MELODIA ŚMIERCI
Śmierć przyjaciela, zwłaszcza doświadczana w młodym wieku, gdy porządek świata nie jest jeszcze tak oczywisty i w pełni akceptowalny, zmienia życie na zawsze. Wspomnienia wracają do nas w najmniej spodziewanych momentach. Czasami chodzi o nutę jakiejś starej piosenki, niekiedy o ulubiony jogurt na sklepowej półce, bywa też, że w tłumie wyłapie się fryzurę, buty, znoszoną kurtkę, specyficzną czapkę. I nie ma znaczenia, że upłynęły lata – serce i tak przyspiesza z nagłą nadzieją i pytaniem: „a może jednak?”. Jest jakiś nagły bieg, przepychanie się między ludźmi i ręka nie na tym ramieniu. Bohatera „Playlist for the dead” poznajemy jednak dopiero na początku żałobnej drogi, tuż po tym, jak jego przyjaciel popełnia samobójstwo, a on znajduje ciało.
Okładka powieści Michelle Falkoff nie jest jednak tak depresyjna jak można by się spodziewać. Przynajmniej nie przy pierwszym z nią spotkaniu. Czarny tytuł i konturowe twarze postaci spętanych słuchawkami może i wydają się tajemnicze, do czasu jednak, gdy dostrzeże się błękitne tło (co następuje niemal natychmiast). Niemniej im dłużej potencjalny czytelnik wpatruje się w tę okładkę, tym bardziej uderza go jej intrygująca melancholia i zagubienie. Zwłaszcza w duecie z hasłem „posłuchaj a zrozumiesz”. Czy dostrzegłabym ten tytuł pośród tysięcy innych na księgarskich półkach? Nie jestem pewna. Zainteresowanie nim przychodzi bowiem dopiero z czasem.
Sam znajduje się na najniższej gałęzi szkolnej popularności. Tak naprawdę ma tylko jednego przyjaciela, Haydena. Większość czasu spędzają na dyskusjach o komiksach czy graniu w internetowe gry. Wszystko zmienia się po felernej imprezie, na której dochodzi do przepychanki z udziałem chłopaków. Gdy Sam następnego ranka stara się dobudzić przyjaciela okazuje się, że ten nie żyje. Obok, na nocnym stoliku, znajduje się opróżnione opakowanie Valium, pusta butelka po wódce i playlista z podpisem: „Dla Sama – posłuchaj, a zrozumiesz”.
Faktycznie, przed każdym rozdziałem znajduje się tytuł i wykonawca jednego z utworów z pozostawionej przez Haydena listy. Chociaż autorka powieści nie daje wyraźnej instrukcji, sugestia wydaje się jasna – należy słuchać wymienionych kawałków w trakcie czytania kolejnych rozdziałów. Zamieszczanie w książkach playlisty nie jest zresztą niczym nowym. Ja sama wykorzystałam tę opcję w „Skazanych”, gdzie utwory stanowią odbicie przeżyć głównej bohaterki. Tutaj jednak, co już nosi znamiona pewnego nowatorstwa, autorka poszła o krok dalej i z listy utworów stworzyła zagadkę. Pytanie tylko, czy ostatecznie wykorzystała swój własny pomysł, bo z mojej perspektywy, w obliczu poznanego finału, wypadło to średnio.
Przez ostatnie kilka dni na zmianę za nim tęskniłem i nienawidziłem go, czułem się winny i zdruzgotany – właściwie nie wiedziałem, jak powinienem się czuć, oprócz tego, że jakoś inaczej.
Inną sprawą jest kwestia techniczna. Słuchanie utworów na YT (można tam znaleźć gotowe playlisty) ma swoje wady. Raz, że nie wszystkie utwory są dostępne w Polsce, co wyrywa nagle ze świata książki, zmuszając do szukania danego nagrania; dwa, że depresyjną całość zaburzają reklamy (to można jednak łatwo wyeliminować odpowiednim programem); trzy, że niektóre utwory trwają dłużej, niż czytanie rozdziału. To ostatnie ma jednak również swoje zalety, bo pozwala oddać się przemyśleniom, bardzo istotnym dla powieści.
Sama fabuła bazuje na typowym, niespiesznym odkrywaniu tajemnicy. Bohaterowie powoli, krok po kroku, fragmentami, relacjonują wydarzenia imprezy, która – jak twierdzą – stała się ostatecznym bodźcem dla Haydena, by popełnić samobójstwo. Chęć poznania tych wydarzeń, trzyma czytelnika przy lekturze. Nie można jednak powiedzieć, żeby coś tutaj zaskakiwało, a sama tajemnica okazała się niemożliwą do odgadnięcia przed jej zrelacjonowaniem przez bohaterów.
Wiele osób pragnie zniknąć. Może im się nawet wydawać, że tak się już stało. Ale ktoś zawsze je obserwuje.
„Playlist for the dead” ma jednak inną, dużo bardziej wartościową stronę, w której nie chodzi o piosenki, czy sekrety. Opowiada o złożoności samobójstwa i niemożliwości jego zrozumienia; o tym, że nie wszystko jest takim, jakim wydaje się na pierwszy rzut oka. Droga, którą przebywa bohater cierpiąc, słuchają muzyki, wspominając i zastanawiając się, czy przypadkiem nie zwariował jest studium przypadku umierania i radzenia sobie z umieraniem. Finał, który zostawia czytelnika nieco rozczarowanego i zagubionego, to doskonałe zobrazowanie poszukiwań powodów samobójstw, które mógłby wyjaśnić tylko ten, który tego dokonał. A to przecież niemożliwe. Zostajemy więc my, żyjący, pełni bezsilności i uczucia niesprawiedliwości, pogrążeni w chaosie, wściekli i niemożliwie stęsknieni. Jak Sam.
Powieść Michelle Falkoff jako tekst nie wyróżnia się niczym szczególnym. Suspens jest jasny, język niewyszukany, bohaterowie nieco zbyt przerysowani w swych stereotypach. Utwór nie zaskakuje ani trafnością uwag, ani bogactwem metafor, ani naturalnością świata przedstawionego. Jednak jako całość, jako koncept, wypada ponadprzeciętnie. Gdy przygotujecie się do tego doświadczenia właściwie – stworzycie playlistę, znajdziecie swoją głośność, która nie przerzuci Waszej uwagi na te świetne kawałki, a wydobędzie sens z powieści –, „Playlist for the dead” stanie się dla Was przeżyciem niezapomnianym. Głównie depresyjnym, smutnym i bolesnym, ale przez to prawdziwym i wzbogacającym.
Za egzemplarz dziękuję: Feeria Young