chórPOŻEGNANIE Z TALENTEM
Bodaj Angelina Jolie zastanawiała się publicznie nad tym, dlaczego akurat jej udało się odnieść sukces. W tak skróconej wersji brzmi to może nieco jak sztuczna skromność, jednak clue zagadnienia znajduje się w zupełnie innych rejonach problematycznych. Pytanie gwiazdy dotyczyło punktu startowego każdego aspirującego do sukcesu człowieka. Dlaczego – pytała Jolie – ja miałam szansę rozwoju, a wiele, często i bardziej utalentowanych osób, musi walczyć o każdy dzień, zamiast demonstrować światu swoje talenty? Te rozważania przypomniały mi się wraz z początkiem filmu „Chór”.

Stet (Garrett Wareing) to buntujący się, samotny jedenastolatek. Trudno się zresztą dziwić agresywnym i aspołecznym zachowaniom dzieciaka, gdy wziąć pod uwagę jego sytuację rodzinną – ojca nie zna, a matka to nieumiejąca zadbać o finanse alkoholiczka. Wkrótce zresztą nawet i tej namiastki opieki Stet zostaje pozbawiony, bowiem jego rodzicielka ginie w wypadku samochodowym. Dopiero tutaj tak naprawdę rozpoczyna się historia chłopaka. Niechcący zakłócać swojego idyllicznego stanu rodzinnego, nieobecny dotąd ojciec Steta (Josh Lucas), dowiadując się o nieprzeciętnym talencie syna do śpiewu, postanawia opłacić pobyt dziecka w elitarnej muzycznej akademii z internatem (pozbywając się tym samym kłopotu). Chociaż początkowo pojawiają się tutaj problemy techniczne, to wymagający dyrygent chóru, mistrz Carvelle (Dustin Hoffman), dostrzega w Stet’cie potencjał i pomaga chłopakowi w walce o samego siebie.

chórPoczątkowo nie mogłam opędzić się od porównywania „Chóru” do – wciąż cieszącego się popularnością – „Whiplash”, jednak reżyser recenzowanej produkcji, François Girard, nie po raz pierwszy sięgnął po tematykę muzyczną, więc niesprawiedliwym byłoby posądzać go o próbę powtórzenia czyjegoś sukcesu. Wielu zresztą może kojarzyć nazwisko tego twórcy jako zdobywcy Oscara w roku 2000 za film „Purpurowe skrzypce”. Ponadto, chociaż na podstawowym poziomie poświęcenia muzyce i przekraczania własnych granic, „Chór” oraz „Whiplash” są ze sobą zgodne, to dalej sytuacja zaczyna się komplikować.

Przede wszystkim ze względu na różnicę wieku bohaterów i wybranego przez nich stylu muzycznego. Mogłoby się wydawać, że to drugie nie ma większego znaczenia (poza kwestią estetycznego gustu u widza) – nic bardziej mylnego. Zasadniczym problemem „Chóru” jest „termin ważności” talentu Steta. Ignorowany przez lata ma dosłownie ostatnią szansę, by wykorzystać otrzymany dar. Wkrótce bowiem jego wysoki, chłopięcy głos ulegnie dojrzewaniu i z anielskiego brzmienia zmieni się w załamujące skrzeczenie, by już nigdy nie powrócić do „pierwotnego” stanu. Chłopak wyraźnie nie do końca zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Owszem, czerpie przyjemność z rozwijania talentu i uczestniczenia w zajęciach (jakkolwiek bardzo to ukrywa), niemniej poza buntem wynikającym z żalu do świata, nie ma w sobie świadomości potrzeby rywalizacji. Z tego powodu jego historia wydaje się jeszcze bardziej dramatyczna i… irytująca.

Irytująca przede wszystkim ze względu na swój chłód. Niezależnie od nośnej (choć nieco sztampowej) historii, twórcy nie postawili na zaangażowanie emocjonalne. Całość śledzi się z odczuwalnym dystansem, jak faktograficznie przedstawioną biografię. Nawet szorstka postawa dyrygenta czy złośliwostki rówieśników z chóru nie robią szczególnego wrażenia. Wzruszyć na „Chórze” można się dopiero wtedy, gdy samemu dopowie się jego skomplikowanie w zakresie uczuć i relacji. Sam scenariusz nic właściwie nie uwypukla, na nic konkretnego nie zwraca uwagi, nic nie wysuwa na pierwszy plan.

Muzycznie jest oczywiście ciekawie, aczkolwiek rzecz przypadnie do gustu jedynie wąskiej grupie odbiorców, lubującej się w podniosłych, często religijnych melodiach i chłopięcych sopranach. Co więcej, sporym problemem może okazać się zrozumienie zarzutów mistrza Carvelle’a czy innych nauczycieli względem uczniów – chwilami błędy bohaterów to takie subtelności, że wyłapać mogą je jedynie osoby o muzycznym wykształceniu.

W ogólnym rozrachunku „Chór” to jednak film dobry. Głównie dlatego, że wybór gatunku muzycznego o jakim opowiada i problemy, które w związku z nim porusza, nie są najczęściej eksploatowanymi w kinie. Dzięki temu sporo informacji stanowi dla widza zaskoczenie, a nietypowy rodzaj dramatu związanego z dojrzewaniem i idącymi za nim przemianami, zwyczajnie interesuje, zachęcając do dalszych przemyśleń. Poza tym obraz w reżyserii Girarda to rzecz sprawnie zrealizowana i posiadająca swój urok w kwestii wizualnej (hipnotyzującej poprzez nieustanne przytłaczanie bohaterów i podkreślającej ich małość), a także muzycznej – jeżeli tylko jest się otwartym na nowe doświadczenia dźwiękowe.

Publikowano również na: duzeka.pl

Alicja Górska