Disaster ArtistPOKOJOWA MISJA

Mało kto wie o tym, że James Franco obok kariery aktorskiej rozwija również inne talenty. Na koncie ma już kilka interesujących przedsięwzięć zrealizowanych w różnych dziedzinach sztuki, z malarstwem i reżyserią filmów na czele. Dlatego zupełnie nieironicznie można określić go mianem całkiem wszechstronnego artysty. A że ma jednocześnie do swojego dorobku pewien zdrowy dystans, tym lepiej to o nim jako twórcy świadczy.

W efekcie można przyjąć, że Franco doskonale wie, co znaczy być artystą. Jak ma się do tego doświadczenia tytuł najnowszego filmu, który zrealizował, tj. „Disaster Artist”? Czy w kontekście tematu filmu, tytuł ten ma charakter wyłącznie ironiczny, czy stanowi raczej poważny komentarz? Zanim jednak spróbuję odpowiedzieć na to pytanie, warto opisać w paru zdaniach, czym ów projekt w ogóle jest.

Disaster ArtistW 2003 roku ukazał się film „The Room” w reżyserii Tommy’ego Wiseau, uznawany za jeden z najgorszych, jeśli nie najgorszy film na świecie. I podobnie jak inne filmy „walczące” o to „zaszczytne” miano, szybko doczekał się popularności w kręgach miłośników ironicznego, kampowego odbioru, zyskując status wzorcowego przykładu kultowego tekstu kultury. Z czasem stał się fenomenem na niespodziewaną wręcz skalę, o czym świadczyć może m.in. fakt, że po latach ktoś z głównego nurtu Hollywood postanowił stworzyć film pokazujący powstawanie „The Room” „od kuchni”.

Tuż po premierze „Disaster Artist” można było spotkać się z opiniami, jakoby zaprezentowany w nim portret Tommy’ego Wiseau był złośliwy i mało subtelny. Reżyserowi, a zarazem odtwórcy roli reżysera „The Room”, zarzucano niekiedy cynizm w ukazywaniu specyficznego bądź co bądź człowieka, objawiający się przerysowaniem kreacji postaci tak na poziomie gry aktorskiej, jak i scenariusza (za który odpowiadają Scott Neustadter oraz Michael H. Weber). Osobiście jednak nie do końca zgadzam się z takim opiniami. To znaczy owszem, wizerunek Wiseau jest tu bardzo wyrazisty i opiera się głównie na podkreślaniu jego dziwności – oraz tajemniczości, nieprzeniknioności – ale nie jest to bezzasadne i pozbawione sensu.

Z jednej strony twórca „The Room” faktycznie uchodzi za ekscentryka z uwagi na specyficzny styl bycia, ale też fakt, że swój film sfinansował i wyprodukował praktycznie samodzielnie, nie mając żadnego doświadczenia w branży. Z drugiej strony wizja artystyczna Franco wydaje się spójna i konsekwentna, a przy tym całkiem sprytna. Na ile wszystkie ukazane w „Disaster Artist” wydarzenia pokrywają się z tymi, które rozegrały się rzeczywiście, trudno powiedzieć. Jednak narracja w tym filmie poprowadzona jest poniekąd z perspektywy dwóch postaci: Wiseau oraz jego przyjaciela Grega Sestero (w tej roli Dave Franco, brat Jamesa). Jako ten „normalniejszy”, zafascynowany charyzmą Tommy’ego Greg – a wraz z nim i widz – skupia się po prostu na najbardziej intrygujących, ale też tych żenujących i niepokojących zachowaniach swojego oryginalnego kompana.

Inna sprawa, że ów podział na „normalnych” i ekscentrycznego nie oznacza jednocześnie, że ten ostatni jest tu ukazany w negatywnym świetle, a reszta to jednoznacznie pozytywne postaci. Franco niuansuje rzeczywistość, w dziwności Wiseau dopatrując się głębokiej emocjonalności i pasji, a w jego twardo stąpającym po ziemi otoczeniu zauważając pewne przywary. „Disaster Artist” dla nikogo nie jest po prostu laurką, bo też wszystko ukazane zostaje w filmie w odcieniach szarości. Tym niemniej, to twórca „The Room” jest tu w centrum uwagi, siłą rzeczy więc właśnie on sportretowany zostaje najbardziej wyraźnie.

