astrofizyka dla zabieganych ocenaŚWIAT W KROPCE

„Na początku, niemal czternaście miliardów lat temu, cała przestrzeń, cała materia i cała energia znanego nam świata zawierały się w objętości mniejszej niż jedna bilionowa część kropki stojącej na końcu tego zdania” – tymi słowami rozpoczyna się „Astrofizyka dla zabieganych” Neila deGrasse Tysona. Przyznajcie, że czytając te słowa, Wy też poczuliście dreszcze na całym ciele.

Podobno, gdy długo się czegoś szuka, wzrok i umysł automatycznie się do tego dostrajają. Nagle ludzkie oko zaczyna odsiewać wszystko to, co zbyt jasne lub zbyt ciemne; za małe lub za duże; o złym kształcie lub fakturze. Moje oczy od dawna zafiksowane są na bardzo konkretnym obrazie – kosmosie. W księgarniach od wejścia widzę wszystkie gwieździste książki, w papierniczym zeszyty i długopisy z konstelacjami, w odzieżowym zaś wyłącznie kolorowe galaktyki na T-shirtach. Jeżeli macie kosmosowstręt, to książka Tysona będzie dla Was niewidzialna. Na jej okładce poza zdjęciem sylwetki na tle nocnego nieba widać bowiem jedynie tytuł tomu. Lubię czasami patrzeć na tę grafikę i wyobrażać sobie siebie na miejscu tej postaci z obwoluty. Zazdroszczę jej tak pięknego widoku.astrofizyka dla zabieganych okładka

Zawartość „Astrofizyki dla zabieganych” tytuł określa bardzo precyzyjnie. To faktycznie błyskawiczny przegląd podstaw astrofizyki adresowany do tych, którzy – jak pisze Tyson – „są zbyt zajęci, by czytać opasłe książki, a mimo to szukają furtki do kosmosu”. Całość podzielona jest na 12 rozdziałów-esejów, w których autor tłumaczy między innymi, jak powstał świat, czym jest światło, o co chodzi z tą ciemną materią i ciemną energią, dlaczego najpowszechniejszym kształtem jest kula albo czy kosmiczna pustka naprawdę jest pusta. Jeżeli kiedykolwiek zastanawialiście się, co oni bredzą w tych filmach science fiction o jakimś mikrofalowym promieniowaniu tła, kwantach, kwarkach czy promieniach gamma – oto coś dla Was. 

Ilekroć wspomnę o tym, że fascynuję się astrofizyką i kosmosem, w odpowiedzi widzę rozszerzone ze zdziwienia oczy. Dzieje się tak najpewniej przez powszechne przekonanie, że część wiedzy o świecie przeznaczona jest tylko dla wybrańców. Ludzie chętnie wchodzą w skórę lekarzy („Co ty będziesz, Tereska, słuchała tego konowała. Ja mam tutaj takie świetne tabletki od Jadźki, zaraz ci przejdzie”), czy prawników („Jak udostępnisz na Facebooku tę formułkę, to Zuckerberg nie będzie mógł cię inwigilować”), ale gdy przychodzi do astrofizyków, większość zamyka buzię na kłódkę. Dziedzina ta jest tak niepowszechna i niecodzienna (przyznajcie sami, ilu astrofizyków macie w gronie znajomych?), że wydaje się równie obca, co przedmiot jej badań. Nie da się ukryć, że skomplikowane procesy, które zgłębia, mogą przyprawić o zawrót głowy, ale czy nie jest tak… ze wszystkim? Pamiętacie, jak zastanawialiście się, jak to w ogóle możliwe, że Wasz tata prowadzi coś tak skomplikowanego, jak samochód? Albo jak podejrzeliście podręcznik do matematyki w liceum, kiedy sami byliście dopiero w podstawówce? Na początku wiele rzeczy wydaje się niemożliwych do pojęcia, ale wystarczy znaleźć dobrego nauczyciela i zacząć od czegoś łatwego, by przekonać się, że w szaleństwie nierzadko kryje się jakaś metoda.

Niewielu jest naukowców, którzy zanurzeni w swoich skomplikowanych światach, nie zapominają ludzkiej mowy. Najczęściej, kiedy słucha się wypowiedzi ważnych ekspertów, równie dobrze można byłoby ich głos podmienić na przekaz obcej cywilizacji – wyszłoby na to samo. Neil deGrasse Tyson to jednak jeden z nielicznych popularyzatorów nauki, który nie tylko zna się na swoim fachu/dziedzinie, ale przy tym potrafi opowiadać o niej w sposób wręcz inspirujący i całkowicie zrozumiały. Nic dziwnego, że jest tak rozpoznawalny na całym świecie i zyskał sławę również w środowisku popkulturowym – ma na koncie nawet kilka gościnnych występów w filmach oraz serialach. Nie zastanawia też liczba wydanych przez niego popularnonaukowych książek – je zwyczajnie chce się czytać (i można je zrozumieć).

Nie tylko my żyjemy we wszechwświecie, ale wszechświat żyje w nas.

„Astrofizyka dla zabieganych” to taki podręcznik wprowadzający do skomplikowanych tajemnic wszechświata. Tyson wie jednak, że chronologiczne przyswajanie faktów nie zawsze musi być najlepszym wyborem, dlatego nie prowadzi ustrukturyzowanego czasowo wykładu – od narodzin świata po najnowsze odkrycia – lecz wybiera kilka najważniejszych i najintensywniej dyskutowanych dziś odkryć. W ten sposób nie tylko przekazuje czytelnikowi wiedzę, ale też utrzymuje jego zainteresowanie i w ten sposób zachęca go do dalszego poznawania kosmicznych sekretów. Całe to przekazywanie wiedzy odbywa się dodatkowo w przyjaznej i pełnej zrozumienia atmosferze. Tyson stara się wskazywać konteksty, buduje połączenia między wcześniej i później przywoływanymi informacjami, powtarza trudniejsze fakty. Dodatkowo, co według mnie jest sztuką arcytrudną, zgrabnie wplata w to wszystko żarty i anegdotki. Zauważyłam, że większość popularnonaukowych książek z tej dziedziny i pokrewnych stara się być zabawna, ale udaje się to naprawdę niewielu. Zdecydowana większość wypada ostatecznie nazbyt infantylnie i nieco żenująco. Tyson nawet rezygnując z powagi, nie zapomina, że wciąż zwraca się do dorosłych ludzi o normalnych zdolnościach intelektualnych, a nie do dzieci zamkniętych w dojrzałych ciałach.

Niewiedza jest naturalnym stanem umysłu naukowca.

„Perspektywa kosmiczna pozwala nam uchwycić jedną myślą to, co ogromne, i to, co małe” – pisze Tyson pod koniec „Astrofizyki dla zabieganych”, a ja dodałabym jeszcze, że pozwala spojrzeć na siebie, istotę ludzką, jak na coś ogromnego i malutkiego zarazem. Dziedzina taka jak astrofizyka może wydawać się przeciętnemu człowiekowi kompletnie nieprzydatna. Może sądzić, że niczego nie zyska na jej poznawaniu, że lepiej zostawić ją wąskiemu gronu ekspertów. W rzeczywistości jednak to właśnie astrofizyka uczy odkrywania tego, co dokoła; zachwycania się tym i szanowania każdego skrawka codzienności. To prawda, w kontekście wielkości wszechświata my, ludzie, nie znaczymy więcej niż niewidoczny gołym okiem pyłek, ale jakiż piękny z nas pyłek!

ocena 9

Alicja Górska