chłopak, który bał się być samSZAŁ SAMOTNOŚCI, SZAŁ DESPERACJI
Podobno w USA do przestępstw z udziałem broni dochodzi w szkole statystycznie raz na tydzień. Najwięcej ofiar w strzelaninie, za którą odpowiadał student (Cho Seung-hui) odnotowano 16 kwietnia 2007 roku w mieście Blacksburg, gdzie zginęły 33 osoby, a kolejnych 25 zostało rannych. Następną statystycznie największą tragedią jest wydarzenie z zeszłej środy (14.02.2018). W miejscowości Parkland Nicolas Cruz wszedł do swojego byłego liceum i zastrzelił z karabinu 15 osób, a 17 ciężko ranił. O podobnym zdarzeniu pisze Marieke Nijkamp w książce „Chłopak, który bał się być sam”.

Krwistoczerwony grzbiet okładki, krwistoczerwona czcionka tytułu, krwistoczerwone tło z tyłu obwoluty, na którym widać cień ułożonej w pistolet dłoni – nic z tego nie mogło być przypadkiem. Chłopiec z frontu twarz ma niewyraźną, na pierwszy plan wysuwa się jego dłoń. Odbiorca nie widzi pełnego gestu, ale dzięki wcześniejszym podpowiedziom może się go domyślić. Oto nasz zamachowiec – kolega z klasy, rówieśnik ze szkoły, przypadkowy nastolatek. Wystarczy uchylić okładkę, by zajrzeć do jego głowy i poznać bliżej jego ofiary.

chłopak, który bał się być samTen dzień niczym nie różni się od innych pierwszych dni nowego semestru. Nie odstaje nawet zanadto od dowolnego przypadkowego dnia roku szkolnego. Lekcje, treningi, drugie śniadania i apel – wszystko wygląda dokładnie tak samo. Do czasu. Po przemówieniu pani dyrektor znudzeni uczniowie nie mogą stadnie opuścić auli, coś blokuje bowiem drzwi. Nagle na scenie pojawia się Tyler. Chłopak, o którym wszyscy zdążyli już zapomnieć, w ciągu kilku chwil sprawi, że już nigdy nie wyrzucą go z pamięci. O ile przeżyją.

Naprawdę niepozorny jest to utwór. Tytuł wywołuje smutek i współczucie, fotografia na okładce bez dokładnych oględzin tomu zwiastuje historię – być może miłosną – nastolatka, a niespełna 300 stron w połączeniu z tym wszystkim nie obiecuje skomplikowanego tematu. Tymczasem książka skrywa w sobie historię dotykającą istotnego, trudnego zjawiska społecznego, które zamiast znajdować się w odwrocie – dzięki licznym akcjom edukacyjnym i pogadankom z psychologami – wciąż eskaluje.

Trudno oderwać się od tej historii, choć wydaje się to prawdziwie okrutną reakcją. Czytelnik śledzi ją z oddaniem typowym dla literatury popularnej. W końcu młodzi bohaterowie, którzy jakby przy okazji przeżywają w „Chłopaku, który bał się być sam” miłosne dylematy i pierwsze poważne decyzje, są gotowymi do wypełnienia skorupami – niezwykle łatwo wejść w ich skórę. A to może przytłoczyć (choć akurat te najtrudniejsze emocje wypadają w powieści Nijkamp mało wiarygodnie, jakby sama autorka nie wiedziała, co właściwie postaci mogłyby czuć w podobnej sytuacji).

Wiesz, jak to jest, kiedy nie ma się nikogo?

„Chłopak, który bał się być sam” to właściwie przyczyny zamachów w szkołach w pigułce. Autorka porusza temat przemocy domowej, braku pomocy psychologicznej po utracie bliskiej osoby, zawody miłosne, homoseksualizm, rasizm, uprzedzenia, czy agresję w grupie rówieśniczej. Całość podbita zostaje dodatkowo okrutną ironią nazwy miejsca, w którym rozgrywa się akcja – Opportunity. Z angielskiego słowo to oznacza „możliwość”, „okazję” lub „szansę”, tymczasem odpowiedzialny za zamach protagonista właśnie na brak możliwości oraz otrzymania drugiej szansy zrzuca odpowiedzialność za rozgrywające się wydarzenia.

Przepraszam za te wszystkie kłótnie. Straciliśmy tyle czasu.

Morały płynące z tej sugestywnej opowieści są jednak nijakie. Autorka nie wykorzystała potencjału swojej historii, wkładając w usta i czyny bohaterów argumenty, jakoby nie dało się przewidzieć podobnych tragedii, ani im zapobiec. Trudno mi się z tym zgodzić. Nawet, jeżeli bowiem reakcja protagonisty okazała się ostatecznie skrajna, to już wcześniej wiele wskazywało na to, że desperacko potrzebuje pomocy. Co gorsza, to nawet nie tak, że nikt niebezpośrednich wołań chłopaka nie dostrzegł – ludzie po prostu je zignorowali, mimo powtarzających się tragedii przekonani, że oni są inni, nietykalni. Zresztą czy ludzie zwykle tak o sobie nie myślą? Że ich nie może spotkać nic z tego, co przekazują z wiadomościach? Rodzi się wtedy tylko pytanie, kogo te tragedie spotykają i spotykać mogą.

Dzięki prostemu przekazowi i aluzyjnej formie „Chłopak, który bał się być sam” ma szansę wywołać dyskusję tam, gdzie najbardziej jej potrzeba – wśród młodzieży. Nie chodzi tylko o pracę u podstaw, lecz o wyostrzanie młodych zmysłów na zachowania rówieśników, którzy w pewnym wieku przebywają przecież najchętniej wyłącznie w swoim gronie. W Polsce temat ten – na szczęście – nie jest tak wyraźny jak w Stanach Zjednoczonych, niemniej lepiej zapobiegać niż leczyć, prawda?

ocena 7

Za egzemplarz dziękuję: Feeria Young

Alicja Górska