sympatykJESTEM SZPIEGIEM, ŚPIOCHEM, KRETEM…
Podobno wszystko zaczęło się od „Czasu Apokalipsy” F.F. Coppoli. Po wielokrotnym obejrzeniu filmowej taśmy Viet Thanh Nguyen miał w sercu gorejącą ranę. Nie było dlań wątpliwości, że jest to wybitny film, a samemu Coppoli jako inspiracje przyświecały sensowne ideały, ale dlaczego wielki reżyser odebrał głos drugiej stronie? Dlaczego Wietnamczycy nie mogli przedstawić swojej wersji tej historii? Lata później Nguyen napisał więc „Sympatyka”, który jest nie tyle oddaniem sprawiedliwości Wietnamowi, co krytyką Stanów Zjednoczonych.

Okładka „Sympatyka” stanowi przykład wyjątkowo przemyślanej strategii skorelowania zawartości tomu z jego warstwą wizualną. Kolory i ilustracje nawiązują do sytuacji społeczno-politycznej opisywanych w powieści czasów, a krzykliwość czcionek do pulpowego nastroju samej narracji. Skosy i asymetrie budzą, poprawne zresztą, wrażenia obcowania raczej z literaturą popularną niż poważnego laureata Nagrody Pulitzera. Nie da się też nie zauważyć wizualnego nawiązania zapisu tytułu do tego, jaki pojawił się na jednym z plakatów „Czasu Apokalipsy”.

sympatykAkcja „Sympatyka” rozpoczyna się w 1975 roku, czyli momencie upadku Sajgonu. Z terenów Republiki Południowego Wietnamu ewakuują się najbardziej prominentni i cwani obywatele. Mamy więc wybranych przedstawicieli rządu z rodzinami, ale też agentów CIA oraz protagonistę tej historii, bezimiennego narratora „szpiega, śpiocha, kreta, człowieka o dwóch twarzach”. Pożegnanie z ojczyzną jest rzewne, niepozbawione dramatycznej walki z czasem. Wokół płonie świat, wybuchają ostatnie środki transportu, huk silników przepełnionych samolotów pozbawia ocalałych słuchu. Nielicznym udaje się trafić do planowanej destynacji – Stanów Zjednoczonych. Po spędzeniu miesięcy w obozach przejściowych dawne wietnamskie szychy odnaleźć się muszą w obcym typie społeczeństwa, obcym kraju. Nie jest to łatwe nawet dla kogoś, kto przez całe życie prowadził dualną egzystencję.

To podobno z powodu wspomnianej sławy „Czasu Apokalipsy” (a nie zwykłej ludzkiej ignorancji) na świecie pokutuje przekonanie o wojnie w Wietnamie jako dzielnych Amerykanach wyzwalających zapomnianą azjatycką dżunglę. Nie wiem, jak to wygląda z perspektywy całego świata, ale Europa dotknięta traumą po II wojnie światowej, generalnie mało interesuje się innymi konfliktami zbrojnymi. Na szkolnych lekcjach mówi się o nich lakonicznie, bez zagłębiania się w szczegóły. W końcu z 11 milionami ofiar II wojny światowej takie 3 miliony (w tym około „jedynie” 60 tys. Amerykanów) poległych w 20-letnim konflikcie w Wietnamie nie mają co konkurować. Brak edukacji historycznej w zestawieniu z amerykańskim kinem, które bardzo często wspomina o traumie Stanów Zjednoczonych związanej z azjatycką wojną, sprawia, że nasz ogląd na sytuację wygląda jak wygląda, czyli w skrócie: dobrzy, pełni poświęcenia, cywilizowani Amerykanie walczyli z prymitywnym Wietkongiem (do którego zaliczyć można każdego Azjatę) i… no, przegrali z tymi dzikusami. A o co tak naprawdę walczyły strony konfliktu? Kim właściwie były? To już przecież mało istotne szczegóły, co nie?

Przede wszystkim jestem zdania, że świat byłby lepszy, gdyby ludzie wypowiadali słowo „morderstwo” z takim samym zawstydzeniem jak „masturbacja”.

Nguyen nie kryje, że celem przyświecającym mu podczas pisania „Sympatyka” była „próba zakwestionowania pamięci o wojnie w Stanach Zjednoczonych, ponieważ to właśnie ona decyduje o tym, jak tę wojnę widzi cały świat”. Cel, trzeba to przyznać, szczytny aczkolwiek, co z resztą świata? Nie zrozumcie mnie źle, to nie zarzut do autora, jednak z powodu wyraźnego skupienia się na obywatelach amerykańskich Nguyen zapomniał zwyczajnie o dążeniu do uniwersalności przekazu swojej powieści. Z tego powodu dla odbiorcy spoza Stanów Zjednoczonych, bez podobnych społecznych doświadczeń i dziedziczonej traumy narodowej jest to powieść kompletnie niezrozumiała, nawet mimo wyraźnego sięgania pisarza po klasyczne schematy gatunkowe. Zagubienie towarzyszy czytelnikowi zwłaszcza we fragmentach, w których całość ociera się o założenia realizmu magicznego czy wręcz kafkowskiej groteski.

