rozpaleniKOKTAJL SIGLERA
Nie wiem, ile dokładnie czekałam na „Rozpalonych”, drugi tom cyklu „Generacje” Scotta Siglera, ale wiem, że trwało to zdecydowanie zbyt długo (i nie pisze tak dlatego, że objęliśmy tę powieść patronatem, a na okładce widnieją moje, mam nadzieję zachęcające do lektury, słowa). „Żywym”, pierwszej powieści serii, udało się dokonać tego, co uważałam, że w literaturze popularnej jest już poza moim zasięgiem – zaskoczyć mnie. Jeszcze długo po zakończeniu lektury zbierałam szczękę z podłogi. Czy „Rozpalonym” udało się powtórzyć ten sukces?

Okazuje się, że „Generacje” zostały stworzone specjalnie dla mnie nie tylko pod względem treści, ale również pod względem estetycznej warstwy okładek. Na półce niewielkiego, utrzymanego w szaro-pomarańczowej kolorystyce mieszkania, kolejne odsłony cyklu (szarzy „Żywi” i pomarańczowi „Rozpaleni”) prezentują się jak stylowa wystawka w jednym z ikeowskich pokoi. Za aprobatą dla nowoczesnego designu obwoluty przemawia także jej symetryczny projekt. Boleśnie rozdzierający jasnością tytuł eksploduje na chłopięcym portrecie w różnych kierunkach, lecz zawsze po idealnie prostej linii. Kojarzące się z laserem wiązki wywołują rodzaj agresywnego niepokoju. Czyżby bohaterów czekała kolejna wojna? A może to po prostu ciąg dalszy dotychczasowej rywalizacji ze Starszymi?

rozpaleniOmeyocan, choć nieznany, miał być dla Em i jej grupy ziemią obiecaną. Drżący ze strachu na samą myśl o przeznaczonym im pierwotnie losie, uciekinierzy naprawdę potrzebują zwycięstwa. Morale są niskie, szanse na przetrwanie nieznane, a w szeregach ocalałych wciąż czają się węże, gotowe wykorzystać każdą słabość Em, by przejąć władzę. Gdy Omeyocan okazuje się straszącym ruinami miastem pełnym nieznanych potworów i nieprzewidywalnych zagrożeń, staje się jasne, że przebudzenie w trumnach i walka ze Starszymi były dopiero początkiem wojny. Tymczasem w rosnące od obaw serca młodych uciekinierów, jad sączy Aramowski ­– fanatyk wielbiący krwiożerczego boga. Kiedy wybije godzina prawdy, po czyjej stronie opowiedzą się zgromadzeni? Czy zaufają oddanej sprawie, acz popełniającej błędy Em, czy też złożą swe życia w ofierze pierwotnemu bóstwu i jego kapłanowi?

Ach, od czego zacząć! „Od czego zacząć?” – kołacze mi się w głowie od chwili, kiedy usiadłam, by napisać ten tekst. Mam tak wiele pytań do własnych wrażeń. Potokiem spływają na mnie wspomnienia z lektury. Co mogę zdradzić? Czego zdradzić nie mogę? Które rozważania wyjawią zawartość „Rozpalonych” i odbiorą potencjalnym czytelnikom przyjemność płynącą z zaskakującej lektury, a które nie naprowadzą nikogo na właściwy trop? Zacznijmy więc może od tego właśnie – od intryg, tajemnic, suspensu. Sigler po raz kolejny nie rozczarowuje. Em czuje się niepewnie. Jest podejrzliwa, wątpi w oddanie swojej grupy, w myślach kwestionuje poczynania każdego. Atmosfera braku zaufania udziela się także czytelnikowi, który przewracając każdą kolejną stronę, zastanawia się, czy to już – czy w tym akapicie dojdzie do zdrady, czy w tym zdaniu ujawnią się prawdziwe pobudki bohaterów?

Nasze ciała zaprojektowali nasi stwórcy. Nasze twarze to także ich twarze  – i tylko te blizny to tak naprawdę jedyna rzeczy, które należą do nas.

Ale brak zaufania czytelnika to brak zaufania jeszcze szerszy od tego, którym obejmuje rzeczywistość Em. Chociaż i on, i główna protagonistka stawiają te same pytania: o prymat zapisanych genetycznie informacji; o to, na ile jesteśmy w stanie przepisać swoje życie, swoją historię, swój charakter; o to, czy jesteśmy skazani na przeżywanie nieustannie tego samego życia, popełnianie tych samych błędów, czy może świadomość naszych przyszłych wad potencjalnie pozwala się od nich uwolnić. Em rozgląda się wśród towarzyszy i widzi możliwe zagrożenia, chwilami boi się nawet siebie. Nie rozważa jednak rezygnacji, usunięcia się z drogi, odejścia. Robi to natomiast czytelnik, który przewracają kolejne strony i oczekując zdrady, zastanawia się, czy nie będzie to zdrada samej Em. Podobna zdrada wywróciłaby jego postrzeganie świata „Generacji” do góry nogami i zmusiła do znalezienia nowej postaci do „utożsamienia się z”. Strach przed kolejnymi poszukiwaniami, kolejnym zagubieniem i szokiem czyni lekturę jeszcze ciekawszą, choć i w jakiś sposób przytłaczającą.

