DZIKOŚĆ MRUCZKÓW
Kocham koty. Te małe i te duże, te domowe i dzikie. W chwilach leniwego odpoczynku przyglądam się im uważnie. Śledzę delikatne drgania wibrysów, strzyżenie uszami i zuchwałe próby polowania na muchy. Nieszybko pojęłam, że machanie ogonem to nie zawsze złość, a oczy „kota ze Shreka” niekoniecznie oznaczają przyjazne usposobienie. Podobnie czyniła (obserwowała) z pewnością Erin Hunter.
Chociaż hasła z okładki – „Jest równie dobra, co Harry Potter czy Władca Pierścieni” – okazują się dość przesadzone, to „Ucieczka w dzicz” już od pierwszych stron zwiastuje niezapomnianą lekturę. W dużej mierze ze względu na konsekwentną kreację kociego świata, na który składają się charakterystyczne gesty i przyzwyczajenia, specyficzna hierarchia oraz rezygnacja z ludzkich odruchów. Ale nie tylko. To forma współczesnej baśni, w której magia nie stanowi dodatku, a integralną część świata. Co więcej, jest to świat wyłącznie zwierzęcy. Ludzcy wybrańcy? Nie istnieją.
Autorka pochyliła się nad niewielkim skrawkiem ziemi i uczyniła z niego rozległą krainę. Miejsce akcji to najprawdopodobniej las położony w pobliżu niewielkiej wioski lub przedmieść – tak sugerowałaby dołączona do powieści mapka – który dla człowieka mógłby okazać się klaustrofobiczny, ale dla zwierzęcych bohaterów jest więcej, niż rozległy. „Ucieczka w dzicz”, chociaż niebezpośrednio, zachęca do rozejrzenia się po własnej okolicy i podjęcia próby spojrzenia na nią z innej perspektywy. Magia jest wokół nas – zdaje się mówić autorka – trzeba ją jedynie dostrzec.
W każdym obecnie żyjącym kocie pozostały ślady wszystkich wielkich kotów. Nie bylibyśmy nocnymi myśliwymi bez naszych przodków z Klanu Tygrysa, a nasza miłość do ciepła słońca pochodzi od Klanu Lwa.
„Ucieczka w dzicz” to zdecydowanie lektura dla nieco młodszego czytelnika, co nie oznacza, że starsza młodzież i dorośli uznają ją za nieciekawą czy zbyt infantylną. Akcja toczy się wartko, ani na chwilę nie zwalniając oraz oferuje znacznie więcej, niż wyłącznie dynamiczną historię. Największym atutem tytułu jest bowiem wykorzystanie typowych kocich zachowań oraz związanych z nimi przesądów czy powiedzeń do stworzenia wiarygodnego, żywego i niekiedy niezwykle zabawnego świata. Koty „dzielą się językami” (liżą siebie nawzajem), a ich przywódcy po spędzeniu nocy w pobliżu magicznego, świecącego kamienia, naprawdę posiadają dziewięć żyć. Przez pierwszą połowę książki nie mogłam nadziwić się zebranemu przez autorkę materiałowi i jego trafności. Kolejne opisywane zachowania witałam wewnętrznym zachwytem i rozczuleniem.
Historia spisana jest prostym, niewyszukanym językiem. Jak na mój gust momentami zbyt prostym. Brakuje jej bardziej plastycznej opisowości oraz bardziej charakterystycznych dla kotów określeń. Bohaterowie, co prawda w dialogach raczej „mruczą”, niż „mówią”, ale zdarza im się również „szeptać”, a to już mi do kotów nieszczególnie pasuje. Młodszy czytelnik powinien być jednak zadowolony z nieskomplikowania językowego. Mniej zadowoleni odbiorcy – bez względu na wiek – będą jednak z pewnością z imion postaci. Nie dość, że te cechuje plemienny wpływ (Ognista Łapa, Żółty Kieł, Błękitna Gwiazda), który ignoruje podział płciowy – nierzadko nie wiadomo, czy to kot czy kotka skrywa się pod danym tytułem – to niektórzy bohaterowie zmieniają imiona w trakcie rozwoju akcji. Co gorsza, niektórzy więcej niż raz. Śledząc mechanizm nadawania nowych imion, wyrokuję, że główny bohater jeszcze swoich przemian w tej sferze nie zakończył.
Powieść Erin Hunter z pewnością różni się od większości z wydawanych ostatnio dla dzieci i młodzieży tytułów. Nie balansuje na targetowej krawędzi, więc bez obawy można czytać ją na dobranoc nawet kilkulatkom. To jednak nie jedyny z elementów zaskoczenia, jaki serwuje seria. Pod pseudonimem Erin Hunter skrywa się nie jedna autorka, a aż szóstka autorów (Kate Cary, Cherith Baldry, Gillian Philip, Inbali Iserles, Tui Sutherland, Victoria Holmes), z których każdy miał inne zadanie podczas tworzenia kolejnych części. Książka została wydana w Stanach Zjednoczonych w 2003 roku. Od tego czasu ukazała się już bardzo liczna, wielotomowa saga kocich przygód. Jest tak obszerna i podziałowo skomplikowana, że zainteresowanych odsyłam do odszukania informacji na ten temat na anglojęzycznej wersji Wikipedii (nie chciałabym niczego pokręcić). Ciekawe, czy „Ucieczka w dzicz” okaże się w Polsce jednorazową wydawniczą przygodą, czy wkrótce wszystkie dzieciaki będą prześcigały się w czytaniu. Trzymam kciuki za drugą wersję wydarzeń.
Za egzemplarz dziękujemy: Nowa Baśń