Oczywiście można odnaleźć w „Sympatyku” i dość czytelne przesłania, które wpisują się w główne problemy współczesnego, dążącego do kosmopolityzmu (przynajmniej na poziomie deklaratywnym) świata, niemniej główna misja Nguyena, chcącego oddać sprawiedliwość poległym Wietnamczykom, moim zdaniem spaliła na panewce. Dla mnie, jako europejskiej czytelniczki, bardziej klarowne niż rozliczenia wojenne są w „Sympatyku” treści związane z poszukiwaniem własnej tożsamości. Główny bohater to w końcu Wietnamczyk o wietnamsko-francuskim pochodzeniu, który w swoim kraju zawsze traktowany był jak półobywatel. Mimo wielu lat spędzonych w Stanach Zjednoczonych (i przed i po upadku Sajgonu) nie czuje się też Amerykaninem. To komunistyczny szpieg i współpracownik CIA. Zagubiony między wyborem kolejnych masek nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, kim tak naprawdę jest, kim się czuje. Wszystkie stwierdzenia brzmią fałszywie. Protagonista jest doskonałym kretem właśnie z tego powodu, z powodu swojej tożsamościowej niewidzialności (nie bez przyczyny przecież akapit otwierający powieść stanowi nawiązanie do „Niewidzialnego człowieka” Ralpha Ellisona).

Na tym polega miłość, ze potrafisz mówić do kogoś bez wysiłku, że niczego nie musisz ukrywać i jednocześnie czujesz się całkiem swobodnie nie mówiąc nic. W każdym razie właśnie tak mógłbym to opisać. Nigdy dotąd nie byłem zakochany i czuję dziwną potrzebę znalezienia właściwej metafory, która oddałaby ten stan. Jak ta, że ja jestem kołem młyńskim, a ona strumieniem. Głupie, co?

– Nie, absolutnie – wymamrotałem, uświadamiając sobie, że poruszyliśmy temat bardziej problematyczny od polityki.

Jak czytamy na okładce powieści Nguyena: „Komitet nagrody Pulitzera określił „Sympatyka” jako złożoną historię imigranta, opowiedzianą gorzkim, konfesyjnym tonem człowieka o dwóch umysłach, mającego dwie ojczyzny: Wietnam i Stany Zjednoczone”, co z jednej strony potwierdza to, co napisałam w poprzednim akapicie, a z drugiej strony każe się zastanowić nad tym, czy komisja na pewno zrozumiała cel autora, pragnącego przecież przywrócić w świadomościach ludzi prawdę historyczną. Nguyen w pewnym sensie po raz kolejny pada ofiarą amerykańskiego imperializmu kulturowego. Trudno bowiem oprzeć się wrażeniu, że przyznana mu nagroda – zwłaszcza z takim uzasadnieniem – jest kolejną próbą dostosowania faktów (przesłań) do potrzeb amerykańskiego społeczeństwa i jego snu.

W oderwaniu od kwestii interpretacyjnych muszę napisać, że „Sympatyk” nie jest lekturą wolną od wad. Nguyen za dużo wkłada w usta bohaterów, momentami powieść jest zwyczajnie przegadana. Chłód i zdystansowanie, które dają się odczuć we fragmentach opisujących wojnę i jej okrucieństwa jest zapewne zamierzony, ale nie pozwala czytelnikowi emocjonalnie zaangażować się w historię. Szczególnie, że miejscami autor przełamuje to sarkastycznym, wręcz żartobliwym tonem wypowiedzi protagonisty, wydającym się kompletnie z innej bajki. Odbiorca jest tak złakniony akcji, że wszelkie bardziej dynamiczne fragmenty przyswaja w tempie ekspresowym i kolejne, stonowane opisy wydają mu się wyjątkowo rozwlekłe. W moich oczach „Sympatyk” jest więc lekturą nieco nieprzemyślaną i bardzo nierówną.

Jestem wdzięczny Amerykanom za okazaną pomoc. Ale być może wcale bym jej nie potrzebował, gdyby wcześniej nie najechali mojego kraju.

W ostatecznym rozrachunku nie czyni go to jednak powieścią niewartą uwagi. Nęci skrywany między wierszami prawdy i fikcji fakt, że Nguyen skonstruował swoją debiutancką powieść na kanwie własnego życia i doświadczeń dorastającego w Stanach Zjednoczonych uchodźcy. Fascynuje nieskrępowana krytyka wszystkich i wszystkiego: Wietnamczyków, Amerykanów, Francuzów, komunistów i kapitalistów. Hipnotyzuje nietypowa sytuacja, w której nie darzy się sympatią w zasadzie żadnego z bohaterów, gdyż każdy skalany jest jakiegoś rodzaju grzechem (ideologii, czynów). No i wreszcie trudno nie docenić zakończenia, zostawiającego czytelnika z gorzkim, bolesnym, ale jakże znaczącym niczym.

ocena 7

Alicja Górska