eddieorzel2OD ZERA DO ZERA PEŁNEGO UROKU
Brytyjczycy i skoki narciarskie? Tak, wzrok nie płata wam figli. „Eddie zwany orłem” to prawdziwa historia niejakiego Eddiego „Orła” Edwardsa, angielskiego skoczka narciarskiego. Brytyjczyk nie zyskał rozgłosu dzięki osiągnięciom, a absolutnemu ich brakowi. Stał się jednak synonimem walki o marzenia.

Istnieje kilka rodzajów filmów, po które sięgam, chociaż moje zainteresowania, tryb życia i codzienność wcale by na to nie wskazywały. Najdziwniejszymi bodaj typami produkcji są te dotyczące: łyżwiarstwa figurowego, wyścigów konnych i sportowych biografii w ogóle. Zwykle obrazy te przynależą do gatunku dramatycznego i opowiadają historie okraszone potem, łzami i tragicznymi wydarzeniami. Nieco inaczej prezentuje się na tym tle „Eddie zwany orłem”, który nie tylko nie przybliża wybitnie przykrej drogi do sukcesu, ale sukcesu (mierzonego w skali tytułów i medali) w ogóle. A wszystko to w komediowym duchu.

eddieorzelBrytyjczycy i skoki narciarskie? Tak, wzrok nie płata wam figli. „Eddie zwany orłem” to prawdziwa historia niejakiego Eddiego „Orła” Edwardsa, angielskiego skoczka narciarskiego. Zastanawiacie się, jak mogliście o nim nie słyszeć, skoro był dla historii tegoż sportu na tyle znaczący, że zdecydowano się nakręcić o nim film? Nie ma powodów do wstydu. Nie dość, że głośno o Eddiem było w latach 80., a więc wtedy, gdy Polski „małyszomania” jeszcze nie dotyczyła (a więc i powszechne zainteresowanie skokami), to Brytyjczyk nie zyskał rozgłosu dzięki osiągnięciom, a absolutnemu ich brakowi. Stał się jednak synonimem walki o marzenia. Od najmłodszych lat próbując różnych sportów i marząc o Olimpiadzie wreszcie dopiął swego. A wszystko dzięki… luce prawnej.

Chociaż film Dextera Fletchera wyróżnia się na tle innych produkcji biograficznych lekkim, komediowym podejściem, to w sferze scenariusza nie proponuje niczego innowacyjnego. „Eddie zwany orłem” jest więc kolejną propozycją przybliżająca sportowy życiorys, opowiadającą o poszczególnych punktach zwrotnych w „karierze” sportowca oraz powielającą ideę „od zera do bohatera” – jakkolwiek tutaj zawarta w powiedzeniu „bohaterskość” przybiera nieco inny, bardziej uroczy niż faktyczny wymiar. Zwłaszcza, że zgodnie z informacjami, które udało mi się znaleźć w Internecie, „Eddie zwany orłem” w znaczącym stopniu odbiega od rzeczywistych wydarzeń.

– Mówiłem mamie, że jadę na olimpiadę. Wstrzymałem oddech na prawie 58 sekund.

– Serio? To słuchaj. Wskakuj i zobaczymy, czy obaj wytrzymamy aż do domu.

Nie ma to jednak absolutnego znaczenia, gdy chodzi o przyjemność w odbiorze produkcji. Film ten ma w sobie jakiś taki pozytywny, rozczulający ładunek, który chwyta za serce i jednocześnie pozwala zaangażować się w jego stronę komediową poprzez wybuchy śmiechu oraz – w mniej zabawnych momentach – utrzymanie na ustach oznak radości. Ponadto urzeka warstwą estetyczną – barwną scenografią w stylu przybliżanego okresu (lat 80.), subtelnym familijno-melancholijnym sznytem i bajkowością. Także muzycznie nie można niczego filmowi zarzucić. W niektórych momentach palce czy stopy same rwały się do wystukiwania rytmu.

Wszystko to mogłoby okazać się niewystarczające, by uznać „Eddiego zwanego orłem” za film dobry czy warty uwagi, gdyby nie obsada aktorska, a konkretnie odtwórca tytułowej roli – Taron Egerton. Nie dość, że wizualnie jest łudząco podobny do historycznego pierwowzoru, to po prostu nie sposób się w nim nie zakochać – w jego nieporadności, pełnej dziecięcego zagubienia mimice i uroczej gestykulacji. Przyjemnie śledzi się również aktorskie poczynania Hugh Jackmana, jakkolwiek nie należą one ani do szczególnie oryginalnych dla tegoż artysty, ani do oryginalnych w ogóle. Jest to po prostu pocieszne.

Co prawda nie poszybował niczym orzeł, ale na pewno pomachał skrzydełkami!

„Eddie zwany orłem” to film schematyczny, acz mogący się pochwalić ogromną dawką uroku. Sprawdza się jako rozrywka dla całej rodziny, zwłaszcza, że hołduje budującej – i moim zdaniem niezwykle ważnej dla każdego dorastającego człowieka – prawdzie, że nie ma rzeczy niemożliwych. Wypada również nieźle jako realizacja nieco ironicznie traktująca superbohaterów sportu i motyw osiągania przez nich szczytu swoich możliwości. Ja bawiłam się przednio i wierzę, że wielu z was też będzie.

77

Alicja Górska