OPOWIEŚCI Z KRYPTY, CZYLI FALLOUT W WYDANIU UNDERGROUND
Seria „Fallout” to fenomen w dziejach wirtualnej rozrywki. W gatunku postapokaliptycznego cRPG ustanowiła ona standardy, a na przestrzeni lat twórcy pozwalali sobie na eksperymenty, takie jak wprowadzenie perspektywy FPP w najnowszych odsłonach. Bethesda, studio odpowiedzialne za tę markę od czasu „Fallout 3” postanowiło ostatnio znów zaryzykować, wypuszczając na urządzenia mobilne – a ostatnio również na PC – grę „Fallout Shelter”.
Tytuł ten określany jest jako symulator (w tym przypadku konkretnie symulator zarządzania schronem atomowym w czasach po wojnie nuklearnej), choć dobrym uzupełnieniem jego charakterystyki może być nazwanie go strategią. Zadaniem gracza jest bowiem przede wszystkim takie zarządzanie zasobami – i tymi ludzkimi, i surowcami – by krypta, a tak właśnie mówi się w „Falloutach” na schrony, funkcjonowała jak najsprawniej. Należy więc dbać o zdrowie i morale swoich podopiecznych, czyli mieszkańców, dając im odpowiednie zajęcia i pilnując, by niczego im nie zabrakło.
Mój pierwszy kontakt z „Fallout Shelter” nie zapowiadał niczego dobrego. Z uwagi na ciągłe zapracowanie i brak czasu na angażowanie się nietrafione gry, początkowe poczucie zagubienia na zasadzie nie-wiem-co-robię nie rokowało najlepiej mojej przygodzie z mobilną aplikacją Bethesdy, gdyż groziło rychłym znużeniem po kilku, może kilkudziesięciu minutach grania. Dorośli, zapracowani gracze na pewno wiedzą, co mam na myśli. Na szczęście wraz z rozwojem rozgrywki, wyłaniać zaczęły się z niej klarowne zasady, pozwalające wypracować optymalne strategie i taktyki postępowania. W efekcie, nauczyłem się grać na tyle dobrze, że zasypiałem tego dnia z poczuciem dobrze wykonanej misji, pozostawiając na noc swoją Kryptę 111 (przy wyborze nazwy schronu nie mogłem się oprzeć pokusie, by nazwać go właśnie tak – zapewne podobnie, jak wielu fanów serii „Fallout”) w zadowalającym stopniu rozbudowaną, ze sporym zapasem surowców i wysokim poziomem zadowolenia każdego z jej mieszkańców.
Jakież było moje zdziwienie, gdy nazajutrz, po ponownym uruchomieniu gry okazało się, że cała ta mikrospołeczność przymiera głodem w ciemnościach, bez wody, wyglądając przy tym, jakby faktycznie miała wymrzeć. Co więcej, odkryłem wówczas nową właściwość świata przedstawionego, rzutującą też na mechanikę rozgrywki – chorobę popromienną, która zaczyna z czasem doskwierać podopiecznym w krypcie. Pomijając oczywiste przypuszczenia, że bez szybkiej reakcji niechybnie przegram rozgrywkę, było mi zwyczajnie żal moich mieszkańców – zwłaszcza że twórcy gry zachowali znany z klasycznych cRPG-owych „Falloutów” złożony system opisujący atrybuty postaci (SPECIAL), kształtujący poniekąd ich charaktery; a także zadbali o to, by mieszkańcy krypty komunikowali się ze sobą i rzucali co rusz różne, często zabawne, teksty. Jako Nadzorca czułem się więc w obowiązku, by czym prędzej im pomóc. Chwilę później, kiedy zauważyłem, że kończą mi się fundusze, za namową Alicji uznałem to za dobry moment, by zacząć wysyłać część mieszkańców na ekspedycje. Odzyskanie kontroli nad sytuacją zajęło mi sporo czasu, wymagało kombinowania i przemyślanego działania.
Już powyższa sytuacja uświadomiła mi jednocześnie, że zasady „Fallout Shelter” są bardzo dobrze wyważone i pozwalają wciągnąć się na tyle, by poczucie znużenia – jeśli nie wyeliminować całkowicie, to przynajmniej – znacznie odwlec w czasie. W tej grze wiecznie jest co robić, nigdy nie można czuć się całkowicie spokojnym. Nie chodzi jedynie o zagrożenia w postaci pożarów, infekcji robaków czy najazdów łupieżców, zajmujące gracza w losowych zwykle momentach, ale i o niemałe możliwości rozbudowy schronów czy urozmaicające rozgrywkę ekspedycje. Jednocześnie odniosłem wrażenie, że nie jest ona jednak na tyle czasochłonna, by na granie w nią nie mógł pozwolić sobie człowiek, który dysponuje bardzo ograniczonymi zasobami czasu z przeznaczeniem na rozrywki. Tym samym, dzieło Bethesdy bardzo dobrze realizuje założenia typowe dla tak zwanych gier nieangażujących (casual), w które można jednak grać w sposób zaangażowany (hardcore).
