objawienieZASKOCZEŃ CZAR
Trzeci tom „Błękitnokrwistych” pod tytułem „Objawienie” manifestuje swoją odmienność od pierwszej chwili. W innym tonie utrzymane zostały okładka i blurb, którego autor jakby nagle zapomniał, że należy podkreślać manhattański snobizm powieści. Już w materialnej części książka obiecywała więc sporą dawkę zaskoczeń, ale dopiero lektura zaserwowała mi naprawdę niespodziewane atrakcje.

Tak, jak wspomniałam okładka „Objawienia” różni się od poprzednich tomów serii. Twarz pokazana z profilu nie jest już tak tajemnicza jak błękitne oczy czy wenecka maska. Wciąż jednak intryguje – zielenią oczu i niebieskim tatuażem na karku. Pod postacią znajduje się też wzgórze, które rozpozna każdy przeciętnie zorientowany w geografii świata człowiek – szczyt granitowej góry Corcovado w Rio de Janeiro oraz pomnik Jezusa Chrystusa. Najbardziej niepokojącą zmianą w grafice obwoluty jest jednak brak czerwieni. Do tej pory tytuł okładki spowijała mroczna mgła. Tym razem zniknęła, zostawiając po sobie pustkę, która jak na ironię zdaje się mówić o zagrożeniu i cierpieniu jeszcze bardziej intesywnych, niż do tej pory.objawienieSchuyler mieszka w domu Force’ów, co jest tak samo skomplikowane dla niej, jak i dla reszty lokatorów, a szczególnie dla Mimi i Jacka. Ta pierwsza pozostaje zazdrosna i pełna nienawiści, pomimo ocalenia przez młodą van Allenównę, zaś jej brat… Zakazany romans znajduje się w pełnym rozkwicie i pomimo nadziei otoczenia, nie wydaje się być tylko chwilową rozrywką. Tymczasem Komitet otrzymuje coraz bardziej niepokojące wieści z Brazylii. Lawrence jako Regis decyduje wybrać się tam osobiście. To, co wydarzy się w Rio zmieni świat bohaterów „Błękitnokrwistych” na zawsze.

Raz jeszcze miałam wrażenie, że to nie Schuyler, a Bliss powinna zostać uznaną za główną postać powieści. Dotyczące tę drugą wątki nie dość, że wydawały się bardziej ciekawe, to w dodatku bardziej skomplikowane i w tym skomplikowaniu z większa pieczołowitością dopracowane. A może to kwestia sekretu, który nie w pełni świadomie skrywa? Niejasność jej postaci intryguje i angażuje czytelnika, zachęcając go do dalszej poznawania fabuły. Nijaka Sky przegrywa więc jeszcze w przedbiegach. Jej problemy ograniczają się bowiem do romansowego dylematu i wiecznego naigrywania się losu, który pogrywa sobie z protagonistką jak chce.

Chciała mu wierzyć, ale siła jego woli, wciskająca się w jej umysł, nie pozwalała o sobie zapomnieć. Zrobił to, zupełnie jakby rzucił się na nią z nożem – nie fizycznym, ale nie mniej przez to ostrym.

„Objawienie” jest zdecydowanie bardziej mroczne od poprzednich części serii. Na jaw wychodzi coraz więcej faktów związanych z ulokowaniem historii w nurcie mitologicznym. Muszę przyznać, że Melissa de la Cruz zdecydowała się na bardzo ciekawą wariację interpretacji wybranego świata, którego potencjalność, gdy chodzi o kolejne wątki i ich różnorodność zdaje się niemal nieograniczona. Kolejny tom przynosi też nowe lokacje. To nie Stany Zjednoczone stanowią pępek wszechświata, lecz tajemnice skrywają nawet te z pozoru najspokojniejsze (wierząc popkulturze) miejsca na Ziemi.

Tak jak w poprzednich tomach i w „Objawieniu” fabuła zostaje dopełniona zapiskami z przeszłości, których treść niekoniecznie znana jest bohaterom. Tym razem wybór autorki padł na dokumenty z archiwum nagrań dźwiękowych repozytorium historycznego. Podrzucane przez de la Cruz tropy nie zawsze są jednak oczywiste i wprowadzają kolejną warstwę tajemnic oraz sekretów. W swym zapisie niezmiennie imitują dopięte do zasadniczej treści książki pisma. Tym razem zaprezentowane zostały w sposób przypominający druk z maszyny do pisania.

Lubił mówić, że nie pasuje nigdzie i dlatego pasuje wszędzie.

Tę odsłonę serii, jak do tej pory, czytało mi się najlżej i najprzyjemniej. Główną tego zasługą jest z pewnością znaczące zmniejszenie przywołań marek i metek, ale też bardziej dynamiczna akcja. Fabuła przyspieszyła wyraźnie, zostawiając niewiele miejsca na wytchnienie i zastanowienie (oraz dostrzeżenie niedoskonałości powieści). Co więcej – niektóre wątki, które w poprzednim tomie zapowiadały sztampowe rozwiązanie, okazały się tylko pozornie zwiastować nieoryginalne zakończenie. W rzeczywistości czeka na czytelnika sporo zaskoczeń.

Czytałam „Błękitnokrwistych” z rosnącym zainteresowaniem, jednak nie spodziewałam się tak dużego skoku jakościowego. „Stare” błędy w większości zostały zlikwidowane, chociaż piętnastoletni bohaterowie wciąż nadużywają alkoholu i prowadzą rozwiązły tryb życia. Pewien niesmak budzi niezmiennie niekomentowany przez postaci motyw kazirodczy, a główna bohaterka pozostaje mdła i niedopracowana. Niemniej przy tak wyraźnej konsekwencji pisarki w udoskonalaniu swojego cyklu, finalna część „Błękitnokrwistych” może powalić mnie na kolana. I na to po cichu liczę.

ocena 7

Alicja Górska