ZASKOCZEŃ CZAR
Trzeci tom „Błękitnokrwistych” pod tytułem „Objawienie” manifestuje swoją odmienność od pierwszej chwili. W innym tonie utrzymane zostały okładka i blurb, którego autor jakby nagle zapomniał, że należy podkreślać manhattański snobizm powieści. Już w materialnej części książka obiecywała więc sporą dawkę zaskoczeń, ale dopiero lektura zaserwowała mi naprawdę niespodziewane atrakcje.
Raz jeszcze miałam wrażenie, że to nie Schuyler, a Bliss powinna zostać uznaną za główną postać powieści. Dotyczące tę drugą wątki nie dość, że wydawały się bardziej ciekawe, to w dodatku bardziej skomplikowane i w tym skomplikowaniu z większa pieczołowitością dopracowane. A może to kwestia sekretu, który nie w pełni świadomie skrywa? Niejasność jej postaci intryguje i angażuje czytelnika, zachęcając go do dalszej poznawania fabuły. Nijaka Sky przegrywa więc jeszcze w przedbiegach. Jej problemy ograniczają się bowiem do romansowego dylematu i wiecznego naigrywania się losu, który pogrywa sobie z protagonistką jak chce.
Chciała mu wierzyć, ale siła jego woli, wciskająca się w jej umysł, nie pozwalała o sobie zapomnieć. Zrobił to, zupełnie jakby rzucił się na nią z nożem – nie fizycznym, ale nie mniej przez to ostrym.
„Objawienie” jest zdecydowanie bardziej mroczne od poprzednich części serii. Na jaw wychodzi coraz więcej faktów związanych z ulokowaniem historii w nurcie mitologicznym. Muszę przyznać, że Melissa de la Cruz zdecydowała się na bardzo ciekawą wariację interpretacji wybranego świata, którego potencjalność, gdy chodzi o kolejne wątki i ich różnorodność zdaje się niemal nieograniczona. Kolejny tom przynosi też nowe lokacje. To nie Stany Zjednoczone stanowią pępek wszechświata, lecz tajemnice skrywają nawet te z pozoru najspokojniejsze (wierząc popkulturze) miejsca na Ziemi.
Tak jak w poprzednich tomach i w „Objawieniu” fabuła zostaje dopełniona zapiskami z przeszłości, których treść niekoniecznie znana jest bohaterom. Tym razem wybór autorki padł na dokumenty z archiwum nagrań dźwiękowych repozytorium historycznego. Podrzucane przez de la Cruz tropy nie zawsze są jednak oczywiste i wprowadzają kolejną warstwę tajemnic oraz sekretów. W swym zapisie niezmiennie imitują dopięte do zasadniczej treści książki pisma. Tym razem zaprezentowane zostały w sposób przypominający druk z maszyny do pisania.
Lubił mówić, że nie pasuje nigdzie i dlatego pasuje wszędzie.
Tę odsłonę serii, jak do tej pory, czytało mi się najlżej i najprzyjemniej. Główną tego zasługą jest z pewnością znaczące zmniejszenie przywołań marek i metek, ale też bardziej dynamiczna akcja. Fabuła przyspieszyła wyraźnie, zostawiając niewiele miejsca na wytchnienie i zastanowienie (oraz dostrzeżenie niedoskonałości powieści). Co więcej – niektóre wątki, które w poprzednim tomie zapowiadały sztampowe rozwiązanie, okazały się tylko pozornie zwiastować nieoryginalne zakończenie. W rzeczywistości czeka na czytelnika sporo zaskoczeń.
Czytałam „Błękitnokrwistych” z rosnącym zainteresowaniem, jednak nie spodziewałam się tak dużego skoku jakościowego. „Stare” błędy w większości zostały zlikwidowane, chociaż piętnastoletni bohaterowie wciąż nadużywają alkoholu i prowadzą rozwiązły tryb życia. Pewien niesmak budzi niezmiennie niekomentowany przez postaci motyw kazirodczy, a główna bohaterka pozostaje mdła i niedopracowana. Niemniej przy tak wyraźnej konsekwencji pisarki w udoskonalaniu swojego cyklu, finalna część „Błękitnokrwistych” może powalić mnie na kolana. I na to po cichu liczę.