przyjaźń czy kochanieSALONOWE INTRYGI
Tak jak kino, korzystające z dorobku Jane Austen już od początku lat 40., tak i ja od lat dostrzegam niezwykłość tekstów autorki. Bohaterki Austen uwodzą mariażem niezależności i romantycznej wiary w idealną miłość. Od lat – za sprawą takich tytułów, jak „Duma i uprzedzenie”, „Mansfield Park” czy „Emma” – miliony wrażliwych dusz na całym świecie uczą się walki o uczucie. „Przyjaźń czy kochanie” w reżyserii Whita Stillmana to jednak zupełnie inna opowieść.

Niełatwe jest życie urodziwej wdowy w XVIII-wiecznej Anglii, o czym szybko przekonuje się Lady Susan Vernon (Kate Beckinsale). Po wybuchu skandalu z jej udziałem kobieta zmuszona jest wyjechać do teściów, by przeczekać grzmiącą plotkami nawałnicę. Czy to oznacza jednak życie w cieniu? Skądże! Biegła w sztuce uwodzenia Lady zamierza wykorzystać posiadany czas na znalezienie odpowiedniej partii dla siebie oraz swojej córki. W knuciu intryg i prowadzeniu opartej na podchodach gry, pomaga jej pochodząca zza oceanu przyjaciółka, Alice (Chloë Sevigny). Tymczasem sprawa zaczyna się komplikować, a losy adoratorów splatają się ze sobą.

przyjaźń czy kochanieGdyby nie nazwisko Jane Austen i osadzenie akcji w XVIII-wiecznej Anglii po samym opisie potencjalny widz spodziewałby się raczej pełnej omyłek komedii, niż kostiumowego romansu. I byłby to dobry trop. Chociaż bowiem proza Austen, a właściwie wybory spośród jej twórczości przez filmowych twórców, przyzwyczaiła odbiorców do wzruszających opowieści o zmagających się z przeciwnościami losu zakochanych, to w przypadku „Przyjaźni czy kochania” mamy do czynienia ze zgoła odmienną nastrojowością. Wciąż rozchodzi się o związki i zamążpójście, ale tym razem są one efektem knowań elokwentnej intrygantki, a nie uczuć od pierwszego wejrzenia.

Ach, zaskakujące jest to zderzenie przyzwyczajeń i formy, które oferuje „Przyjaźń czy kochanie” już od pierwszych minut! Twórcy bez żadnych wstępów wrzucają widza w pełen przepychu renesans i atakują go niemal telenowelowych układem sił. Związki między bohaterami, ich więzy rodzinne i emocjonalne, a nawet same powinowactwa są tak niejasne i chaotyczne, że trudno uwolnić się od skojarzeń z wenezuelskimi tasiemcami. Zwłaszcza, że tak jak widz wrzucony w sam środek odcinka z połowy sezonu podobnego produktu, tak i tutaj odbiorca szybko się odnajduje. Nawet mimo pozornego niedopasowania epoki i formy podawczej, które szybko z rozpraszacza staje atutem oraz potwierdzeniem ponadczasowości tekstów Austen.

Sama intryga jednak długo pozostaje dla widza skomplikowaną. Wystarczy opuścić fragment filmu, by musieć ponownie mierzyć się z konsekwencjami w postaci zagubienia. Wielu bohaterów i tajemniczość wiodącej postaci nie ułatwia sprawy, chociaż jednocześnie to właśnie protagonistka jest powodem, dla którego w ogóle chce się podejmować kolejne próby odnalezienia się w akcji. Kate Backinsale jako Lady Susan przypomina o swoich niewątpliwych umiejętnościach aktorskich, kreując nietuzinkową postać, którą bez problemu można by odrzeć z epokowych szat i odziać w coś bardziej współczesnego. Pełna gracji, ale też niepozbawiona wyrafinowanej kokieterii niczym magnes przyciąga widza do ekranu. Po seansie można zapomnieć o wszystkim i wszystkich innych, ale nie o Backinsale.

Bardzo dobre wrażenie robi również sama estetyka produkcji. Nie bez powodu zresztą odpowiedzialny za kostiumy Eimer Ni Mhaoldomhnaigh otrzymał nominację do takich nagród, jak: IFTA, Satelity i Critics Choice. Strojne, ale nie śmieszne, suknie prezentowanych na ekranie dam budzą podziw i zachwycają dbałością o detale. Podobnie zresztą wnętrza i plenery. Aż trudno uwierzyć, że zdjęcia do produkcji nie zajęły nawet 30 dni.

Chociaż „Przyjaźń czy kochanie” to film bardzo statyczny, niemal pozbawiony dramatycznych zwrotów akcji i bardzo przegadany, to trudno odmówić mu uroku. Szczególnie ze względu na inteligentny humor, w którym czuć ironicznego ducha Woody’ego Allena. Fani twórczości tego amerykańskiego reżysera z pewnością dadzą się uwieść również Whitowi Stillmanowi. Z pewnością warto postawić na ten romans, chociaż „Przyjaźń i kochanie” nie zapisze się raczej w historii kina, ani nawet w pamięci widzów na dłużej niż kilka tygodni po seansie. To bowiem jeden z tych filmów, które ogląda się z przyjemnością i ukontentowaniem, a następnie szybko o nich zapomina. Idealna produkcja na sobotni wieczór dla intelektualistów, którzy chcieliby obejrzeć coś lżejszego.

ocena 7

Publikowano również na: duzeka.pl

Alicja Górska