ZAAKCEPTOWAĆ PRZESZŁOŚĆ
Czy można nie żyć za życia? Nie pozwalać sobie na szczęście, nie chcieć szczęścia; przyjmować, że „było, minęło, już się nie zdarzy” i trwać, wyglądając kostuchy? Na ile determinuje nas historia, a na ile zmuszamy ją by nas determinowała? Czy potrzebnie wykłócamy się o przeszłość, w której nas nie było? Której nierzadko w ogóle nie znamy? A może można być (lub nie być) sobą tu i teraz, bez bagażu pokoleń?
„Sońka” Ignacego Karpowicza to utwór wizualnie bardzo niepozorny. Nie straszy czytelnika tysiącem stron; nie manipuluje jego wzrokiem, lśniąc od jakichś soczystych i psychologicznie poprawnych barw. Zawierająca intensywny w odbiorze tekst książeczka jest niewielka, niezbyt obszerna, szaro-bura. I być może, gdyby nie nazwisko autora tudzież nominacja do Nike, nikt by na tę nieśmiałą powieść w ogóle nie spojrzał. A byłoby szkoda, bardzo szkoda.
Tytułowa Sońka to starowinka mieszkająca „na końcu niczego, w Królowym Stojle nieopodal metropolitalnej Słuczanki”. Stoją tutaj cztery domy, a kobieta za współlokatorów ma starego psa Borbus (Dwunasta Ostatnia), starego kota Jozika (Pasterza Myszy) i starą krowę Mućkę. Pewnego dnia w ten stary świat na krańcach rzeczywistości wkracza Igor Grycowski, czterdziestoletni reżyser teatralny z Warszawy, którego mercedes odmówił posłuszeństwa. Kiedy Sońka go spostrzega, od razu wie, że to na niego tak długo czekała. To on ma stać się jej powiernikiem i usłyszeć historię jej życia-nie życia.
Najnowsza powieść Karpowicza zaczyna się jak baśń (dawno, dawno temu), by w trakcie transformować naprzemiennie w tragiczny romans, dramat czy swego rodzaju świadectwo. Ale to tylko kropla różnorodności „Sońki”. Z jednej strony bowiem historia starowinki wzrusza, z drugiej nieco oburza. Budzi współczucie, ale też chwilami – raczej jednak za sprawą ironicznych wtrętów – potrafi zmusić do uśmiechu. Do pewnego momentu traktuje się powieść Karpowicza całkiem serio, a później wyłania się z niej kampowe podejście, które ostatecznie również staje pod znakiem zapytania i ściera się o miejsce na podium w konkursie na „właściwy odbiór” z kiczem.
Także pytanie, czy jakaś Sońka istnieje bądź istniała (zarówno w tej „pierwotnej rzeczywistości” powieści, jak i „naszej rzeczywistości”), pozostaje otwarte. Pewnym jest jednak, że istnieć by nie mogła bez spotkania z Igorem-Ignacym, który nie tyle wysłuchał jej historii, co dokonał jej przepisania i przełożenia. To wielokrotne przepisywanie jest zresztą jednym z najciekawszych aspektów powieści Karpowicza – bohater przekłada opowieść Sońki na język polski, na „swój” język, na literaturę i wreszcie na język teatru. Na każdym z tych etapów dokonuje edycji i poprawek. To pierwszy sygnał tego, co wydaje się stanowić główny problem powieści – poddawana nieskończonym przekształceniom historia, która w finalnym punkcie może nie mieć już w sobie tego, co było jej cechą rozpoznawczą na samym początku.
Nie ważyło wiele, tylko że to, co ważne, nie waży wiele, zupełnie jak to, co nieważne – dlatego tak łatwo pomylić jedno z drugim, poplątać i się zagubić.
Sądzę, że zasadniczym przesłaniem „Sońki” jest przede wszystkim apel, by zostawić historię w przeszłości. By ją zaakceptować w pełnej rozpiętości traumatyczności i niemożliwości przyswojenia; odprowadzić ją na drugą stronę i pozwolić zaznać nieco spoczynku. Nie chodzi o to, by o przeszłości, tradycji czy historii w ogóle nie rozmawiać – zmarłych też przecież wspominamy – ale, by nie próbować jej ożywiać, rozdrapywać i pośmiertnie rozrywać na części pierwsze. Karpowicz, moim zdaniem, zdecydowanie krytykuje współczesne tendencje Polaków do poświęcania większej uwagi przeszłości, niż teraźniejszości czy przyszłości, a jednocześnie podkopuje nieco mity naszych narodowych tradycji.
W sferze językowej – tak, jak formalnej – dochodzi do niecodziennych splotów kontrastów i różnorodności. Liryzm i symbolizm łączą się z wypowiedziami potocznymi i nasączonymi sarkastyczno-ironicznym jadem wtrętami, nierzadko odnoszącymi się do mechanizmów współczesnego konsumpcjonizmu. Patos podgryza emocjonalny chłód, by ten za chwilę mu się odgryzł i górował nad przerośniętym rywalem. W przetwarzanej historii Sońki mimo wszystko wciąż pozostaje coś z jej ducha. I chociaż wiemy, że niewykształcona kobieta wielu słów czy porównań by nie użyła, to pojawiają się w jej opowieści fragmenty, gdzie nie zasób słownictwa albo brak płynności jest sugeruje jej emocjonalny stosunek, a mikroluki czy czasowe przeskoki (zresztą historia Sońki nie zawsze prezentowana jest chronologicznie).
Nie słychać, jak ludzie myślą o sobie. Jak w myślach ratują ukochanych. Jak przychylają im nieba, sobie skąpiąc powietrza.
Zamknięcie „Sońki” nie zamyka czytelniczej interpretacji. Na długo po zakończeniu lektury wciąż biją się w głowie pytania o to, czy Karpowicz stworzył powieść wzruszającą, kiczowatą czy kampową; czy Sońka istniała, czy stanowiła takie samo przetworzenie jak Borbus czy Jozik; czy Kadisz w finalnej części historii, to rodzaj ironicznego poczucia humoru, czy wbrew ogólnym tendencjom do zbiorów pustych, coś najprawdziwszego i najpoważniejszego. Niezależnie od „właściwej” interpretacji jestem zachwycona.
Za ebooka dziękuję virtualo.pl Masz ochotę na epub lub mobi? Kliknij TUTAJ!