czas na miłośćŻYĆ TAK, JAKBY KAŻDY DZIEŃ BYŁ OSTATNIM
Ostatnimi czasy niewiele dzieje się w kategorii filmów romantycznych. Te same schematy, te same historie, nawet twarze bohaterów jakieś podobne. Wszyscy piękni, młodzi, bogaci. Włosy blond albo brąz, oczy błękitne albo czekoladowe. Ona go kocha; on ją też, ale jeszcze o tym nie wie i tak dalej, i tak dalej. Gdy pojawiła się produkcja „Czas na miłość” długo zwlekałam z jej obejrzeniem. Bo i po co skoro wiedziałam, co się wydarzy? No cóż. Każdy popełnia błędy.

Tim Lake (Domhnall Gleeson) nie jest ani najbystrzejszy ani najprzystojniejszy. W kontaktach z kobietami wypada raczej mizernie. Wciąż powtarza te same błędy i jest niezwykle nieśmiały. Wszystko zmienia się, gdy w wieku 21 lat dowiaduje się od ojca, że w ich rodzinie mężczyźni potrafią podróżować w czasie. Wkrótce poznaje Mary (Rachel McAdams) i jego życie nabiera sensu, ale staje się także… znacznie bardziej skomplikowane. Okazuje się, że posiadana przez Tima umiejętność, to również wielka odpowiedzialność; a każda zmiana w przeszłości przekształca teraźniejszość nie do poznania. Mężczyzna musi więc podjąć szereg trudnych decyzji i zrozumieć, co jest w życiu najważniejsze. Czy gdy przyjdzie czas wyboru pozostanie przy Mary? Czy da porwać się pokusom i przekleństwom swojego daru?

czas na miłość„Czas na miłość” w reżyserii Richarda Curtisa, znanego przede wszystkim z tytułów takich, jak: „Cztery wesela i pogrzeb”, „Dziennik Bridget Jones”, „To właśnie miłość” czy „Notting Hill”, to produkcja skłaniająca do refleksji. Widz wraz z Timem zaczyna zastanawiać się, co jest w życiu najważniejsze. Bohater filmu stara się mieć wszystko i wszystko kontrolować, a kiedy mu się to nie udaje, rodzi się w nas pytanie – skoro w starciu z codziennością przegrywa człowiek umiejący podróżować w czasie, to jak ja mogę z nią wygrać? Przed Timem pojawiają się problemy, z którymi nie jest w stanie walczyć. Bo Tim, moi drodzy, to – nie bacząc na jego umiejętności – człowiek. A ludzie chociaż mogą wiele, to nie wszystko. Upadamy i podnosimy się, miewamy wzloty i upadki. Uwidacznia się w produkcji Curtisa dzięki temu pewna życiowa mądrość, która sprawia, że nagle nawet największe problemy zyskują swoisty rodzaj piękna. Trzeba żyć tak, jakby dzień był ostatnim, jedynym i niepowtarzalnym. Bo przecież jest, nieprawdaż?

Domhnall Gleeson odbiega bardzo od standardowego pojęcia kinowego amanta, ale to dobrze. Jego wizualna przeciętność, a nawet pewna fizykalna niezgrabność, czynią go postacią uniwersalną, pod którą podpisać się może każdy z nas. Aktorsko Gleeson ma w sobie jakąś melancholię i zagubienie. Jest trochę tak, jakby miotał się po planie, nie mając świadomości, że w ogóle gra. Bo czy gra? Czy nie jest po prostu człowiekiem w dziwnej sytuacji, którego uchwyciła kamera? Rachel McAdams z kolei przechodzi niezwykłą aktorską przemianę. Jest urocza, słodka i tak normalna w swoich szpetnych swetrach i okularach, że potrafiłabym wyobrazić ją sobie na rodzinnym zjeździe. Słowo „naturalność” jest słowem kluczem dla gry całej obsady.

Swoisty czar mają w sobie utwory muzyczne dobrane do „Czasu na miłość”. W większości są to spokojne ballady rodem ze starych, czarno-białych filmów (albo na takie stylizowane). Niezwykle nastrojowy jest również motyw przewodni filmu, skomponowany i wykonany na pianinie przez Nicka Laird-Clowes.

Na pochwałę zasługują również zdjęcia, które idealnie wpasowują się nie tylko w nastrój bohaterów i ich świata, ale oddają także ducha czasów, w których rozgrywa się film. W zależności od okresu obrazy czerpią bardziej z ciepłych brązów i pomarańczy, w innych – z surowego błękitu i bordo. Wszystko jest na swoim miejscu, dokładnie tak, jak być powinno.

Wbrew pozorom nie jest to film lekki. Owszem, ogląda się go nie zauważając upływu czasu, jednakże ślad, który po sobie pozostawia zdecydowanie człowieka obciąża. Pobudzona przez produkcję refleksyjność, zostaje w widzu i skłania do zweryfikowania poglądów na codzienność. Utopijnym byłoby myślenie, że to obraz zmieniający życie na zawsze, jednakże z pewnością prowokuje coś bliżej nieokreślonego na wiele godzin lub nawet dni. Jeżeli więc brakuje Wam ostatnio celu i doświadczacie wrażenia bezsensu, pozwólcie by Tim i jego rodzina, uświadomiła Wam, jak doskonałe jest to, co macie. Usiądźcie wygodnie, najlepiej w większym gronie i poczujcie upływ czasu. Nie próbujcie go później łapać, a raczej delektujcie się każdą jego odchodzącą chwilą.

ocena 8

Alicja Górska