król skorpionPAN WŁASNEGO LOSU

Szerszej widowni Dwayne ‘The Rock’ Johnson dał się poznać dzięki wcielaniu się w umięśnionych bohaterów starożytności, a właściwie jednego bohatera – Króla Skorpiona. W tej roli pojawia się w swoim debiucie kinowym – „Mumii” – ale też w o rok młodszym filmie, „Królu Skorpionie”. Produkcja w reżyserii Chucka Russella była ze wszech miar tandetna, ale trafnie przepowiedziała przyszłość aktora-wrestlera.

Akcja filmu rozgrywa się w bliżej nieokreślonej starożytności. Okrutny Memnon (Steven Brand) brutalnie podbija kolejne bliskowschodnie tereny. Dzięki pomocy wyroczni Kassandry (Kelly Hu) doskonale zna przebieg każdego starcia. Ostatnim, co dzieli krwawego władcę od niepodzielnych rządów, jest garstka skłóconych pustynnych plemion. Nieliczne klany w obliczu zagrożenia wyjątkowo postanawiają jednak współdziałać. By przeszkodzić Memnonowi, wysyłają przedstawiciela Akadyjczyków, Mathyusa (Dwyane Johnsons), który ma unicestwić Kassandrę. Ten jednak postanawia darować kobiecie życie i zabrać ją ze sobą. Za taką zniewagę Memnon musi odpłacić Mathyusowi osobiście.

król skorpion„Król Skorpion” nie pozostawia złudzeń co do swojego charakteru już od pierwszych minut. Absurdalnie przerysowana scena odbijania przez tytułowego bohatera brata z rąk pierwotnego plemienia bez ogródek zapowiada, jakiego rodzaju doświadczeniem będzie film Russella – bezceremonialną, przygodową rąbanką z komediowym zacięciem, osadzoną w czasach przywołujących skojarzenia ze starożytnością. Nie dziwi, że w czasie premiery w 2002 roku film otrzymał mieszane recenzje (z przewagą mimo wszystko negatywnych). Większym zaskoczeniem jest nominacja do nagrody Saturn w kategorii fantasy (wygrał wtedy „Władca Pierścieni: Dwie wieże”).

Film nawiązuje do historycznej postaci Skorpiona II, władcy starożytnego Egiptu, ale jest to naprawdę luźne odwołanie. Twórcy ewidentnie nie przejmowali się wiarygodnością przedstawionych realiów, pozwalając sobie na tworzenie dziwacznych kombinacji plemion oraz korzystanie z wynalazków przyszłości (mamy rok ok. 3000-4000 p.n.e. a jeden z bohaterów eksperymentuje z prochem). Wszystko to w celu stworzenia możliwie angażującego estetycznie spektaklu. Trudno zresztą byłoby pod tym względem odmówić twórcom sukcesu. Mimo upływu 17 lat „Król Skorpion” prezentuje się zaskakująco dobrze. Ba, patrzyło mi się na niego z dużo większą przyjemnością niż na takich „Bogów Egiptu”, choć oczywiście nie jest to poziom współczesnych blockbusterów. Przyczepiłabym się jedynie do charakteryzacji, a konkretnie blizn, które momentami wyglądają tutaj naprawdę fatalnie.

Stopień przerysowania akcji – absurdalność scenariusza czy niewielka prawdopodobność efekciarskich starć – znajduje się na przyjemnym poziomie, na którym można jeszcze dobrze się bawić. Dialogi nie raz i nie dwa wywołują parsknięcie, a pretensjonalnie wygłaszanych mądrości nie da się słuchać bez śmiechu. „Król Skorpion” jest też przyjemnie przewidywalny – garściami czerpie z kultowych przedstawicieli kina przygodowego, jak „Indiana Jones” czy „Conan Barbarzyńca”. Rzuca się w oczy, że zaangażowani w produkcję aktorzy wcale nie próbują odwoływać się do wyższych uczuć i wrażliwości widza. The Rock w pełni eksponuje arsenał swoich zaczepnych komediowych min, zapowiadając styl, z którego znany jest dzisiaj.

Kamil JędrasiakNa nieco uwagi zasługuje, o dziwo, strona muzyczna produkcji. Ścieżka dźwiękowa filmu składa się z grungowych, rockowych i metalowych kawałków. Widz usłyszeć może takie zespoły, jak Godsmack, Nickelback, 12 Stones, Seven Dust czy Drowning Pool. Ich udział dynamizuje liczne starcia walecznych bohaterów oraz podkreśla rozrywkowy charakter „Króla Skorpiona”. Jeżeli ktoś po fabule, dialogach i zachowaniu aktorów nie połapie się, że film nie jest na serio, to soundtrack powinien mu to ostatecznie uświadomić.

„Król Skorpion” jest jednym z elementów składowych moich nastoletnich wspomnień. Z wielką przyjemnością wracam do niego raz na jakiś czas, czemu sprzyja zadziwiająca jak na jej wiek atrakcyjność wizualna produkcji. A skoro już przy estetycznych smaczkach jesteśmy to… tych kilkanaście lat zdecydowanie wyszło The Rockowi na dobre.

Alicja Górska