W moim przypadku kolejne godziny grania przynosiły spodziewane efekty. Nie było łatwo, ale nauczyłem się, jak radzić sobie z kolejnymi wyzwaniami i konsekwentnie rozwijać kryptę, dbając przy tym, by jej populacja była zdrowa i zadowolona oraz odpowiednio się powiększała. „Fallout Shelter” okazał się na tyle wciągający, że chętnie uruchamiałem go pomimo pewnych problemów z płynnością, na które natrafiłem na moim tablecie (Alcatel One Touch Pixi 3 ). Warto być może zaznaczyć, że były to spadki płynności tak drastyczne, iż Alicja stwierdziła, że na moim miejscu już dawno z irytacji przestałaby grać. Mnie jednak gra podobała się tak bardzo, że byłem w stanie zdzierżyć i takie problemy techniczne.
– Czy jesteś taka miła dla wszystkich mieszkańców?
– Chyba jestem w tobie zalubiana.
Pod względem audiowizualnym „Fallout Shelter” urzeka już od pierwszego kontaktu. Estetycznie oprawa nawiązuje do stylu przedstawiania postaci znanego z serii „Fallout” Vault Boya, będącego wręcz swego rodzaju maskotką tego cyklu. Kreskówkowa oprawa koresponduje z humorystycznymi dialogami i nastrojem wszechobecnej w grze ironii, nierzadko zbudowanej na żartobliwym przetworzeniu stylistyki, którą można by określić mianem retro-futuryzmu, czyli dawnych wyobrażeń o przyszłości (jest jakby pastiszem filmów i komiksów science fiction z lat 40. lub 50.). Doskonale współgra z tym zamysłem muzyka, w której swingowe i jazzowe utwory przeplatają się z melodiami przywodzącymi na myśl klasyczne hollywoodzkie thrillery lub komedie.
Możecie sobie tylko wyobrazić, jaka była moja reakcja, gdy okazało się, że po prawie tygodniu grania mój zapis stanu gry przepadł. Tak! Dobrze czytacie: cały progres, który z trudem udało mi się wcześniej uratować i z frajdą rozbudowywać przez kilka dni, został zaprzepaszczony. Mieszanka frustracji, złości, smutku i rozczarowania skutecznie zniechęciły mnie do dalszej gry. Niestety, o czym dowiedziałem się z sieci, nie tylko ja natrafiłem na podobne problemy. Okazuje się bowiem, że na niektórych urządzeniach zaopatrzonych w niektóre wersje systemu Android (mój Pixi działa na wersji KitKat 4.4.2) aktualizacje oprogramowania kończą się utratą danych aplikacji, w tym save’ów „Fallout Shelter”. Kluczowe zdaje się tu słowo „niektóre”, ponieważ Alicja, która również grała w tę grę na Androidzie (wersja Marshmallow 6.0 na smartphone’ie Honor 7), nie napotkała podobnych błędów po dziś dzień. Poza tym, w jej przypadku już wcześniej gra nie zaliczała takich spadków płynności, jak u mnie. Najwidoczniej mam pecha, ponieważ kiedy zdecydowałem się wreszcie zacząć przygodę z dziełem Bethesdy ponownie, zapisując tym razem save’a w chmurze, i ten przepadł bez śladu pod koniec dnia – to znaczy, sam plik udało mi się znaleźć, ale po wczytaniu zapisu okazało się, że sytuuje mnie on… na samym początku gry, z pustym schronem.
Można więc przyjąć, że „Fallout Shelter” w wersji na Androidy po prostu różnie sprawdza się na różnych typach urządzeń i systemów. Nie świadczy to najlepiej o optymalizacji kodu gry, więc przed poświęceniem jej czasu warto poczytać, czy będzie kompatybilna z hardwarem i softwarem, na którym ma być ogrywana, aby uniknąć ewentualnych frustracji. To w zasadzie jedyny większy mankament, który przykuł moją uwagę. Poza tym mobilna odsłona „Fallouta” wypada bardzo dobrze.