zombie.plHE-HE, WTÓRNOŚĆ, CO NIE?
W każdym gatunku (temacie) pojawia się utwór, który determinuje podobne teksty kultury na najbliższe miesiące, lata, a nawet dekady. Jeżeli chodzi o zombie, to za taki punkt zaczepienia można by przyjąć „The Walking Dead”. Nie dziwi, że w obliczu równie pozytywnego odbioru serii Roberta Kirkmana i na polskim gruncie autorzy starają się stworzyć historię o pladze nieumarłych. Pytanie tylko, czy sama zmiana lokalizacji może wprowadzić do gatunku coś świeżego.

Przyznaję, że okładka „Zombie.pl”, powieści napisanej przez Roberta Cichowlasa oraz Łukasza Radeckiego, prezentuje się całkiem nieźle. Płonące miasto, wyciągające pomarszczone i pokrwawione dłonie szare trupy; rozwarte paszcze, puste acz groźne oczy. Ponadto całość utrzymana częściowo w czarno-białej kolorystyce, a częściowo – dla kontrastu – barwnie przesycona. Tak, moim zdaniem, powinny wyglądać obwoluty horrorów. Wystarczy chwilę wlepiać wzrok w grafikę z okładki i już na karku pojawiają się oznaki napięcia – gęsia skórka i dreszcze.

zombie.plSama fabuła „Zombie.pl” nie wydaje się już posiadać tak ogromnego potencjału dla stania się ogólnym wzorcem gatunkowy, ponieważ bazuje na wypracowanych (a właściwie – przepracowanych i „opatrzonych”) wzorcach. Karol Szymkowiak to właściciel sieci restauracji i właśnie otworzył kolejny lokal w Gdańsku. Nie może więc narzekać na niedostatnie życie, chociaż – jak to zwykle bywa – coraz gorzej układa mu się w sprawach prywatnych. Podczas, gdy on imprezuje z przyjacielem w jednym z nadmorskich lokali, jego żona i dziecko czekają nań w Poznaniu. Ranek po zabawie nie przynosi jednak wyłącznie moralnego i poalkoholowego kaca. Bardzo szybko okazuje się, że podczas gdy Szymkowiak nieprzytomny zalegał hotelowym pokoju, świat ogarnęło szaleństwo żywych trupów. Były restaurator musi odnaleźć się w nowej rzeczywistości i dotrzeć do Poznania, by ratować żonę i dziecko. Tylko czy to w ogóle możliwe?

Bądźmy szczerzy, od razu, na wstępie. Tak, jak zombie nie pytają, czy mogą zjeść czyjś mózg, tak i ja nie będę bawiła się w podchody – „Zombie.pl” to lektura wtórna, acz znośna. Wszystkie (może to sobie brzmieć jak generalizacja, bowiem wydaje mi się, że w tym przypadku równie kategoryczna ocena jest uzasadniona) zwroty akcji, punkty wyjścia czy dojścia przewijające się w powieści, to kalki istniejących już rozwiązań. Robert Cichowlas i Łukasz Radecki odhaczają, punkt po punkcie, najpopularniejsze i najbardziej lubiane przez autorów i odbiorców wybory elementów koniecznych do rozwoju akcji. Mamy więc nagłe przebudzenie w nowej rzeczywistości, przebierańców, agresorów, sekty i zbuntowane wojsko; są nawet Boeingi rozbijające się na polskich autostradach.

Cywilizacja, która buduje się na ruinach innej, bezczeszcząc jej dziedzictwo, nie ma prawa przetrwać.

Zazwyczaj nie mam problemu z wpisywaniem się w schematy – w końcu kino czy literatura gatunkowa z jakiegoś powodu wykształciły pewne mechanizmy kreacji fabuły i zaczęto je określać mianem gatunku – jednak w tym przypadku muszę zwrócić uwagę na mało twórczą próbę przeniesienia wzorców zachodnich na grunt polski bez uwzględnienia zmiany lokalizacji. Oczywiście, autorzy zgrabnie wplatają historię o zombie w zastany krajobraz – nadmorskie klimaty czy malborski zamek – ale cała reszta to tylko spolszczone rozwiązania znane z amerykańskich historii. Obowiązkowo pojawia się więc np. prostytutka w kusym wdzianku, opancerzanie pojazdu, czy chęć zdobycia arsenału, chronionego już przez zorganizowaną grupę przestępczą, która pod wpływem zagłady prezentuje całą paletę zwyrodnień (na czele z pragnieniem dokonywania zbiorowych gwałtów).  Szkoda, bo przecież realia polskie czy nawet europejskie wydają się bogate w elementy, które potencjalnie odróżniłyby powstające tu fabuły od tych – aż nazbyt dobrze znanych – pochodzących ze Stanów Zjednoczonych.

Kreacje bohaterów wypadają równie typowo jak pretekst do poprowadzenia fabuły i sama akcja. Brakuje im cech charakterystycznych, dzięki którym chciałoby się śledzić ich losy po zakończeniu lektury (największe szanse na to miałaby, o dziwo, nie główna a drugoplanowa postać wspomnianej już striptizerki). Autorzy powieści zdecydowali się również na zróżnicowanie wypowiedzi bohaterów poprzez wplatanie w sposób mówienia niektórych swoistych manier, jak np. „co nie?” albo „he-he”. Nie wiem, czy istnieje coś bardziej stereotypowego i mniej widocznego w życiu codziennym. Ludzie mają swoje językowe przyzwyczajenia, ale są one dużo ciekawsze i bardziej oryginalne. Wystarczy się im przysłuchać. Z kwestii j językowych, choć już niezwiązanych z dialogami, należy wspomnieć również o nagromadzeniach powtórzeń w samej narracji powieści.

Jeśli istnieje zapach, do którego ludzkie powonienie nie jest w stanie się przyzwyczaić, to jest to zapach rozkładającego się mięsa, woń śmierci.

„Zombie.pl” to coś, co może przekonać do siebie jedynie czytelników albo nieznających gatunku w ogóle (wtedy lektura wyda się im oryginalna) albo jego fanatyków, dla których nie liczy się już jakość, a ilość pochłoniętych tekstów. Nie znalazłam w utworze Cichowlasa i Radeckiego niczego, co szczególnie pobudziłoby moje zainteresowanie albo skłoniłoby organizm do zareagowania dreszczami czy gęsią skórką. A szkoda, bo po sygnowaniu książki  znakiem „Dying light” miałam spore oczekiwania. Jak dla mnie – nuda, wtórność i brak solidnego konceptu, ale z braku laku, gdy w wyjątkowo długiej kolejce czy podróży zabraknie wam innej lektury, możecie spróbować. Czas na pewno tym zabijecie na amen.

Za egzemplarz dziękujemy: Zysk i S-ka

Alicja Górska