Nie widzi w tym wszystkim Sigler powodów, by nie stawiać etycznie trudnych pytań i jeszcze bardziej obciążać czytelniczą duszę. Autor sięga po cały arsenał wątpliwości natury filozoficznej. Poprzez decyzje bohaterów snuje rozważania na temat wartości poświęcenia (siebie lub innych) w imię wyższej idei, pyta o wartość i znaczenie religii; zastanawia się nad moralnością działań prewencyjnych (jak można reagować na coś, co jeszcze się nie wydarzyło – zwłaszcza, gdy chodzi o reakcję agresywną, związaną z eksterminacją?). Em nie jest może przywódczynią idealną, ale potrafi podejmować trudne decyzje, jednocześnie nie umywając rąk od konsekwencji. Sprawnie stąpa po cienkiej granicy między bielą i czernią, umykając w swej szarości jednoznacznym, łatwym osądom. W teorii, czytelnik może zarówno opowiedzieć się po jej stronie, jak i odrzucić przyjętą przezeń strategię. W obu przypadkach musi się jednak zastanowić nad tym, co mówi to o nim jako o człowieku. Kim jest? Egoistycznym kolonizatorem, żyjącym w przekonaniu o działaniu w imię nieistniejących jeszcze przyszłych pokoleń, czy wizjonerem, który w przyjętych wartościach widzi przyszłość swojego ludu? A może kimś pomiędzy?

„Ktoś w moim wieku”? To dopiero zabawne określenie. Czy jestem „dorosła”? Jeżeli chodzi o ciało, być może, ale duzi czy mali, wszyscy mamy dopiero dwanaście lat. Jesteśmy Urodzinowymi Dziećmi. Jestem doroślejsza od mniejszych dzieci o kilka dni, nie lat, jeśli już.

Okazuje się, że Scott Sigler to człowiek wielu talentów. Pisarz nie tylko mistrzowsko wprowadza zwroty akcji i komplikuje fabułę, ale też dokonuje niespodziewanie trafnych analiz związanych z funkcjonowaniem i rozwijaniem się młodych społeczeństw. Bez ogródek wytyka ludzkości to, z czym zmaga się od lat – uprzedzenia, strach przed innością i pozbawione empatii podejście „nie znamy tego, więc na wszelki wypadek to zabijmy/zniszczmy”. Sigler zwraca uwagę na cykliczność i powtarzalność schematów w kontekście rodzenia się społeczności i kultury. Wskazuje na proces konstruowania się funkcji społecznych poprzez kreację kast i grup przynależnościowych, a także kreowanie idei predyspozycji. Pokazuje, krok po krok, jakie etapy przejść musi dojrzewająca kultura – co przyjąć, co odrzucić, w jakim miejscu się podzielić. Nie unika bolesnych obserwacji historycznych, jak ta, że młoda religia zawsze jest ekspansywna i agresywna w swych dążeniach do zwiększenia liczby wyznawców (wystarczy spojrzeć na historię największych światowych kultów).

Jednocześnie „Rozpaleni” to też po prostu wciągające science fiction, które intryguje pomysłowymi rozwiązaniami technologicznymi i stawia wiele pytań o gotowość ludzi na oderwanie się od aktualnie przyjętych wzorców funkcjonowania (czy umielibyśmy np. zaakceptować to, że ktoś o wyglądzie nastolatka ma tak naprawdę wiedzę i umiejętności kilku pokoleń?) i – znowu – wartości etycznych (czy hodowanie nowych ciał dla starych umysłów i odbieranie takiej jednostce prawa decydowania o sobie nawet, gdy stanowi ewidentnie samoświadomy, odrębny byt jest moralnie do przyjęcia?).

Wszystko to (i jeszcze więcej) wplecione jest w pełną akcji, dynamiczną fabułę, pękającą od nagromadzenia fizycznych i słownych potyczek. Krew płynie potokiem, łzy leją się strumieniami, echo odbija wrzaski wydzierane z gardeł bohaterów przemocą lub zwykłą bezsilnością. Czytelnik miota się stymulowany ogromem intelektualnych i czysto rozrywkowych bodźców. Innymi słowy: nie zwlekajcie z lekturą, chwyćcie „Rozpalonych” i… zapłońcie z nienawiści, zapłońcie z miłości, zapłońcie ze strachu.

Ze egzemplarz przedpremierowy dziękujemy: Feeria Young

Powieść „Alight. Rozpaleni” Scotta Siglera została objęta przez nas patronatem.
Premiera już 14.06.2017! 🙂

Alicja Górska