OKLASKI DLA SZEKSPIRA I JEGO NOWEGO FILMU AKCJI
Być może, gdyby „Teoria chaosu” pozostała teorią chaosu, a nie teorią Jacka Ryana; gdyby Kenneth Branagh ośmielił się zagrać rolę inną niż Hamleta; gdyby postanowił stworzyć autorskie kino akcji, a nie podpierać się niedawno zmarłym pisarzem – film byłby do strawienia.
Wiele wody upłynęło nim wzięłam się za recenzję tego filmu. Dlaczego? Otóż nie pamiętałam żadnej z ekranizacji historii Jacka Ryana. Wróciłam więc do „Polowania na Czerwony Październik”, „Czasu patriotów”, „Stanu zagrożenia” i „Sumy wszystkich strachów” tylko po to, by móc ocenić film Kennetha Branagha możliwie obiektywnie. Czy okazało się to dla reżysera błogosławieństwem, czy przekleństwem?
Jack Ryan (Chris Pine) jest młodym analitykiem, pracującym dla CIA. Agencja zatrudniła go niedługo po tym, jak odniósł obrażenia na wojnie z jednym z bliskowschodnich państw. Po złamaniu kręgosłupa, Ryan, nie nadawał się już do działania w terenie w związku z czym, został przykuty do biurka. Były żołnierz jest jednak analitykiem doskonałym i widzi to, czego inni nie dostrzegają. Gdy Jack bada jedną z rosyjski firm, której właścicielem jest Viktor Stazov (Kenneth Branagh), odkrywa spisek, mogący zagrozić całym Stanom Zjednoczonym. Rusza do Rosji, chcąc zapobiec katastrofie. Na miejscu współpracuje z Thomasem Harperem (Kevin Costner). Niebezpieczna misja staje się jeszcze bardziej niebezpieczna, gdy za Ryanem przylatuje jego – zazdrosna i pewna, że mężczyzna ma romans – dziewczyna, Cathy (Keira Knightley).
Ustalmy na początku jedno. Ten film został zrobiony tylko i wyłącznie w jednym celu. Dla forsy, szmalu, dla kasy (tutaj rozlegają się głosy oburzenia, że to przecież nic złego, żeby film przynosił zyski). Jasne, nie ma nic złego w tym, że pojawiająca się w kinie produkcja zarabia na siebie zamiast sprowadzać na wytwórnię ruinę. Fortuny można się jednak dorobić na kilka sposobów. Można mieć świetny pomysł, doskonały scenariusz oraz wybitną ekipę i pozwolić, by dzieło broniło się samo. A można zrobić research, co kiedyś dobrze się sprzedawało, ale zostało zapomniane; wyniuchać związaną z tym zapomnieniem sensację i stworzyć odgrzewanego kotleta. Nie wierzycie, że „Jack Ryan” należy do drugiej grupy? Poznajcie więc kilka faktów.
W zeszłym roku odszedł z tego świata Tom Clancy, autor powieści na podstawie, których tworzono historie filmowe Jacka Ryana. Agent CIA był bohaterem – uwaga! – siedemnastu książek pisarza. Zekranizowano cztery przypadkowe (nie zachowując chronologii). Rok po śmierci Toma Clancy’ego premierę ma film Kennetha Branagha (hej, hej! Czyżby zaczęli robić go natychmiast po pogrzebie?!). Co więcej nie jest to produkcja oparta na żadnej z książek, a swobodna interpretacja ogółu postaci Jacka Ryana. Jednak czy to coś zmienia dla odbiorcy obrazu? Oczywiście, że nie! Na ekranie wciąż widnieje „by Tom Clancy”. Podburzycie się, że nie ma w tym nic złego. Ja zapytam jednak, czy naprawdę tak trudno jest wymyślić stereotypową postać, pozornie ciapowatego a w rzeczywistości superbohaterskiego, agenta CIA? Jasne, że nie. No, ale, jak stereotypowy bohater będzie miał znane nazwisko, jak James Bond, czy Jack Ryan to… Ciii. Słyszę szum sypiących się z nieba dolarów i rozrywanych bilonów.
– Ty nie wybrałaś tego życia, ja tak.
– Ale wybrałam ciebie.
Kenneth Branagh nie przewidział niestety jednej rzeczy, kiedy połasił się na tę piękną strategię marketingową. Klasyka niesie za sobą bagaż. Weźmy więc samych odtwórców postaci Jacka Ryana. Był Alec Baldwin, Harrison Ford i Ben Afleck. Każdy z tych aktorów wniósł do serii coś nowego. Alec Baldwin dodał Ryanowi pewnej spokojnej stanowczości, Harrison Ford emocjonalności i patriotycznego wydźwięku, Ben Afleck… Nieporadności w obliczu codziennych problemów? Co zrobił Chris Pine? Niestety nic dobrego. Uczynił z Ryana panikarza i idiotę. Broniłby go fakt, że jest najmłodszym Jackiem, ale przecież Ben Afleck grał postać chronologicznie jeszcze wcześniejszą! I chociaż stwierdzam to z bólem serca, to przekonał mnie do siebie bardziej niż Chris Pine.
Skoro jesteśmy już przy aktorstwie. Rozumiem, że Kenneth Branagh uwziął się, żeby grać w każdym ze swoich filmów. W końcu to jego filmy i ma do tego prawo. Mógłby jednak, bacząc na zainteresowanie widzów, przestać wreszcie odgrywać Hamleta i pokazać na ekranie coś nowego. Obserwowanie raz po raz jak teatralnie umiera, upadając bezwładnie na ziemię i powoli zamykając oczy, jest już po prostu śmieszne. Poza tym, kto wpadł na pomysł, żeby z Keiry Knightley zrobić zazdrosną i spanikowaną dziewczynę Chrisa Pine’a? Patrząc na nią miałam wrażenie, że biorę udział w jakimś surrealistycznym doświadczeniu. Jakby Keira grała kogoś, kto występuje w filmie akcji i nie ma pojęcia o aktorstwie.
Brak w filmie również emblematów Jacka Ryana, a więc skomplikowanych podstępów. Są za to mało efektowne wybuchy i mierny pościg na motorze. Wizualna strona produkcji na kolana nie powala, co jest wyjątkowo smutne, bo przez to „Teoria chaosu” nie może obronić się nawet jako widowiskowy film akcji.
Być może, gdyby „Teoria chaosu” pozostała teorią chaosu, a nie teorią Jacka Ryana; gdyby Kenneth Branagh ośmielił się zagrać rolę inną niż Hamleta; gdyby postanowił stworzyć autorskie kino akcji, a nie podpierać się niedawno zmarłym pisarzem – film byłby do strawienia. Tymczasem trudno jest patrzeć na niego bez irytacji. Oczywiście, istnieje jakiś cień szansy, że jeżeli pojęcia o Jacku Ryanie nie macie, to przypadnie Wam do gustu bardziej niż mi. Tak czy siak, sądzę, że sensacji w kinie nie brakuje i znajdzie się wiele przyjemniejszych produkcji. Wasz wybór.