a już nigdy nie będziesz chciała dostać kwiatów”.

uwięzioneSummer ma 16 lat i wiedzie przyjemne życie szczęśliwej nastolatki gdzieś w Anglii. Od ponad roku spotyka się z chłopakiem, w którym kochała się na długo przed tym zanim zostali parą; nie narzeka na brak przyjaciół, ani nawet na stosunki rodzinne. Wszystko zmienia się, gdy pewnego wieczoru, szukając koleżanki, zostaje… porwana. Wszystko rozgrywa się bardzo szybko. Wystarczają minuty, by jej nastoletni żywot i plany na przyszłość ograniczyły się do niewielkiej piwnicy i czterech twarzy – porywacza oraz trzech innych jego zdobyczy: Rose, Violet i Poppy. Z chwilą, gdy przekracza próg domu oprawcy, Clovera, dziewczyna otrzymuje także nowe imię – Lily. Czy kiedykolwiek stanie się jeszcze na powrót Summer?

W akcję „Uwięzionych” zostajemy wrzuceni niemal bez wstępnej „nudy”. Przesada? Może i tak. Chyba, że spojrzeć na problem inaczej – nagłe zniknięcie bliskiej osoby jest zawsze… no wiecie, nagłe. Nikt nikogo na nic nie przygotowuje, nie wysyła informacji, że „jutro porwę Twoją dziewczynę/męża/matkę/brata”. Rzecz dzieje się niepodziewanie, a nam pozostaje podejmować kolejne kroki, działać, czekać i mieć nadzieję, że koszmar kiedyś skończy się happy endem. Sęk w tym, że życie to życie, a książka to książka i nie wszystkie zabiegi, które w teorii wydają się sensowne, sprawdzają się w praktyce. Taki brak wstępu do całej historii, poznawania bohaterów jeszcze przed tragedią, a więc możliwości zżycia się z nimi, sprawiły jedynie, że losy Sum bardzo długo były mi – personalnie – dość obojętne.

Czułam się niezwyciężona przez naiwność, która kazała mi sądzić, że złe rzeczy przytrafiają się tylko innym ludziom.

Nie zrozumcie mnie źle. To, co spotyka dziewczyny jest koszmarne, ale czy za każdym razem, kiedy czytacie lub słyszycie o kolejnym psychopacie, morderstwie lub tragedii, zaczynacie traktować je osobiście? Jasne, że nie. Inaczej nieustająco zalewalibyśmy się łzami. Odmiennie staje jednak, gdy ofiara jest nam bliska (w różnym rozumieniu tego słowa). Niestety, Summer mi bliska się nie stała. Fakt, że autorka opisała jej miłość do chłopaka i rodziny, niczego konkretnego mi o dziewczynie nie powiedział. Dużo więcej dowiedziałam się (lub się domyśliłam) o Rose i chętnie poznałabym tę historię z jej perspektywy.

Zwłaszcza, że Preston rozumie siłę płynącą z multinarracyjności. „Uwięzione” to tak naprawdę nie jedna, nie dwie, lecz trzy historie. O porwaniu dziewcząt i związanych z tym traumami dowiadujemy się bowiem za pośrednictwem: Summer (ofiary), Clovera (kata) i Lewisa (chłopaka Summer, a więc osoby bliskiej ofierze, dla której świat przecież – tak, jak dla porwanej – nagle zaczyna się rozpadać). Pomysł świetny, wykonanie nieco gorsze. Wszystko toczy się bowiem zgodnie z utartymi schematami. Losy bohaterów bez zaskoczeń obierają oczekiwane kierunki. Do tego stopnia oczywiste, że nawet autorowi nie chciało się ich porządnie uzasadniać (po co, skoro czytelnik i tak bezwiednie rozpoznaje wszystkie wzorce?). Jakiekolwiek próby budowania psychologii postaci można zaobserwować wyłącznie w przypadku Clovera, ale i tak mowa tutaj tylko o próbach, a nie faktycznym uzyskaniu charakterologicznego kształtu. Powieść ma zresztą więcej wad, wśród których największą ­– większą nawet niż „płaskość” postaci – stanowi zakończenie. Tego jednak zdradzić nie mogę z oczywistych powodów.

To nie było tak jak po czyjejś śmierci, gdy żegna się zmarłego i wraca do życia. Nie wiedzieliśmy, gdzie była ani co się z nią stało. Nie mieliśmy żadnych odpowiedzi, nie mogliśmy więc żyć dalej.

Niemniej nie można odmówić „Uwięzionym” wciągającej, dynamicznej konstrukcji – ani się obejrzałam i już odstawiałam ukończoną lekturę na półkę. Wszystko dzieje się tutaj bardzo szybko, Preston skupia się przede wszystkim na akcji, dbając o to, by każdy rozdział i przywołane wspomnienie zawierały w sobie coś istotnego. Brakuje w „Uwięzionych” miejsca na filozoficzne rozważania, egzystencjalne przemyślenia i inne „dyrdymały”. Czytelnik praktycznie bez oddechu dociera do finału w ciągu kilku godzin, których upłynięcia nawet nie zauważa. Dzieje się tak głównie z powodu zaakcentowania przede wszystkim elementu miłosnego. Jasne, historia kręci się wokół porwania, ale to tylko pretekst by snuć kolejną opowieść o potędze prawdziwej miłości oraz jej zakłamanych, brutalnych, psychotycznych wersjach. Preston nie stara się nawet uwiarygadniać swojej powieści w kategoriach realności przeżyć bohaterek i ich traum. Mrok historii zostaje na papierze, nie sączy się w czytelnika przez jego przewracające strony palce.

Spotkanie z „Uwięzionymi” Natashy Preston okazało się dla mnie spotkaniem – o ironio – niezwykle miłym i stymulującym. Mało przekonująca na poziomie wiarygodności, ale angażująca czytelnika historia, pozwoliła mi zapomnieć na kilka godzin o wszystkich innych zmartwieniach, przy jednoczesnym nie uruchamianiu temporalnych obaw o książkowe postaci. Przewidywalności fabuły nie zmusiła mnie nawet do szczególnego zaangażowania intelektualnego. Wszystko to pozornie może brzmieć, jak wady, ale w rzeczywistości jest zupełnie inaczej. Od dawna nie trafiłam na równie solidnie skonstruowane czytadło. Takie, które chwyta się, by bez żadnej przerwy skończyć lekturę, a później… Później zbytnio się nią nie przejmować i wrócić do własnych trosk.

Za egzemplarz dziękujemy: Feeria Young

Alicja Górska