Pod względem aktorskim film wypada naprawdę przyzwoicie. James Franco dołożył wszelkich starań, by na ekranie odtworzyć liczne gesty, mimikę, akcent oraz inne szczegóły podpatrzone u Wiseau, choć jego gra momentami zdaje się ciut przeszarżowana. Wynika to być może z faktu, że spora część scen to w istocie kalki z „The Room”. Dave’owi Franco natomiast udało się zbudować wrażenie nieco naiwnego, ale przede wszystkim szczerego i kierowanego prawdziwą pasją bohatera, który wspierał swojego przyjaciela pomimo licznych problemów po drodze. Z pozostałych ról szczególnie zapadają w pamięć kreacje Setha Rogena (w roli Sandy’ego Schklaira, pełniącego przy „The Room” funkcję script supervisora, a poniekąd też drugiego reżysera) oraz Jacki Weaver (wcielającej się w aktorkę Carolyn Minnott, grającej w „The Room” małą drugoplanową rólkę), choć udane epizody zaliczyli tu też m.in. Alison Brie, Zac Efron, Josh Hutcherson czy Paul Scheer. Warto też pozostać na napisach do końca, by zobaczyć króciutkie, acz bardzo zabawne, samoświadome cameo z udziałem samego Tommy’ego Wiseau.

Technicznie również całość robi ogólnie pozytywne wrażenie, choć nie brakuje tu elementów psujących je od czasu do czasu. Tym, co przez cały film rzuca się w oczy, jest mocna charakteryzacja. To z jej pomocą upodobniono Jamesa Franco do Tommy’ego Wiseau. Nie każdy widz jest w stanie przyzwyczaić się do niej błyskawicznie, ale swoją funkcję spełnia ona całkiem nieźle. Bliżej jej do pozornie oszczędnych metod stosowanych np. w filmie „Looper. Pętla czasu” niż do totalnej metamorfozy pokroju tej wykorzystanej w „Czasie mroku”. Osobiście nie mogłem jednak oprzeć się wrażeniu sztuczności zarostu na twarzy Dave’a Franco.

Bardzo dobrze prezentują się natomiast zdjęcia autorstwa Brandona Trosta. Spora część ujęć – jak już wspomniałem – wygląda niemal jakby wyjęte zostały z „The Room”, co czyni „Disaster Artist” istną tkanką intertekstualnych zapożyczeń z kultowego filmu. Poza tym, praca kamery świetnie pasuje do nastroju poszczególnych scen i sensów w nich zawartych: w dramatycznych scenach stresu psychiczny stan bohaterów podkreślony zostaje bliższymi planami i rozedrganiem obrazu. Na nieco innych zasadach kamera „z ręki” sprawdza się także w scenach zacieśniania relacji przyjacielskiej, przywodząc nieco skojarzenia z kręconymi amatorsko home videos.

Pora wrócić do postawionego we wstępie pytania o sens tytułu „Disaster Artist”. Już samo zestawienie słów „katastrofa” (ang. disaster) oraz „artysta” sugeruje ironiczną perspektywę i faktycznie ta wydaje się dla filmu kluczowa. Opowiadana historia ma mocno tragikomiczny, słodko-gorzki wydźwięk. Farsa przeplata się tu z rzeczywistymi dramatami, a pod powierzchnią żartów skrywa się krytyka świata Hollywood, jak również postaw prezentowanych przez wszystkich bohaterów (nawet największych pasjonatów). To ciepła historia o miłości do kina oraz o sile przyjaźni w starciu z przeciwnościami losu, podszyta chłodną historią o toksycznych postawach i relacjach. Jednocześnie jednak „Disaster Artist” to hołd złożony przez jednego artystę – innemu. Hołd, który w kryteriach kinematograficznych przerósł jakościowo swój przedmiot wielokrotnie. Owym przedmiotem jest wszak w tym przypadku dzieło wiekopomne, ale w żadnym wypadku nie arcydzieło. Tommy Wiseau nie stworzył dobrego filmu, stworzył jednak dobry film kultowy – i z tą właśnie myślą zostawia nas Franco w świetnej scenie premiery „The Room”.

 

 

 

Tekst ukazał się w: „Ińskie Point” numer 9-10/2018

Kamil Jędrasiak