detoksDLA FANÓW MOCNYCH WRAŻEŃ

„Wiesz, że Stare Polesie i Centrum to najbardziej niebezpieczne osiedla w Łodzi?” – pyta jeden z bohaterów „Detoksu” gdzieś na początku debiutanckiej powieści Krzysztofa Domaradzkiego. Właśnie to niepozorne zdanie przesunęło kryminał łodzianina w mojej czytelniczej kolejce. Tak, zgadliście, mieszkam(y) na Starym Polesiu.

Estetycznie „Detoks” nie wyróżnia się niczym szczególnym. Posunęłabym się nawet do stwierdzenia, że jego okładka jest nijaka i bezosobowa. Zdjęcie mężczyzny w płaszczu, krążącego pośród surowego miejskiego krajobrazu miało pewnie odsyłać do klimatów noir czy hardboiled, a brudne bordo tytułu wzbudzać niepokój, ale sztampowość tego projektu uczyniła z całości coś fałszywego. Literacki „Detoks” jest brudny, podczas gdy jego obwoluta tylko gra, tylko udaje ten brud i klimat.

detoksMartyna Bułecka, 24-letnia studentka, zostaje zgwałcona i zamordowana. Szczegóły zabójstwa są wyjątkowo makabryczne i tragedia szybko trafia na języki lokalnej społeczności. Do sprawy przydzieleni zostają najlepsi łódzcy śledczy, którzy od lat zajmują się najdziwniejszymi i najbardziej przerażającymi sprawami. Tym razem jednak ich doświadczenie, a właściwie jego konsekwencje, może okazać się przeszkodą w rozwiązaniu sprawy. Na miejscu zbrodni brakuje śladów, na jaw wychodzą kolejne tajemnice o ofierze, a policjanci pogrążeni w odmętach takich problemów, jak alkoholizm czy wypalone związki, pozwalają wodzić się światkowi przestępczemu za nosy. Czy antypatyczny i nadużywający alkoholu, ale posiadający pamięć absolutną Kawęcki po raz kolejny okaże się asem w rękawie wydziału?

Nie da się ukryć, że „Detoks” adresowany jest do ludzi o wyjątkowo mocnych nerwach. Autor nie szczędzi czytelnikowi obrzydliwości i deprawacji każdego rodzaju. Po przeczytaniu iluś tam książek z danego gatunku wydaje się, że pisarze niewieloma rzeczami są już w stanie odbiorców zaskoczyć. Zwykle korzystają bowiem z określonego arsenału, a w kreowaniu mroku stawiają pewne granice. Granice, których nikt nigdy nie skodyfikował, ale które można by postawić właśnie w oparciu o istniejące na rynku kryminały i thrillery. Domaradzki wyraźnie świadomie ignoruje ten „kodeks”, bez krępacji poszukując mroczniejszych, naznaczonych degrengoladą rozwiązań.

Niestety, tego przemyślenia i dopracowania nie widać już tak dobrze w kreacjach bohaterów. Ci miewają momenty, kiedy z płaskich szkiców stają się trójwymiarowymi postaciami, ale przez dominującą część powieści to jednak „tylko” ramy, schematy, cienie. Brakuje im niekiedy jasnych motywacji, charakterologicznego napędu. Niemniej byłabym niesprawiedliwa, gdybym nie dodała tutaj, że mimo tej niepełnej konstrukcji wciąż budzą zainteresowanie. Choć są bowiem tacy „niedokończeni”, dostrzega się w nich potencjał; ten pomysł autora, który po prostu nie rozwinął się (nie miał szansy?) jeszcze w pełni. Szczerze wierzę, że może się to wydarzyć w kolejnych tomach cyklu.

Uważał, że w życiu najważniejsze jest akumulowanie wspomnień. Bo to one, a nie charakter, decydują o tym, jakimi ludźmi jesteśmy. Określają nas i formują. Zwykle w bezkształtny zlepek pozornie niepasujących do siebie elementów, breję złożoną z setek tysięcy drobnych gestów, drgnień i odruchów. Ale czasami jesteśmy idealnie określeni. Spójni. W pełni świadomi tego, w co ewoluowaliśmy.

„Detoks” cechuje też sugestywny, bezkompromisowy język. Domaradzki jeńców nie bierze. Jego metafory są soczyste, a przekomarzania między uodpornionymi na okrucieństwo policjantami do bólu wulgarne (aż uszy więdną). To, co nie zostaje w kontekście świata przedstawionego doprecyzowane jako takie, wyłania się z reakcji bohaterów albo np. poziomu ich zaalarmowania. Nie zawsze potrzebne są dokładne opisy pożółkłych firanek i wypalonych od popiołu z tanich papierosów dziur w dywanie, by poczuć, że trafiliśmy z protagonistą w szemrane, pełne zagrożeń miejsce. Jednocześnie trzeba jednak zaznaczyć, że pisarz nie sili się na wyrównywanie zgnilizny detoksowego świata radosnymi promykami słońca. Świat jego powieści to bagno. Autor jest w swojej kreacji nieprzejednany, co może nie spodobać się zwłaszcza fanom Łodzi (mnie też momentami kłuło w serduszku).

Powieść urywa się nagle, zostawiając czytelnika z milionem pytań i wątpliwości. Czy jesteśmy – czytelnicy i bohaterowie – już blisko rozwiązania zagadki? A może opisane wydarzenia to jedynie preludium czegoś mroczniejszego? Nie wiem, ale to bardzo odświeżające towarzyszyć postaciom podczas rozwiązywania sprawy, którą w przyszłości nazywać będą najpewniej ich opus magnum, zamiast obserwować kilka czy kilkanaście zagadek, które ostatecznie okażą się błahe, proste i w nienaturalnie ekspresowym tempie rozwiązane. Choć ja oczywiście mam już swoje przewidywania, co do finału.

Alicja Górska