zrodlo2TAJEMNICE, TAJEMNICE WSZĘDZIE
„To był maj, pachniała Saska Kępa…” śpiewała Maryla Rodowicz z pewnością nie mając na myśli dnia przeczytania przeze mnie „Rodu” J.D. Horna, ale właśnie w maju tego (2015) roku powieść wydana nakładem wydawnictwa Feeria wpadła w moje ręce. Wciągnęła mnie w wir szalonych wydarzeń, kazała wątpić w intencje niemal każdego bohatera i nie puściła aż do ostatniej strony. Na „Źródło” czekałam z utęsknieniem. Drugi tom serii okazał się jednak zupełnie inny od pierwszego.

Monochromatyczna okładka „Źródła” jest bardzo podobna do tej „Rodu”. Poprzednio widniała na niej dziewczyna o zdecydowanie niebezpiecznym spojrzeniu. Tym razem ta wygląda już jak dorosła kobieta i rozgląda się wokół niespokojnie. Wyraźnie oczekuje niebezpieczeństwa. Za nią rozciąga się długa po horyzont droga. Najpewniej bohaterka powieści będzie musiała wybierać; działać pod presją – pomyślałam, gdy zobaczyłam książkę po raz pierwszy. Skrzyżowane na brzuchu dłonie włączyły jednak sygnał błędnej odpowiedzi. Najwyraźniej akcja zasadzać się miała na wątku niespodziewanej ciąży.

zrodloI faktycznie. W życiu prywatnym Mercy zaszły kolosalne zmiany, a noszenie pod sercem dziecka jest największą z nich. Dziewczyna stara się pogodzić tę sytuację z bardzo skomplikowanymi relacjami z rodami, funkcją kotwiczącej oraz próbą odzyskania Maisie. Wkrótce musi dźwigać kolejny sekret – zabiła człowieka. Chcąc go ratować, ale jednak. Co gorsza okazuje się, że nie jest to przypadkowy staruszek. Jakby tego było mało w Savannah pojawia się… matka Mercy, która podobno zginęła podczas porodu córek, więc raz jeszcze młoda wiedźma zaczyna wątpić w swoją rodzinę. Nawet Peter okazuje się być kimś innym. Komu zaufa Mercy, gdy ważyć się będą losy nie tylko jej rodzinnego miasta, ale i… świata?

Tak jak poprzednio w „Rodzie”, tak i w „Źródle” Horn postawił na piętrzący się stos tajemnic. Autor niemal natychmiast wrzuca czytelnika w pełny sekretów świat wiedźm i zasypuje go nagłymi zwrotami akcji. Tajemnica goni tajemnicę, zagrożenie goni zagrożenie, a niespodziewane decyzje bohaterów robią z tego wszystkiego nęcący gulasz. Problem w tym, że tym razem gulasz, to tylko gulasz. W „Rodzie” czytelnik był wodzony za nos, autor kazał mu wierzyć w tę czy tamtą wersję historii. „Źródło” nie ma już w sobie tej dualności. W zasadzie od początku wiadomo, kto, po jakiej stronie barykady stoi. Tylko pozornie sprawa jest niejasna. Główny wątek historii jest więc przewidywalny, a przez to nieco mniej wciągający niż wydarzenia z pierwszego tomu serii.

Nie oznacza to jednak, że źle wypada całość. Trup wciąż ścieli się u Horna gęsto, magia przykuwa uwagę i intryguje, a bohaterowie walczą z poznawanymi prawdami lub stosami kłamstw oraz podejmują odważne decyzje. Niektórzy błądzą, zmuszając czytelnika do cichego dopingu: nie, nie rób tego, Mercy, nie! W „Źródle” znalazł się także ciekawy wątek romansowy, chociaż uważam, że autor nie wykorzystał w pełni jego potencjału. Mogły tutaj paść pytania o to, czym jest zdrada i kiedy przekracza się granie związkowej przyzwoitości, ale nie padły. Niemniej sposób, w jaki jego bohater wywołuje u obiektu westchnień przyjemność jest czymś niespotykanym i naprawdę interesującym.

Gdy kłamiesz, by kogoś chronić, możesz próbować się usprawiedliwiać, bo jesteś pewien – albo tak ci się wydaje – że jesteś w stanie uwolnić kochaną osobę od ciężaru wiedzy.

Miałam nadzieję, że Peter odegra wreszcie w powieści większą rolę. Szczególnie, że jego nietypowe oczy – jedno błękitne, drugie zielone – do bólu przypominają mi „Totalną magię”. To po prostu musi być znak, że chłopak ma do zaoferowania coś więcej, niż tylko bezgraniczna miłość do Mercy. I owszem, Peter skrywa sekret (choć nieświadomie), ale dużo istotniejszy okazuje się on w kontekście nienarodzonego dziecka Mercy. Wybranek kotwiczącej raz jeszcze został więc zepchnięty na boczny tor, w dodatku pojawiając się tylko od czasu do czasu, kiedy akurat jest potrzebny fabule.

Po pierwszym tomie uznałam, że najmocniejszą stroną Horna jest jego umiejętność kreowania bohaterów. Tym razem jednak ci nieco stracili na wiarygodności. Jilo z najbardziej charyzmatycznej postaci zmieniła się w typowy przykład idei „nigdy nie jest za późno, by czynić dobro”; nowe zagrożenie, chociaż faktycznie groźne, bazuje na przepracowanych już schematach. Zdaje się, że bohaterowie niczego się nie nauczyli, bo wciąż popełniają stare błędy. Jedynie Mercy przeszła wyraźną przemianę. Od dziewczyny, która parała się „wycieczkami kłamców” aż do odpowiedzialnej kotwiczącej, ale i walecznej tygrysicy, gdy chodzi o ochronę jej dziecka. Wreszcie dziewczyna przestaje pozwalać sobą sterować i to jest świetne.

Dom, w którym dorastałam, jest niczym innym jak sceną. Teatr kłamstw.

W sferze językowej Horn nie zanotował ani poprawy, ani jakościowego spadku. To wciąż rzecz lekko napisana i z wartko toczącą się akcją. Chwilami chciałoby się, by autor na chwilę zwolnił, ale widać taki jego znak rozpoznawczy. Pisarz zgrabnie referuje prowadzoną historię, wyraźnie stawiając na naturalność opisów i dialogów. Nie daje, ani nawet nie próbuje, popisu literackich umiejętności. Skomplikowane opisy, czy metafory – tego należy szukać pod innym adresem. Seria „Wiedźmy z Savannah” to po prostu dobrze skonstruowane czytadło.

Finał „Źródła” zapowiada naprawdę ciekawą drogę dla rozwoju fabuły, szczególnie, gdy połączyć to z dotychczasowymi wyborami Horna, który już nie raz udowodnił, że nie zwykł wybierać najszerszych traktów. Wierzę, że przyjdzie czytelnikom przeżyć z Mercy jeszcze wiele niespodziewanych zwrotów akcji. Pozostaje czekać na kolejny tom serii. Jeżeli jeszcze nie wkroczyliście w świat magii z Savannah, to najwyższy czas nadrobić zaległości. Ta seria gwarantuje pełną napięcia rozrywkę na naprawdę wysokim poziomie. Szukacie lekkiej, ale wciągającej lektury? Już nie musicie.

77

Za egzemplarz dziękuję: Feeria Young

Alicja Górska