ZAPŁAĆ DUCHOWI, ZAPŁAĆ CAGE’OWI
Wszystkie produkcje, w których występuje Nicolas Cage w ostatnich latach budzą we mnie skrajne emocje. To znana wszystkim historia brutalnego upadku – aktor narobił sobie długów i postanowił spłacić je kupcząc tym, co w przeważającej większości projektów, za które się wziął, potrafił, czyli… graniem w filmach. Sęk w tym, że zrezygnował z przesiewu składanych mu propozycji…
W efekcie aktor nieustannie ratuje świat albo przynajmniej jego część, i to świat pełen logicznych dziur i tragicznych efektów specjalnych. Niestety, z tego powodu Nicolas Cage stał się dla mnie synonimem kinematografii lekkiej i zabawnej, chociaż nieco przykrej z perspektywy wcześniejszych jego ról (i niskich nakładów finansowych). Sięgając po „Wrota zaświatów” myślałam, że czeka mnie półtorej godziny śmiechu i wytykania palcami, tymczasem…
Mike Lawford (Nicolas Cage) jest profesorem, który z powodu walki o awans zaniedbuje nieco rodzinę. Widz poznaje go w chwili, gdy sprawa ostatecznie się rozstrzyga. Jest Halloween, a mężczyzna – pomimo najszczerszych chęci – spóźnia się na umówione spotkanie z żoną Kristen (Sarah Wayne Callies) i synkiem. Postanawia jednak rzecz odpokutować i spełnia życzenie dziecka o lodach na festynie, dając tym samym żonie kilka chwil odpoczynku w domu. „Zapłacimy duchowi?” – pyta chłopiec, gdy Mike kupuje mu lody. Kiedy chwilę później mężczyzna odwraca się by odpowiedzieć, dziecka już nie ma. Na nic zdają się poszukiwania, krzyki i wzywanie policji. Dopiero rok później ojciec trafia na pewien ślad. Tajemniczy, mroczny i magiczny. Kochający tata nie cofnie się przed niczym i uwierzy we wszystko byle ocalić dziecko.
Motyw ratowania jak widać przykleił się do Cage’a permanentnie, ale pole jego działań powoli się zawęża. Tym razem nie o świat chodzi, a o rodzinę, która dla jego postaci mimo wszystko całym światem jest. I chociaż trochę podszywam ten tekst sarkazmem, to muszę oddać „Wrotom zaświatów” sprawiedliwość. Na tle ostatnich wyczynów aktora jest to produkcja przyzwoita w ogólnym rozumieniu tego słowa oraz jakościowo najlepsza, gdy chodzi wyłącznie o produkcje z udziałem Cage’a.
Przyzwoita nie oznacza „nowatorska” czy „oryginalna”, ale w obrębie swojego gatunku spełnia wszystkie podstawowe założenia. Jest intryga, stopniowanie napięcia, tajemnica i zagadka. Główny bohater jak się poświęca to na całego, a żona jak się obraża i odsuwa, to bez zrozumienia drugiej strony i taryfy ulgowej. „Wrota zaświatów” bazują na znanym wszystkim doskonale schemacie, który realizują z godnym uwagi perfekcjonizmem, ani na chwilę nie zbaczając z kursu.
Nieszczególnie rozpieszczani w ostatnich latach fani horrorów z motywem paranormalnym i pozagrobowym nie mają powodu by narzekać. „Wrota zaświatów” nie odstają od innych produkcji z tej tematyki, często dużo nachalniej reklamowanych i proponowanych widzom jako odkrycie, czy przełamanie kolejnego scenariuszowego impasu. Otóż tutaj nic nowego się nie dzieje, ale wyświechtane ubranko rozwiązań technicznych i fabularnych zostało starannie wyczyszczone, załatane i wyprasowane. Są widma, nagłe ataki z ciemności, dźwięki i mroczne rysunki dręczonego koszmarami dziecka; są wskazówki odkryte zbyt późno i fakty, w które należało uwierzyć na samym początku; jest walka dobra ze złem i kilka standardowych straszydeł oraz związanych z nimi legend.
Efekty specjalne nie odstraszają kiepskością wykonania. Dodatkowo Cage zmniejszył standardową dawkę botoksu, dzięki czemu nieco bardziej przypomina człowieka, a nie kukłę jak dotychczas. Miłym zaskoczeniem jest obecność na ekranie Sarahy Wayne Callies, która nie ma może wielkiej roli, ale jako aktorka, a nie jedynie nazwisko pretendujące do tego zawodu, utrzymuje mocny (choć przeciętny) poziom produkcji.
„Wrota zaświatów” to kolejny z filmów, który najlepiej oglądać w rodzinnym lub przyjacielskim gronie. Fanów horrorów tego typu nie rozczaruje boleśnie, chociaż za serce także nie chwyci. Najlepiej sprawdzi się u początkujących wielbicieli kina grozy, którzy potrafią się cieszyć z nowych produkcji pożądanego gatunku, a nie tylko wytykać kolejne elementy palcem z zawołaniem: „to już było, to już było, to już było”. Ja tam bawiłam się nieźle.
Publikowano również na: duzeka.pl