WARTOŚĆ CODZIENNOŚCI
Dotyka problemu inwigilacji przez organizacje państwowe, braku prywatności, nieskomplikowanego dostępu do wszelkiego rodzaju danych. Ale przede wszystkim skupia się na tym, co metafizyczne – wrażliwości, akceptacji i umiejętności czerpania z życia niezależnie od sytuacji.
Każdego dnia doświadczamy dziesiątek, jeżeli nie setek, emocji. Zachwycamy się, rozczulamy, radujemy czy kochamy; z drugiej strony: krzywimy się z niesmakiem, jesteśmy smutni albo wściekli. Jednak nawet te najgorsze z uczuć są istotne – bez nich te dobre pozbawione byłyby znaczenia. Aż dziw bierze, że nikt jeszcze nie postanowił zawłaszczyć sobie tej intensywności świata i pobierać za nią opłat. Ale… Ale gdyby tak się stało? Wszak, czy stare powiedzenie nie mówi, że wszystko w życiu ma swoją cenę?
Całą okładkę zajmuje twarz mężczyzny. Przystojnego, acz nie w typie amanta z romansów (swoją drogą nie jestem pewna, czy to nie sam autor po korekcie koloru oczu). Można by powiedzieć, że to taki przyjemny, przeciętny, typowy człowiek. Okładka graficznie rozdziera się na wysokości jego skroni, z prawej strony. Z rozdarcia wyziera tytuł powieści – „Rachunek” – oraz kod kreskowy. Czyżby więc chodziło o spłacanie zawartości ludzkich głów? A może o jakieś urojenia?
„Rachunek” przybliża historię około trzydziestoletniego mężczyzny, który wiedzie proste, acz dla niego zadowalające życie. Mieszka w kawalerce; nie udziela się specjalnie towarzysko, ale ma z kim spędzić wolny wieczór; pracuje w wypożyczalni filmów, gdzie nie wymaga się od niego zbyt wiele i nie narzuca nań nadmiaru obowiązków. Pewnego dnia w tę idyllę spokoju wkracza zawiadomienie od firmy W.R.D., która prosi o spłatę w wysokości 5 700 000 koron. Początkowo mężczyzna ignoruje tę korespondencję, sądząc, że zaszła jakaś pomyłka. Jednak, gdy na ulicach przestaje się mówić o czymkolwiek innym, a kolejne listy zwiększają kwotę o odsetki, postanawia skontaktować się z tajemniczym przedsiębiorstwem. Jak się wkrótce okazuje rachunek nie jest pomyłką i dotyczy opłat za… dotychczasowe życie.
Napis na okładce sugeruje, że „Rachunek” to powieść w kafkowskim stylu. I może coś w tym jest, ale wyłącznie przez kilka pierwszych stron. Faktycznie na początku ma się bowiem wrażenie, że proza Jonasa Karlssona to takie przepisanie „Procesu”. Jednak im dalej w las, tym dalej do austro-węgierskiego pisarza. W „Rachunku” akcent położony jest w zdecydowanie odmiennym miejscu. Nie chodzi o jednostkę, która pozbawiona wiedzy na temat tego, co się dzieje, samoistnie wtłacza się w niejasne tryby; o człowieka, który przejmuje prawdę o sobie od innych; a o wartość codzienności, każdej z chwil i wrażeń oraz względnej wyceny szczęścia.
Od czasu do czasu potrafiła uśmiechnąć się całą twarzą i spojrzeć na mnie, jakby widziała mnie na wskroś i zobaczyła kogoś więcej niż zwyczajnego, codziennego mnie. Czasami, gdy leżeliśmy w łóżku, wodziła palcem po mojej twarzy. Od nasady włosów, przez czoło, grzbiet nosa, brodę i w dół do klatki piersiowej. Jak na filmie.
Wydawać by się mogło, że największy rachunek za życie otrzymałyby gwiazdy estrady czy sportu, politycy i biznesmeni, którym się poszczęściło – wszyscy bogaci i znani. Tymczasem, jak próbuje przekazać to autor, szczęście nie ma uniwersalnych wskazań wartości. Nie istnieje tabela, w której wygrana w lotka opiewałaby na tyle, a zdany egzamin na tyle. Wszystko zależy od człowieka. Być może dla kogoś odnalezienie wspominanego z dzieciństwa smaku byłoby dużo intensywniejszym doznaniem niż np. otrzymanie nowego samochodu. Żyć znaczy czuć i doświadczać. Nieistotnym jest, czy dzieje się to w klitce zwanej mieszkaniem, czy w apartamencie na Teneryfie czy w sercu amazońskiej dżungli. Jesteś/jesteśmy więc czujesz/czujemy.
Za sprawą Maud, telefonicznej konsultantki reprezentującej firmę W.R.D. zarówno bohater, jak i czytelnicy mają szansę przewartościować swoje życie i spojrzeć na nie pod innym kątem. To niemal pośredni coaching, ale nienachalny i bardzo odległy od podręczników, których autorzy powtarzają bezpośrednio do odbiorcy, że może wszystko (wystarczy, że tego zapragnie). Dzięki kreacji tej postaci, pomimo nieszczególnej obszerności tekstu, ma się wrażenie, że trwało się w świecie „Rachunku” znacznie dłużej niż w rzeczywistości.
Tak samo, jak nie chcemy cały czas jeść słodyczy… nie chcemy też unikać niepowodzeń. W gruncie rzeczy musi istnieć pewien opór, żebyśmy umieli cieszyć się małymi rzeczami.
Jonas Karlsson operuje lekkim, prostym i niemal informacyjnym językiem. Nie narzuca wrażeń, a stwarza okazje do ich samodzielnego wykreowania. Mówi o zachwycie codziennym dniem, ale nie przybliża tego dnia. Świat staje się piękny poprzez bohatera. Czytelnik śledząc jego reakcje, próbuje przełożyć je na siebie i stworzyć własne obrazy, które byłyby w stanie wprowadzić go w podobny jak główną postać nastrój. Absurdalność fabuły i jej surrealizm nie dają się dostrzec, ponieważ od pierwszej strony nie odbiera się powieści w sposób dosłowny a raczej symboliczny. Osobiście uwielbiam zabiegi tego typu.
„Rachunek” oferuje znacznie więcej przeżyć niż mogłabym zawrzeć to w recenzji, bez streszczania tegoż króciutkiego, niespełna dwustustronicowego utworu. Dotyka problemu inwigilacji przez organizacje państwowe, braku prywatności, nieskomplikowanego dostępu do wszelkiego rodzaju danych. Ale przede wszystkim skupia się na tym, co metafizyczne – wrażliwości, akceptacji i umiejętności czerpania z życia niezależnie od sytuacji. Jeżeli przeczytacie „Rachunek” uważnie i z namysłem, to gwarantuję, że spojrzycie na swoje życie zupełnie inaczej.
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Znak Literanova.