wyspa kukurydzy recenzja

INTELIGENTNE KINO CZY WIELOZNACZNY ZBIÓR PUSTY?
Mam z „Wyspą kukurydzy” pewien problem. Być może problem ten zaczyna się i kończy na mojej niedostatecznej wrażliwości albo wygórowanych oczekiwaniach; a może ma w tym udział ten szeroko-wąski temat, uparte milczenie bohaterów, ślimacze (acz mające pewien urok) tempo produkcji. W każdym razie nie jestem w stanie jednoznacznie stwierdzić, o czym właściwie opowiada ten film. A o czymś musi, skoro zdążył już otrzymać nagrodę w Karlovych Varach; to przecież dowód, że ktoś coś w nim zobaczył.

Są takie filmy, które wymagają ode mnie niezwykłego zaangażowania intelektualnego i wytężonego skupienia. Często bynajmniej z powodu fabularnego skomplikowania tychże produkcji, ale ich szczególnej prostoty i surowości. Patrząc na proste kadry i nieskomplikowaną akcję zastanawiam się, jaką wielką prawdę starał się ukazać reżyser – ascetyzm zawsze każe mi wierzyć, że obraz stara się być głębokim i intelektualnie lub emocjonalnie dojmującym. Z drugiej jednak strony, czy ta surowość, a więc i brak zawężenia tematu, nie rozciąga go tak dalece, że tworzy zbiór w zasadzie pusty? Bo przecież mówić o wszystkim, to tak jakby mówić o niczym. Pokazując starszego człowieka na wyspie-łachu, można przekazywać prawdy o przemijaniu, starzeniu się, zrozumieniu świata, harmonii czy nawet podawaniu pałeczki następnemu pokoleniu.

wyspa kukurydzy recenzjaRok 1992, wojna abchasko-gruzińska. Rzeka Inguri znajduje się akurat w okresie niskiego stanu wody. W jej korycie pojawiają się łachy. Szczególnie urodzajna gleba zachęca starego, gruzińskiego rolnika Abga (İlyas Salman) do uprawy kukurydzy. Wraz z wnuczką Asidą (Mariam Buturishvili) budują na mikrowyspie prowizoryczną chatkę i przystępują do pracy – przekopują ziemię, sieją i podlewają. Wyspa znajduje się pod czujnym okiem patroli obydwu państw, pomiędzy którymi leży. Pewnego dnia Asida znajduje pośród kukurydzianych pól rannego żołnierza. Status wyspy, jako ziemi niczyjej oraz ogólna idylla odchodzą w zapomnienie.

Należałoby się najpewniej zastanowić czyja to historia. Czy faktycznie doświadczonego rolnika, który musiał przecież wiedzieć, że to, co buduje tworzy na gruncie niepewnym i gotowym w każdej chwili go pochłonąć. A może główną bohaterką jest dziewczyna i jej dojrzewanie? Wyraźnie widać przecież zachodzące w niej przemiany. Stopniowe oswajanie się z własną seksualnością. Może Asida to uosobienie matki natury? Przybywa na wyspę z lalką, jest młoda i szybko chłonie wiedzę. Później porzuca lalkę, niejako dojrzewa. W jej życiu pojawia się mężczyzna, jednak rozdziela ich dziadek. Ostatecznie to dziewczyna odpływa pozostawiając staruszka na pastwę losu. Podobnie rzecz ma się z uprawami. Szybko rosną, dojrzewają i byłyby gotowe same dać nowe życie, gdyby czynnik zewnętrzny – rolnik – nie odebrał im tego prawa. Po zbiorach kończy się ich historia. Cykl zamykają i otwierają na nowo ostatnie minuty filmu, gdy nowy bohater odnajduje zagrzebaną w ziemi lalkę Asidy. Ranny żołnierz równie, co nagle się pojawia nagle znika. Zranioną kukurydzą dłoń Asidy znaczy czerwona plama. A więc ma krew na rękach? A może to znak ostatecznego dojrzewania? Tylko skąd wtedy płacz? Za straconą niewinnością? Za świadomością końca?

Oczywiście to wszystko może być sporą nadinterpretacją. Z pewnością „Wyspa kukurydzy” opowiada o odwiecznych prawach natury, o słynnym „z prochu powstałeś, w proch się obrócisz” oraz o „darach matki natury”. Cykl narodzin i śmierci, budowania i niszczenia są w produkcji bezsprzecznie obecne, wydają się jednak zbyt płytkie, by mogło chodzić wyłącznie o nie. Sposób przekazywania tematu i linia fabularna przy takim wytłumaczeniu wydają się niezwykle sztampowe, gdy spojrzeć na „Wyspę kukurydzy” w kategorii podobnego kina. Może to po prostu artystycznie opowiedziany błahy temat? Może wydaje się jedynie, że nazwanie go wydmuszką byłoby dlań krzywdzące? Może reżyser jest mistrzem intelektualnej atmosfery, ale już niekoniecznie przesłań i metaforyki?

Widz nie wie skąd na wyspie wzięli się bohaterowie. Przemierzają łódką kolejne trasy, ale poza mikrokosmosem łachu żadna inna przestrzeń nie zostaje ukazana. Skąd pochodzą? Gdzie się zaopatrują? Wydaje się, jakby to zewnętrzna siła zsyłała im kolejne materiały, narzędzia i pokarm. Czyżby można było postrzegać ową wyspę, jako świat z jego własnym demiurgiem, od jego stworzenia do unicestwienia, za grzechy?

Z pewnością nie można odmówić „Wyspie kukurydzy” doskonałości aspektu wizualnego. Pytanie tylko, czy stworzenie pięknych zdjęć pięknych krajobrazów jest rzeczywistości trudne, czy wystarczy poznać podstawowe zasady obchodzenia się z kamerą. Na szczęście obrazowość produkcji nie kończy się na landszaftach, ale rozszerza na emocjonalne oddanie nastroju (tak, nastroju) natury poprzez manipulacje kolorystyczne, dzięki czemu bez zbędnych rozmyślań można pracy Elemera Ragalyi przyklasnąć.

„Wyspa kukurydzy” z pewnością wymaga pełni skupienia i zaangażowania widza. Jest w niej dziwna moc przyciągania, chociaż trudno wytłumaczyć, skąd bierze się owo wrażenie magnetyzmu u tak ascetycznego obrazu. Mnogość znaczeń uwzniośla film, a jednocześnie zdaje się go naznaczać piętnem przeintelektualizowanej błahostki. Bez wątpienia jest do kino przeznaczone dla posiadającej specjalne kompetencje grupy odbiorczej.

Za przedpremierowy seans (w styczniu 2015) dziękuję: SOLOPAN

Alicja Górska