„CZASAMI NAJTRUDNIEJSZE HISTORIE POTRZEBUJĄ NAJMNIEJ SŁÓW”
Autorka zadaje pytania o wolę istnienia i jego celowość, o to jak daleko jesteśmy w stanie się posunąć, by przetrwać i o to, czy w obliczu śmiertelnego zagrożenia, wciąż będziemy pamiętać o nieskodyfikowanych (skodyfikowanych także) zasadach – moralności, współdziałaniu, funkcjonowaniu dla większego, a nie tylko egoistycznego, dobra.
Odkąd pamiętam we wiodącej piątce moich niemożliwych do spełnienia życzeń, znajdowało się hasło: dłuższa doba. Nigdy jednak tak naprawdę nie zastanawiałam się, co takie rozciągnięcie czasu mogłoby za sobą przynieść; nie patrzyłam na to z perspektywy naukowej. Po prostu – chciałam ze wszystkim nadążać. Po przeczytaniu „Wieku cudów” Karen Thomspon Walker z rozczuleniem myślę o obecnych dwudziestu czterech godzinach i już nigdy, przenigdy nie zażyczę sobie, by się wydłużyła (bo a nuż jeszcze by się spełniło).
Na okładce tej powieści sporo się dzieje. Po pierwsze, „właściwe” ułożenie grafiki to pozycja pionowa, co względem tradycyjnie wypisanego tytułu już powoduje pewien chaos postrzegania. Po drugie, zaćmienie słońca z jednej strony i różowawe niebo z drugiej, tak, jakby istniały dwa źródła światła. I jeszcze wiatr targający fryzurą postaci z obwoluty w dość widowiskowy i nietypowy sposób, dodatkowo z niezwykłego punktu widzenia. Całość jest jasna, jakby nieco zamglona albo wyblakła. Ma w sobie coś melancholijnego, smutnego, ale i w pewien sposób niepokojącego. Jak się okazuje po rozpoczęciu lektury nie są to wrażenie obecne jedynie w warstwie wizualnej książki.
Julia ma jedenaście lat, gdy ludzi paraliżuje informacja o dramatycznej zmianie świata, jaki znają. Ziemia zwalnia, jej obrót wokół własnej osi z niewiadomych przyczyn traci na prędkości. Nie wiadomo, czy to stan przejściowy; czy będzie się pogłębiał; czy w końcu się zatrzyma. Nie wiadomo, jakie przyniesie to skutki dla ludzkości. W ogóle wiadomo niewiele rzeczy. Tymczasem nastolatka przeżywa także inne zmiany świata, mniejszego, bo swojego. Dorastając w nowej rzeczywistości dosadniej uświadamia sobie stare prawdy o wartości rodziny, odmienności, przebaczaniu, zdradzie i miłości. Ale czy cokolwiek ma znaczenie w obliczu niepewności o istnienie jutra?
W życiu trzeba zrobić tylko jedno: umrzeć…. Wszystko inne to kwestia wyboru.
„Wiek cudów” łączy w sobie najwartościowsze cechy young adult, science fiction i szerzej – literatury współczesnej. Z jednej strony przywołuje nieprawdopodobny, choć z naukowego punktu widzenia możliwy, scenariusz. Z drugiej zaś bardzo dużo uwagi poświęca ludzkiej naturze i emocjonalności w pełnym przekroju wiekowym. Nie mam wątpliwości, że główną bohaterką tej powieści jest Julia, jednak dla mnie to jedynie nośnik pewnych uniwersalnych odczuć, swoisty rodzaj everymana i bezwzględny obserwator zdarzeń i przemian.
Autorka zadaje pytania o wolę istnienia i jego celowość, o to jak daleko jesteśmy w stanie się posunąć, by przetrwać i o to, czy w obliczu śmiertelnego zagrożenia, wciąż będziemy pamiętać o nieskodyfikowanych (skodyfikowanych także) zasadach – moralności, współdziałaniu, funkcjonowaniu dla większego, a nie tylko egoistycznego, dobra. Czy w chwili wątpliwości, co do stałości świata postanowimy nagle rzucić wszystko i pozbędziemy się zahamowań, czy pozostaniemy pierwotnymi, samoograniczającymi się nami?
Poza tym Walker kreuje bardzo realny świat, w którego istnienie wierzy się od pierwszej do ostatniej strony. Być może nie mam tak dużej wiedzy na temat fizyki, by dostrzec elementy sprzeczne z dotychczasowymi osiągnięciami nauki, a być może nie o kwestię prawdopodobności przywołanych faktów tu chodzi. Zmianę świata czytelnik obserwuje bowiem z perspektywy dziecka, dziewczynki, dla której słowa mądrych głów nie mają większego znaczenia. Liczy się to, co widzi, a wiele z tego, co dostrzega zwyczajnie nie rozumie lub rozumie jedynie pobieżnie. Chodzi tu zwłaszcza o skomplikowane relacje między społeczne i rodzinne. Z tego powodu „Wiek cudów” sprawdza się zarówno jako literatura dla młodzieży (do której, gdyby czytelnik nastoletni zechciał, mógłby powrócić po latach i odkryć nowe wątki i zależności), jak i dorosłych.
O ile słodsze byłoby życie, gdyby wszystko działo się w odwrotnej kolejności, gdyby po dziesięcioleciach rozczarowań można było w końcu osiągnąć wiek, w którym człowiek nie przyznaje się do żadnej porażki, kiedy wszystko jest możliwe.
Tym, co zachwyca szczególnie jest język autorki i jej nieprzeciętna umiejętność do prostych, acz wartościowych znaczeniowo zdań. To ogromna umiejętność w jednej linijce (a czasami nawet nie) tekstu skumulować taki ładunek przesłań i skojarzeń, że czytelnik chętnie zatrzymuje się, by poświęcić im chwilę rozmyślań. Intrygującą atmosferę wprowadza również forma narracji w czasie przeszłym, ale nieustannie odwołująca się do przyszłości, np. wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, mieliśmy się dowiedzieć, zrozumieliśmy to później; które sprawiają, że powieść czyta się z wyczekiwaniem rozwoju akcji w każdym kolejnym akapicie. To wielka, niemal metafizyczna tajemnica, od której trudno się oderwać. Zaspokaja jednocześnie wymagania intelektualne, jak i rozrywkowe, a to naprawdę rzadkie.
To, co niewyobrażalne, zostało wyobrażone, a to co, nie do pomyślenia – pomyślane.
„Wiek cudów” to starannie przemyślana i dopracowana powieść, w której napięcie akcji odczuwa się w środku, w sobie, a nie poprzez nieustającą dynamikę. Wydarzenia z kolejnych rozdziałów zaskakują tak samo czytelnika, jak i bohaterów, ale nie jest to zaskoczenie blockbusterowe, a bardzo życiowe przejęcie. Z ogromną przyjemnością dowiedziałabym się, jak potoczyły się dalej losy Julii, jej rodziny i w ogóle świata, który nagle zwolnił. Nowe porządki polityczne i wtłoczenie znanych mechanizmów odrzucenia w społeczność po niespodziewanej transformacji doby to coś, o czym nigdy nie pomyślałabym w pierwszej kolejności, ale po lekturze wydają się oczywiste. I to właśnie jest magia literatury – jej umiejętność zmiany naszego postrzegania. Prościej? Po prostu biegnijcie do najbliższej księgarni.
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Znak Literanova.