balerinaCEL UŚWIĘCA ŚRODKI?
By marzenia się spełniły, wystarczy w nie mocno uwierzyć. No wiecie, zacisnąć kciuki oraz zęby i wziąć się za wizualizację. Nieważne są predyspozycje, wiedza, doświadczenie. Odpowiednio silne pragnienie osiągnięcia czegoś to podstawa, która inne sposoby dążenia do spełnienia marzeń z miejsca dyskwalifikuje. A przynajmniej podobny obraz drogi do celu przedstawiają takie animacje, jak „Balerina”.

Felicja i Wiktor mają po 11 lat i mieszkają w bretońskim domu dziecka. Dnie spędzają głównie na marzeniach o – odpowiednio – balecie i karierze naukowca oraz na kombinowaniu, jak z miejsca pobytu zwiać. Ucieczkę planują do nieprzypadkowego miejsca – Paryża. Stolica Francji ma być dla obojga pierwszym przystankiem na drodze do światowego sukcesu. Wkrótce po przybyciu do miasta miłości, los daje Felicji i Wiktorowi szansę. Dziewczynka, dzięki oszustwu, trafia do klasy baletmistrza Opery Paryskiej, z kolei chłopiec dostaje pracę u boku samego Gustava Eiffela. Czy wykorzystają te przypadkowe dary?balerina

W świat „Baleriny” widz zostaje wrzucony bez przydługich wstępów. Szkic historii zarysowuje się szybko i bardzo klarownie, tak samo jak osobowości i cele bohaterów. Na pierwszy zwrot akcji nie trzeba długo czekać. Wystarczą dwa zdania i wiemy już wszystko – protagoniści w swoim bretońskim przytułku nie mogą liczyć na zrozumienie. Ich opiekunowie, bezwzględni racjonaliści, nie wspierają ich w błądzeniu z głową w chmurach. Lepiej zrezygnować już teraz, niż później cierpieć – przekazują. Ale dzieciaki wiedzą lepiej.

Tutaj pojawia się mój pierwszy i główny zarzut dla tej historii. „Balerina” jako produkcja dla dzieci jest opowieścią pełną nie tyle fałszywych, co nieprzemyślanych idei. Podejścia, którego jednowymiarowości młody widz nie jest w stanie dostrzec. Autorzy gloryfikują marzycielstwo i podążanie własną drogą, uznając je za ważniejsze niż ciężka praca. Ma to oczywiście pewne podstawy w prawdzie codzienności, bowiem to pasja przeważa szalę, gdy technika lub wiedza okazują się na tym samym poziomie, ale co z pokorą i pewnego rodzaju etyką?

Napięcie fabularne „Baleriny” opiera się na kontrze między niedoskonałą (acz szkolącą się z czasem) główną bohaterką, dla której taniec to po prostu życie oraz perfekcyjną technicznie (lecz pozbawioną emocji) antagonistką. W tle jest gdzieś jakaś klasa, jakieś wieloletnie historie pełnych wyrzeczeń treningów, jakieś pragnienia i odhaczanie kolejnych punktów na drodze do celu, ale w tej historii liczą się tak naprawdę tylko zwycięzcy. Zwycięzcy, dodajmy, którzy wdarli się na szczyt bocznymi drzwiami. Zarówno Felicja bowiem, jak i bajkowy czarny charakter Kamila nie przeszły typowej ścieżki do Opery Paryskiej, a po prostu pojawiły się znikąd i zrujnowały sny innych amatorek tańca. Niestety, geniusze to zawsze inna liga, a poza tym bajka to bajka, więc kto zastanawiałby się nad wiarygodnością opowieści w realnym życiu.

Drugą sprawą jest brzęczący wciąż z tyłu głowy morał – po trupach do celu. Felicja z powodu antypatii do Kamili bez mrugnięcia okiem ukrywa przed nią fakt otrzymania listu zapraszającego do udziału w zajęciach tanecznych i udaje się na nie sama; Kamila bez wahania atakuje Felicję fizycznie oraz psychicznie, a matka Kamili… jest gotowa zabić dwójkę sierot kluczem francuskim (sic!), byle jej córka wystąpiła w przedstawieniu. Żaden z bohaterów nie ponosi tak naprawdę kary za swoje postępowanie. Ba! Zamiast konsekwencji jest nagroda – kolejna szansa, a potem jeszcze jedna i jeszcze…

Sporo do życzenia pozostawia też sposób, w jaki prowadzona jest akcja. Schematyczna fabuła według twórców nie wymagała najwyraźniej sensownego umotywowania kolejnych wątków, więc jak coś ma się wydarzyć, to… po prostu się dzieje. Wszelkie powody, dla których coś ma miejsce widz musi sobie dopowiedzieć w głowie na podstawie wcześniejszych seansów. Klisz „do dopowiedzenia” jest tu zresztą sporo i większość wcale nie pochodzi z bajek dla dzieci, a z filmów dla dorosłych, jak „Dirty Dancing”, „W rytmie hip-hopu”, „Krwawy sport” czy „Karate Kid”. Ostatecznie wiele zwrotów akcji wypada śmiesznie i mało sensownie, co odbija się także na dialogach. Reakcje bohaterów wydają się przesadzone, a momentami wręcz agresywne. Kamila rzucająca „jesteś nikim!” czy Wiktor mówiący „jesteś żałosna!” brzmią po prostu przerażająco.

Przy tych wszystkich wadach i wątpliwościach trudno jednak odmówić „Balerinie” cudownie naiwnego uroku. XIX-wieczny Paryż jest w tej animacji nie tylko dynamiczny i pełen obietnic, ale też zwyczajnie przyjazny – pełen pastelowych, żywych barw i rumianych twarzy. Fascynują kontrowane ze sobą brudny świat maszyn, technologii i biedoty oraz arystokratyczny przepych opery i niewinność śnieżnobiałych strojów młodych adeptek tańca. Całości dopełnia współczesna, rytmiczna muzyka, nierzadko znana i z pierwszych miejsc list przebojów. Wzruszające ballady pojawiają się w tak dobranych momentach, by niełatwo było opędzić się od wzruszenia. Fakt, jest ckliwie i to chwilami w sposób raczej tandetny, ale ja dałam się złapać w tę pułapkę z pewną przyjemnością.

„Balerina” wzbudziła we mnie skrajne emocje. Z jednej strony dałam się porwać jej wizualnemu urokowi i prostej historii. Przez chwilę byłam nawet skłonna uwierzyć, że wszystko jest możliwe; że wystarczy tylko bardzo chcieć. A potem pojawiły się problemy z jednowymiarowymi bohaterami, niedopowiedzeniami, moralnymi wątpliwościami i bardzo niebezpiecznym przesłaniem, że w drodze na szczyt wszystkie chwyty są dozwolone. Jeżeli proponować dzieciom taki seans, to tylko w towarzystwie mądrych dorosłych, którzy umiejętnie skomentują i wytłumaczą co bardziej niepewne fragmenty.

Tekst ukazał się w: „Ińskie Point” numer 5/2017

Alicja Górska